„To najważniejsza płyta w moim życiu”, promował „Podróż…” Ostry. Choćbyście byli nie wiem jak podejrzliwi wobec tego typu reklam, spróbujcie uwierzyć łodzianinowi. On naprawdę nie rzuca słów na wiatr. Tekstowo dawno nie było tak dobrze – ot, choćby singlowy „Hybryd” to (kolejny po płycie Włodiego) dowód na to, że weterani nie muszą tylko schlebiać najniższym gustom i najmłodszym słuchaczom, ale mogą też tworzyć muzykę adekwatną do swojego wieku – muzykę ojca i męża. Dbałość o wersy na „Podróży…” wynika być może z tego, że podkłady to już nie dzieło jednego Ostrego, ale trzech osób: poza łodzianinem bity produkowali (a często po prostu grali) panowie z holenderskiego duetu Killing Skills. Wszystko jest tu na swoim miejscu: od rozhuśtanego funku po zimną, grobową elektronikę.
VNM – „Klaud N9jn”
Venom postanowił nagrać konceptualny album, a zarazem pozostać w kręgu znanych sobie tematów: relacji damsko-męskich, warsztatu artystycznego, doświadczeń z dzieciństwa. Koncept przynosi powiew świeżego powietrza w twórczości elbląskiego rapera, tematyka daje poczucie ciągłości w dyskografii. Te dwie cechy może nie wystarczyłyby, aby „Klaud N9jn” trafił na tę listę, więc musimy zwrócić uwagę na co innego: świetną zdolność VNM`a do wcielania się w cudze role oraz talent narracyjny. Powtórzę tu zdanie z recenzji, co do którego – mimo jego wagi – jestem najbardziej przekonany: „Skalpel” to jeden z najlepszych storytellingów w rapie. Numer, którego za kilka lat powinno się słuchać w jednym rzędzie z „Każdy ponad każdym”, „Mrozem” czy „Czasem”.
Rasmentalism – „Wyszli coś zjeść”
„Najlepszy debiut w wytwórni od lat”, oceniano pierwszą płytę Rasmentalism dla Asfalt Records. „Za młodzi na Heroda” było wreszcie krążkiem na miarę potencjału tego duetu, a „Wyszli coś zjeść” są niemalże tak samo dobre. Pochwalić wypada przede wszystkim raczej niespotykane na gruncie polskim inspiracje, które z powodzeniem zrealizowano – słychać tu wpływy amerykańskiego mainstreamu początku XXI wieku, od pierwszej płyty Kanye Westa po „Toxic” Britney Spears, ale taki „Film o nikim” to już zupełnie inna bajka, ucieczka w elektronikę lat 90. Niektórzy narzekali, że Ment znów za bardzo kombinuje z aranżem i że fantazja go ponosi – cóż, życzyłbym każdemu producentowi takiej fantazji i polotu, jaką ten beatmaker zaprezentował na choćby „Nie jestem raperem”. A Ras? Cóż, to na ten moment czołówka sceny, a tekstowo – kto wie, czy nie najlepszy obecnie MC w kraju.
BonSoul – „Lepiej nie pytać”
Tak się złożyło, że na CGM zabrakło recenzji „Lepiej nie pytać”. To dobry moment, by oddać tej płycie należny hołd. Chciałbym napisać, że szczególne peany należą się tu SoulPete`owi, także za EP-kę „The Raw”, o której w tym miejscu należy wspomnieć. W końcu niewielu mamy nad Wisłą producentów, którzy tak potrafią ubrudzić swoją muzykę, zaaranżować motoryczne perkusje, popchnąć je czarnymi jak smoła samplami i jeszcze dołożyć porządny bas. SoulPete brzmi jak krzyżówka Detroit z Nowym Jorkiem, J Dilli z Just Blazem. Tylko czy powinniśmy chwalić tu szczególnie jego? A może położyć nacisk na Bonsona, rapera, który na podkładach swojego kompana odzyskał energię, głód i osiedlowy sznyt, który zgubił gdzieś na płytach z Matkiem? Rapera, który jak nikt potrafi oddać huśtawkę impreza/kac? Nie, zasługi trzeba chyba rozłożyć po równo. A jeśli już je gdzieś skumulować, to w chemii na linii raper – producent. Chemii wzorowej.
KęKę – „Nowe rzeczy”
Charyzma – słowo odmieniane przez wszystkie przypadki, gdy mowa o rapie KęKę – wreszcie nie jest jedynym atutem tego rapera. Na „Nowych rzeczach” ucho do podkładów jest już o wiele lepsze, a warsztat stał się jakby bardziej wszechstronny – polecieć na elektronice Sherlocka to jedno, ale okiełznać tak upalony, zamroczony alkoholem podkład jak ten do „W dół kieliszki” to rzecz, która wymaga już zupełnie innego nakładu środków i podejścia do bitu. Tak, bardzo dobrze się stało, że na polskiej scenie pojawiła się taka osobowość jak KęKę – gość, który balansuje na granicy obciachu (singlowe „Wyjebane”), by za chwilę ironicznie podejść do własnego nałogu, a jeszcze dalej śmiertelnie poważnie uderzyć w patriotyczną nutę. Ten sarmacki ton, który u radomianina odnaleźli swojego czasu redaktorzy Popkillera, jest na „Nowych rzeczach” wciąż obecny.
Dwa Sławy – „Ludzie sztosy”
Bardzo dobrze się stało, że Dwa Sławy doczekali się wreszcie popularności, na którą od lat zasługiwali. Bardzo dobrze się stało, szczególnie że ta popularność przypadła na czas premiery płyty, która jest jak zimny kubeł na głowy co bardziej rozpalone trapem. Nie, „Ludzie sztosy” to nie jest album reakcjonistów – przeciwnie, raperów, którzy dokręcają śrubę, wyciskają ostatnie soki z tego, co modne, i robią to na tyle błyskotliwie, że obracają w absurd to, na czym się opierają. Prawda, że perfidne? Napisali najlepsze hasztagi w polskim rapie – po czym pokazali, że ten sposób pisania wersów dotarł już do ściany. Albo te przyspieszenia i szczekające flow – Astek i Radosław do perfekcji opanowali ten nowoczesny warsztat MC, a przy tym wykoślawili go do tego stopnia, że od czasu „Ludzi sztosów” popisy B.R.O. albo Tedzika (żeby wziąć dla przykładu przedstawicieli dwóch różnych pokoleń) mogą się wydawać niektórym wręcz groteskowe.