Był taki moment, gdy mówiło się o nim jako o najgorętszym producencie młodego pokolenia. Chłopaku, który co prawda siedzi jeszcze w podziemiu, ale już lada chwila stanie się szanowanym przedstawicielem głównego nurtu. Kimś na miarę Kanye Westa, czyli gościem, który ma potencjał, by zrobić hit z duszą i ze smakiem. To było w okolicach 2004 roku. 9th Wonder miał już na koncie produkcję dla Jaya Z – i to nie byle jaką, bo jego „Threat” znalazło się na słynnym, pożegnalnym „The Black Album”. Robił też muzykę dla ówczesnej dziewczyny Cartera, Beyonce: na ostatni jak na razie album Destiny’s Child „Destiny Fulfiled” trafiły dwa (a nawet trzy, jeśli włączyć bonusowe „Game Over”) bity jego autorstwa.
Wtedy jednak priorytetem dla Wondera była jego macierzysta grupa Little Brother, o której mówiono, że są następcami A Tribe Called Quest. Wonder wyprodukował kolegom dwie płyty i część trzeciej, po czym rozpoczął działalność na własną rękę. Wystarczy jednak rzucić okiem na listę muzyków, z którymi współpracował, by przekonać się, że od 2006 z każdym kolejnym rokiem na jego podkładach rymowali lub śpiewali coraz mniej znani artyści. Oczywiście, bywały godne odnotowania wyjątki: Erykah Badu czy Ludacris. W większości przypadków jednak jego podkłady zaludniali mniej lub bardziej (Sean Price!) uznani przedstawiciele podziemia lub weterani (KRS One, Fat Joe, Raekwon), którzy albo mają już najlepsze lata za sobą, albo wyżywają się na nieskończonej ilości mixtape’ów (i tam na ogół trafiały podkłady Wondera).
Pewne ożywienie przyniosły ostatnie miesiące. Nie mówię tu o nudnym jak flaki z olejem krążkiem z Talibem Kwelim „Indie 500”, ale o doskonałym numerze dla Jill Scott i BJ The Chicago Kid („Beautiful Love”) oraz wspomnianych bitach na „Malibu” Andersona .Paak. To one sprawiają, że mam jeszcze odrobinę wiary w tego producenta. Jeśli moje nadzieje okażą się płonne, cóż, zawsze pozostaje taka składanka jak ta poniżej. 9th Wondera trzeba dawkować. Jego styl bywa na dłuższą metę nużący i przewidywalny, a słodkie, wyciągane często z klasyków soulu sample – równoważone dudniącymi, przebasowanymi, źle brzmiącymi bębnami. Tyle że gdy Wonderowi wyjdzie już podkład – na ogół jest on wart zapętlenia. Podkłady dla Destiny’s Child, „Threat” Jaya Z, „Honey” Eryki Badu czy „P. Body” Seana Price’a to moje prywatne klasyki. A jeśli poczujecie się zmęczeni – charakterystyczny styl 9th Wondera równoważę dwoma podkładami od Madliba („Blow The Horns On Em” i „The American Dream”; na obu rapuje świetnie odnajdujący się w tego typu klimatach Guilty Simpson).