2015: amerykański hip-hop w dwunastu numerach

27 odcinek "CGM.pl i TIDAL Grają na czarno.

2016.01.17

opublikował:


2015: amerykański hip-hop w dwunastu numerach

Styczeń. Oczekiwany debiut Joeya Badassa, nastolatka z Nowego Jorku. Płyta taka, na jaką wszyscy liczyli: konserwatywna, stojąca na straży wizerunku, który nowojorska scena wypracowała w latach 90. Rzecz dla rapowych twardogłowych, choć np. bonusowy numer z Kieszą daje nadzieję, że ten chłopak nie będzie tylko reprodukował wytartych schematów. Póki co jego debiut został dość szybko przyćmiony przez „Tetsuo & Youth” – piąty, najambitniejszy, najbardziej erudycyjny i zaawansowany tekstowo album Lupe Fiasco – oraz debiut duetu Rae Sremmurd, głupkowaty, ale cholernie chwytliwy (jeden z recenzentów porównał tę płytę do taniej wódki i coś w tym rzeczywiście jest).

Marzec. Od tego miesiąca było wiadomo, że najbliższy rok – ba, może nawet lata – będą należeć tylko do jednego rapera, Kendricka Lamara. O najwybitniejszym albumie 2015 roku napisano już wystarczająco dużo, sam też kilka dni po premierze dołożyłem swoją cegiełkę w postaci tego oto tekstu . Dość powiedzieć, że wydany kilka dni po „To Pimp…” utwór „All Day” Kanye Westa nie odbił się takim echem, jak można by się spodziewać w normalnych (czytaj: niezdominowanych przez Lamara) warunkach. Swoją drogą, nie zdziwiłbym się, gdyby premiera „Swish”, zapowiadanego od kilkunastu miesięcy albumu Westa (ostatecznie ma się ukazać 11 lutego), została przełożona właśnie ze względu na sukces „To Pimp…”. Kanye miał jeszcze możliwość, by podjąć taką decyzję. Co innego Ludacris. Biedny, odliczał dni, aż jego „Ludaversal” trafi na półki sklepowe. I trafiło, w ostatni dzień marca. Płyta była poprzedzona świetnym, bezpardonowym singlem „Call Ya Bluff”, a i cały materiał wydawał się trzymać poziom. Jeżeli jednak dziś, w styczniu 2016 roku, muszę sięgać w głąb swojej pamięci i przypominać sobie o istnieniu tego krążka, mam poważne wątpliwości, czy przejdzie on do historii.

Maj. Trochę trudniej jest zapomnieć o „AT.LONG.LAST.A$AP” A$AP Rocky’ego. Tu w pamięci zostaje kilka rzeczy. Po pierwsze, ogromna wszechstronność i bogactwo – nie tylko to na papierze – tego albumu. Gdy po premierze wymieniałem swoje wrażenia ze znajomymi, każdy z nas miał inną ulubioną piosenkę. To świadczy o tym, że – po drugie – mimo długości wyszedł Rocky’emu całkiem równy krążek. Po trzecie, gospodarz ma styl na tyle pojemny, że udaje mu się właściwie wszystko. Nie jest wybitnym tekściarzem, jest za to przebojowym, uniwersalnym MC. „AT.LONG.LAST.A$AP” jest bez wątpienia najgłośniejszą produkcją maja 2015, ale czy najlepszą? Miałbym wątpliwości. Poza głównym nurtem większe uznanie zyskał darmowy (!) krążek grupy The Social Experiment pt. „Surf”. Darmowy, ale nie tani. Liderem bandu jest trębacz Donnie Trumpet, a w skład wchodzi m.in. Chance The Rapper. Lista gości imponująca: m.in. Erykah Badu, J. Cole, Busta Rhymes, Big Sean. Wszyscy zaznaczyli swoją obecność, ale gdyby ich nie było, nikt by nie płakał. To doskonała, bezpretensjonalna, młodzieńcza ścieżka muzyczna oraz świetnie dysponowany Chance The Rapper wykonują tu całą robotę.

Czerwiec. „Summertime 06” może i odwołuje się do letniej pory, ale dla dzieciaków, które żyją teraźniejszością, oraz dla rynku czułego na mody ten 2006 rok w tytule może pachnieć starocią. Tak samo raczej mało chwytliwym zabiegiem jest pomysł rozbicia niespełna godzinnego albumu na dwa krążki. I choć debiut Vince Staplesa nie zawojował list przebojów (pierwszy tydzień na 39. miejscu Billboard 200), krytycy słusznie byli zachwyceni. Niewielu jest MCs, którzy oddają realia afroamerykańskich gett tak przekonująco jak Staples. Chłopak ma dryg do opowieści, ale też rękę do bitów: tu za większość odpowiada No I.D. i trzeba powiedzieć, że ta surowa, minimalistyczna muzyka idealnie zgrywa się z ponurą narracją.

Sierpień. Przez pierwszy tydzień sierpnia mowa było tylko o jednym numerze – „Hotline Bling”. Gdy w samplu wykorzystuje się numer o tytule „Why Can’t We Live Together” (autorstwa Timmy’ego Thomasa), wiadomo, że Drake nie odpuści okazji, by wylać kilka łez i dostarczyć mocne, emocjonalne zwrotki o swojej eks. O „Hotline Bling” zrobiło się głośno jeszcze raz, na początku października, gdy do internetu trafił klip zrealizowany do tej piosenki – nawet jeśli go nie widzieliście, na pewno mignęły Wam gdzieś memy z niego, uwierzcie mi. Tak samo mogliście też – nawet jeśli niespecjalnie sympatyzujecie z amerykańskim rapem – usłyszeć o „Compton” Dre. Wielki powrót po szesnastu latach od słynnego „2001”… Chociaż chwila, czy aby na pewno wielki? Wrzawa wokół tego materiału była zrozumiała, ale sam materiał jest już co najwyżej letni, przyjemny w odsłuchu, ale nie tak odkrywczy jak dwa poprzednie albumy Dre.

Grudzień. Ten piekielnie mocny dla amerykańskiego rapu rok zakończył album-preludium Pushy T, „King Push: Darkest Before Dawn”. Album, bo to jednak dziesięć utworów i 33 minuty muzyki. Preludium, bo „Darkest…” zapowiada planowany na wiosnę tego roku kolejny materiał byłego członka Clipse, „King Push”. I nawet jeśli grudniowe dzieło jest jedynie rodzajem wydawniczego supportu, jako samodzielna całość w pełni się broni. To znów Push – kokainowy baron bezpardonowo rozliczający się ze swoimi rywalami (narkotykowymi i muzycznym) – ale też Push, który troszczy się o los afroamerykańskiej społeczności. Zaangażowane wątki trafiły tu na podatny grunt. Obecnie niewielu pisze tak dobrze jak autor „Darkest…” (dowodem zamieszczone w tej playliście „Sunshine”).

Polecane