Chciałem w tym tekście przejechać się po kilku aspektach i instytucjach, m.in.: po Ministerstwie Kultury – mecenasie trwoniącym kolosalną kasę na dotowanie świątyń, a dopiero w dalszej kolejności teatrów, filharmonii, muzeów i innych, w taki sposób, że na tych, co mają zapełnić te przybytki wytworami swej twórczości, już raczej mamony nie zostaje. Chciałem pastwić się nad U2, Apple i digitalizacją muzyki z punktu widzenia małego zespołu. Chciałem przypomnieć, że wszyscy się tak jaramy muzyką, jest dla nas ważna i w ogóle, więc wydajemy na nią statystycznie… 2zł rocznie. Chciałem wspomnieć o ciekawej dyskusji, jaką oświadczenie Bryla wywołało w łonie Związku Zawodowego Muzyków (tj. na fejsie).
Chciałem ładnie w te wszystkie opowieści wpleść historię o tym, jak to kiedyś bywało z gwiazdami na Zachodzie – o Starship, luksusowym odrzutowcu Led Zeppelin, o garderobianym Hendriksa zajmującym się rozpakowywaniem, układaniem na hotelowych półkach i ponownym pakowaniem jedwabnych koszul mistrza… konkludując, że to były jeszcze czasy, w których każdy wielki twórca był celebrytą (a nie każdy celebryta był twórcą). A potem chciałem jeszcze przypomnieć, że kilka dni temu jedna ze śniadaniówek telewizyjnych przebrała muzyków zespołu Lemon, Rafała Brzozowskiego oraz tego gościa od „Ona tańczy dla mnie” i wysłała ich na ulicę, by grali do kapelusza. I że każdy z nich przyniósł około 40-50 zł po godzinie gry (w idealnych warunkach – godziny szczytu, piękne słońce, centrum Warszawy). Tą zawiłą ścieżką chciałem dojść do bardzo celnego wpisu Ani Brachaczek, który pojawił się kilka godzin po oświadczeniu Bryla .
Wojna światów, czyli artysta vs celebryta
Otóż Ania napisała tak: „Lubię zarobić pieniążki. Ponoć fajnie śpiewam, nie potrafię tańczyć i znam się na prawie wszystkim. Więc oburza mnie sytuacja, że znowu nie zaprosili mnie do programu TV. Albo widać tam te same twarze, albo ludzi, którzy w twarzach nic nie mają. A tu jest, w tej biednej Polsce, coś takiego jak muzyka alternatywna. I wkurza mnie to jeszcze bardziej po dzisiejszym wpisie Roberta Brylewskiego. Szanujcie nas media, pamiętajcie o nas, interesujcie się nami i dajcie zarobić hajs”. I to jest nie mniej ciekawa wypowiedź.
Dlaczego? Bo dzisiejszy konsument rozrywki (kultura i sztuka wszak funkcję rozrywkową mają!) nie potrafi odróżnić artysty od celebryty. Zapewne nawet nie ma takiej potrzeby, by ich odróżniać. Bo po co mu to? Wszyscy są artystami. Ci lepsi są w telewizji, potrafią skakać na łyżwach, tańczyć w kisielu, gotować, śpiewać i prasować, być w ciąży przez 14 miesięcy rodząc zawsze najpiękniejsze oseski i zawsze potrafią rano wstać, by z uśmiechem wypowiedzieć się na każdy temat w porannym programie. Ci co tego nie potrafią, są pewnie gorsi, telewizja się nimi nie interesuje i niech idą do jakiejś roboty, i nie zawracają dupy.
Ale wrócę do Bryla, bo jeden szczegół umknął wielu osobom. Jaki? Strzały w drugiej minucie – jak zabawnie opisał temat Jarek Subrycht… Zatem zaczynam tekst od początku.
Od początku
Kiedyś był taki dowcip, który najbardziej śmieszył muzyków: mówi Jasio do mamy: „jak dorosnę to zostanę muzykiem”, a mama na to: „albo jedno, albo drugie”. Ten nieco gorzki żarcik przypomniał mi się przy okazji głośnego wyznania Roberta Brylewskiego. Każdy już chyba widział jego słowa „Nie idźcie moim śladem. Po ponad 30 latach grania tzw. muzyki alternatywnej w kraju zwanym Polska, dziś nie stać mnie na jedzenie, papierosy, nie mówiąc o prezentach dla dzieci. Moje wpływy za wydanie kilkudziesięciu płyt w ojczyźnie, są tak żałośnie mizerne, że radzę szczerze zastanowić nad wyborem drogi życiowej…”. Temat skwapliwie podłapały media. Wszyscy szafowali terminami: rynek, skandal, słuchacz, legenda, nieporozumienie, sztuka, pieniądz, państwo, muzyka, emerytura, twórczość, itd. W różnej kolejności i odmienione przez różne przypadki.
A teraz popłaczmy trochę
W Faktach TVN poszedł duży, płaczliwy materiał o „przestrodze Brylewskiego”. Wiadomości TVP były jeszcze szybsze. Trzeba było zareagować, bo temat wylał się poza prasę muzyczną i zaczęła go wałkować prasa codzienna, nawet ta najmniej kolorowa. Wszyscy zastanawiali się jak to jest, że tak ważny dla polskiej kultury współczesnej artysta nie ma na jedzenie? Co takiego się stało, że twórca nie miał na fajki i ze złości zdobył się na szczerość, na jaką niewielu by się odważyło. Bo przecież w popkulturze od lat mamy kult zajebistości, niezniszczalności, bogactwa i najlepszości. Bo przecież gwiazdy mają świetne fury, zawsze są w nowych ciuchach i otaczają się najfajniejszymi laskami. Widzimy to w TV zawsze, gdy taka gwiazda zapragnie wyłonić się ze swojego wypasionego pałacu na światło dzienne (wzmacniane fleszami). I nagle jeden z gigantów polskiej sceny nie ma co jeść. Ale jak to?
Pytanie za 100 punktów!
Więc dziennikarze najechali na Roberta. Sumienne przypominali telewidzom, że Brylewski to i w Armii, i Brygadzie, w Izraelu i w Brygadzie Kryzys (rzadziej wspominano o nieco mniejszych, a nie mniej wartościowych projektach). Dziennikarz smutnym i poważnym tonem z offu opowiadał piękną historię z kiepskim zakończeniem i zadawał Robertowi pytania. A Robert odpowiadał. Szczerze i po swojemu. Ale tylko jeden dziennikarz zadał to najważniejsze pytanie (jakimś cudem wcześniej i później wszyscy nad nim przeskakiwali). Otóż na łamach muzyka.onet.pl Przemek Bollin zapytał Bryla wprost: Jak to możliwe, że autor kilkuset piosenek nie ma pieniędzy na życie? I w odpowiedzi usłyszał: „Niestety kiedyś zaniedbałem swoje sprawy i nie zgłosiłem ponad setki swoich piosenek do ZAIKS-u. Staram się to teraz naprawić, ale to nie takie proste. Po latach okazuje się, że więcej bym zarobił na siedzeniu w studiu jako realizator”. To byłoby na tyle.
Koledzy kolegom zgotowali ten los
Jeśli miałbym to jakoś skomentować, to tylko przypomnieniem, że ZAiKS to nie jakiś smutny urząd czy ministerstwo a stowarzyszenie autorów i kompozytorów… podkreślę: stowarzyszenie, a więc z definicji grupa podobnych sobie ludzi mających te same cele. A jeśli tak jest (chciałbym by było), to jeden z drugim w ZAiKS-ie powinien zastanowić się jak pomóc Brylowi wydostać się z matni uchwał i regulacji wewnętrznych Stowarzyszenia i wpisać do cholernego rejestru to co dla wszystkich i tak jest oczywiste i o czym wie każde dziecko interesujące się muzyką. Że Brylewski to Brylewski, muzyk, twórca, autor i kompozytor lub współkompozytor i tu długa lista pozycji składających się na jego przebogaty dorobek. I nie ma tu znaczenia, że Robert przegapił jakiś termin czy go olał. Prawo autorskie jest niezbywalne przecież. Gwarantuje to system prawny. Można w Polsce sprzedać wszystko, ale nie „autorstwo”. Szymborska zawsze będzie autorką wierszy Szymborskiej niezależnie od tego, kto ma do nich prawa. Z Brylewskim i z każdym innym twórcą jest tak samo. Zatem wewnętrzna regulacja ZAiKS-u o konieczności wykonania technicznej czynności rejestracji w określonym czasie, bo jak nie to później dupa blada, jest jak z powieści Franza Kafki. O zamku. Albo pałacu w Janowicach.
Mogę się mylić, ale…
W całej tej awanturze o kasę Brylewskiego, w której tak chętnie się wszyscy wypowiadamy jest jeden pozytyw. Albo i więcej niż jeden. Po pierwsze – tzw. młodzi muzycy może częściej będą wykazywać się rozsądkiem i pragmatyzmem i między jedną a drugą próbą wypełnią jednak ZAiKS-owe kwity. Po drugie – sama informacja o sytuacji w jakiej znalazł się Brylewski, może da do myślenia tzw. zwykłemu słuchaczowi. Nawet jeśli przyczyny tej sytuacji zostały wykrzywione czy niedopowiedziane.