Biały Dom nie bangla

"Posse cut" nie wystawia dobrego świadectwa Wrocławiowi i piątemu "Kodexowi".

2014.02.18

opublikował:


Biały Dom nie bangla

Jak amerykańscy hip-hopowcy zapamiętają 1999 rok? Jednym tamten czas będzie się kojarzył z ofensywą wydawniczą Rawkusa z fantastyczną solówką Mos Defa na czele, inni skojarzą go przede wszystkim z hitami w rodzaju „Hate Me Now” Nasa, „Big Pimpin” Jaya Z czy „It’s Mine” Mobb Deep, jeszcze inni przypomną strzelaninę z udziałem P. Diddy’ego i Jennifer Lopez.

Dla gwiazd lat 80. końcówka wieku była okresem albo wycofania się ze sceny (przynajmniej tymczasowego – EPMD, Big Daddy Kane), albo łapania drugiego tempa (De La Soul). W tym dość szalonym czasie, gdy kolejne obszary sceny pokrywały się sztucznym złotem No Limit Records, na rynek trafił album, który przez jednego z krytyków przyrównany został do rock oper w rodzaju „Tommy” The Who. Oto Prince Paul, legenda amerykańskiej produkcji, postanowił docisnąć pomysł, na który wpadł dziesięć lat wcześniej, gdy pracował nad debiutem De La Soul. Wtedy, przygotowując „3 Feet High And Rising”, wprowadził do hip-hopu skity, często o komicznym charakterze. „A Prince Among Thieves”, ambitny projekt z 1999 roku, miał te skity wprowadzić na wyższy poziom i utworzyć z nich pierwszy w pełni konceptualny album w historii gatunku. Przerywniki wraz z pełnymi utworami składały się na kompletną historię o młodym raperze, próbującym przebić się na rynku. Główne role przypadły mało znanym MCs, ale epizodyczne występy to już działka czołówki, by wymienić tylko kilka ksyw: RZA, Big Daddy Kane, X-Zibit, Everlast, De La Soul i Kool Keith.

Mimo to cały projekt poniósł finansową klapę. A szkoda, bo w planach był pełnometrażowy film, realizujący w obrazie cały pomysł. Autorowi zabrakło jednak sponsora, który wyłożyłby pieniądze na projekt. Skończyło się na ledwie 9-minutowym „trailerze”:

Dlaczego o tym piszę? Album Paula przypomniał mi się, gdy oglądałem ostatni 18-minutowy teledysk White House. Magiera i LA postanowili zaprosić do utworu najważniejsze postaci wrocławskiej sceny. Uzbierało się w sumie czterdziestu chłopa. Po co? Nie wiem. Ani to wizja lokalna, ani „A pamiętasz jak”. Pod względem rozmachu – i, niestety, poziomu – najbliżej temu tworowi do „Reprezentuję siebie” Bez cenzury. Jeśli coś nam to nagranie mówi (bo przyjemności na pewno nie sprawia, a replay value równa jest tutaj zeru), to że w Breslau popularność jest jednak adekwatna do poziomu. Człowień i Shot są stosunkowo znanymi postaciami, i słusznie, bo to porządni raperzy; Tymon, Jot, L.U.C. i Roszja to uznane postaci, które ciężko pracowały na swój status – i to słychać; podobnie 3W. Ale reszta? Nie przesadzę, jeśli napiszę, że w większości (poza Kościeyem, Mesajah i Dogasem) uprawia się tu tak bezbarwne, mrukliwe rzemiosło, że nie wiadomo, kto kogo kopiuje. Jeśli komuś te wersy miały otworzyć drzwi do kariery, najprawdopodobniej spieprzył każdą z ośmiu szans.

White House mają piękny bas i firmowe bębny, ale brakuje już pomysłu na dalszą działalność. Te bity – oparte na mdłych, niewyraźnych samplach – w ogóle nie banglają i nic dziwnego, że MCs wypadli na nich tak blado. Jeśli tak ma wyglądać piąty „Kodex”, autorzy wbili właśnie kilkanaście przynajmniej gwoździ do trumny tego cyklu.

Czy przekreślam wrocławski duet? Oczywiście, że nie. Zbyt dobrze pamiętam czas, gdy przed kilkoma laty panowie złapali zadyszkę – widocznie konieczną, by Magiera stworzył z Tymonem i Małym72 świetną EP-kę „Oddycham smogiem”. Tamten projekt – szalenie eklektyczny, a przy tym dopracowany pod każdym względem – pokazywał potencjał, jaki tkwi w jednej drugiej WH. Rzecz w tym, że zamiast odcinać kupony od marki „Kodex”, aż prosi się, by panowie znów poszli w inną stronę. Od kilku lat zbierają na swoich płytach najważniejsze postaci polskiej sceny; teraz udało im się skumulować cały wrocławski hip-hop. Może warto by z tych znajomości zrobić jakiś użytek, który zaowocowałby czymś więcej niż kolejną kompilacją niepowiązanych ze sobą linijek, zwrotek, utworów.

Tak, piję oczywiście do Prince’a Paula, bo jeśli ktoś jest w stanie zrobić w Polsce coś podobnego, to w pierwszej kolejności będą do Magiera i LA. Proszę sobie wyobrazić, że w roli głównej obsadzony zostaje jakiś nowy, głodny MC – dajmy na to Quebonafide albo Tomb. Funkcję narratora przejąłby, a jakże, Sokół. W rolach epizodycznych weterani i młode koty. Nie chcę na poczekaniu konstruować fabuły, ale wiecie, o co chodzi. O.S.T.R. nagrał swojego czasu „Tylko dla dorosłych” i ten album, przynajmniej w kontekście jego dyskografii, był jak powiew świeżego powietrza, bo konkretna historia wreszcie go dyscyplinowała i odwodziła od prowadzenia miliona płytkich dygresji. Tego samego życzyłbym White House. Ktoś wreszcie musi przewietrzyć pokoje w Białym Domu. I błagam, niech to nie będzie Paxon, Dżejpa czy inny Mixo IFCC.

 

 

Polecane