Foto: P. Tarasewicz
W 2006 roku nad polską muzyką unosił się jeszcze duch hip-hopolo. Peja i Tede traktowali się neutralnie. Coma zmagała się z syndromem drugiej płyty. W Myslovitz śpiewał Artur Rojek. Słuchaczy polaryzowała Kasia Cerekwicka. Zadebiutowała Gosia Andrzejewicz. Gdy chciało się kogoś obrazić, porównywało się go do muzyki Ich Troje. W Krakowie zagrał Jay Z, a w Katowicach – Prodigy i Depeche Mode. Zmarł Marek Grechuta. Dyskutowano o tych płytach:
Trzeci Wymiar – „Inni niż wszyscy”
W 2006 roku Trzeci Wymiar nie miał lekko. Wałbrzyski zespół, mimo że obracał się już w kręgu Waldemara Kasty, wciąż kojarzył się niektórym słuchaczom z nurtem hip-hopolo, głównie za sprawą singla „Dla mnie masz stajla”. Album „Inni niż wszyscy” pokazywał, jak bardzo część odbiorców się myliła. W 2006 roku nie było bardziej konserwatywnej muzycznie grupy od 3W. Trio sięgnęło po bity White House i Creona, rzuciło na nie swoje giętkie, pewne siebie style i nagrało płytę-esencję, definicję pojęcia „boom-bap”.
Tede – „Esende Mylffon”
O „Esende Mylffon” pamięta się dziś przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze to album, dzięki któremu na szerokie wody wypłynął Matheo, dziś jeden z najbardziej uznanych producentów w kraju. Po drugie od utworu „Zamknij pysk” datuje się właściwie początek konfliktu z Płomieniem 81 (choć wcześniej był jeszcze numer ursynowskiego duetu „Co jest”, który TDF uznał za zaczepkę w swoją stronę). Ale przecież ten krążek to także bardzo dobre single – np. pionierski „Blask”, który przeniósł na grunt polski brzmienie Scotta Storcha – i równa, przekonująca reszta materiału. Nie wierzcie TDF’owi, że jego dyskografię powinno się datować od „Elliminati” (2013). Dziesięć lat temu nagrał płytę, której dziś wciąż słucha się z przyjemnością.
Ania Dąbrowska – „Kilka historii na ten sam temat”
Ania Dąbrowska była retro, zanim to było modne. W 2006 roku jeszcze nikt się nie spodziewał, że polską i światową muzykę ogarnie szał dawnych brzmień. Tymczasem Ani udało się pogodzić nieoczywisty wówczas kierunek z chwytliwą, radiową melodią. Nie wierzycie? Przypomnijcie sobie singlowe „Trudno mi się przyznać”. „Nie jestem ani w popie, ani w alternatywie. To beznadziejny punkt, trochę bez wyjścia. Ale dobrze mi tu, taka po prostu jestem”, mówiła jakiś czas później Dąbrowska. Nam też było dobrze. Ba, jest.
Myslovitz – „Happiness Is Easy”
Tytuł płyty zaczerpnięty został z jednej z piosenek Talk Talk. Jak słusznie jednak zauważył pewien recenzent, w przeciwieństwie do kultowej brytyjskiej grupy, Myslovitz w 2006 roku niechętnie rewolucjonizowali swoją muzykę. „Happiness…” brzmiało zachowawczo – jakby grupa utkwiła w stylistyce, która zapewniła jej olbrzymią popularność i uznanie dziennikarzy. Płyta miała kapitalne momenty („Spacer w bokserskich rękawicach”, „Czytanka dla niegrzecznych”), – tradycyjnie była obdarzona dużym bagażem kulturowym (Erich Fromm w „Mieć czy być”, Krzysztof Kieślowski w „Gadających głowach 80-06”), ale jako całość sprawiała wrażenie rutyniarskiej, może nawet zmęczonej samą sobą.
O.S.T.R. – „7”
Siódmy album łodzianina przyniósł rewolucję w jego dyskografii. Ostry zrezygnował z sampli – czegoś, co wydawało się przez lata esencjonalnym elementem jego warsztatu – na rzecz własnych kompozycji wygrywanych na syntezatorze K-Station oraz dwóch MPC-tkach. Jeśli dziś zachwycamy się czystym, żywym brzmieniem produkcji Ostrowskiego, jego korzeni trzeba szukać na „7” właśnie. Jak to się wtedy robiło? Niech w tajniki produkcji wprowadzi Was doskonale poprowadzony singiel „O robieniu bitów”. A potem sięgnijcie po całą płytę – i zapomnijcie o aferze z Zeusem, jaką ten album wywołał.
Molesta Ewenement – „Nigdy nie mów nigdy”
„Skandal – pamiętasz, kto cię wychował?”, przypomina Vienio w „Powrocie”. Nie wiem, czy w 2006 roku Molesta musiała o sobie przypominać – od czasu poprzedniego albumu (2000) członkowie grupy byli przecież cały czas aktywni – ale może to właśnie głód dotarcia do nowych słuchaczy był kluczem do sukcesu „Nigdy nie mów nigdy”. A może o mistrzostwie tamtej płyty zadecydowało co innego? Doświadczenie zdobyte przez lata? Życiowa mądrość? Wykrystalizowane style? Dojrzały, fantastycznie brzmiący krążek miał wszystko, by być najgłośniejszą premierą jesieni 06. Na czele z chwytliwym singlem „Tak miało być”.
T.Love – „I Hate Rock’N’Roll”
Na pierwszy rzut oka „I Hate…” przypominało „Antyidola” – ten sam uderzający niedobór murowanych przebojów. Z czasem się jednak okazało, że „Gnijący świat” oraz „Jazz nad Wisłą” wystarczyły, i album w przeciwieństwie do „Antyidola” pokrył się złotem. Mimo że była to pierwsza płyta, którą współprodukował Muniek Staszczyk, brzmienie w gruncie rzeczy nie przynosiło rewolucji. Trochę rocka w stylu „Pocisku miłości”, trochę fascynacji reggae. W ślad za konserwatyzmem muzycznym szedł dobrze znany, ponury ogląd rzeczywistości.
Coma – „Zaprzepaszczone siły Wielkiej Armii Świętych Znaków”
Zespół Piotra Roguckiego od zawsze dzielił słuchaczy. W 2006 może nawet bardziej niż kiedykolwiek. W końcu zespół po głośnym debiucie wydanym dwa lata wcześniej postawił na ambitną kontynuację. A „ambitną” znaczy w języku Comy „z większym rozmachem”. I muzycznym, i tekstowym. Szczególnie pióro Roguckiego polaryzowało odbiorców. „Niekwestionowany bard”, pisał o postaci lidera jeden z recenzentów, doceniając wnikliwość wersów i ich egzystencjalny ładunek. Inni dziennikarz punktował płytę i wytykał zwrotki zahaczające o grafomanię: „Wokalista daje z siebie wszystko, głos ma jak dzwon, ale że nie zna umiaru, wypada to groteskowo”.
Smolik – „3”
„3” okazał się jednym z najpopularniejszych albumów w dorobku Smolika, otrzymując już po trzech miesiącach status złotej płyty (podobny sukces odniosła kolejna jego płyta). Ciekawe, do jakiego stopnia popularność albumu wynikała ze zmian w życiu zawodowym producenta. Nie dość, że zmienił wytwórnię – z Sissy Records na Kayax – to na dodatek zwrócił się ku akustycznemu instrumentarium. Po raz kolejny wyszło jednak ciepło, kanapowo, przyjemnie. Duża w tym zasługa (to akurat się nie zmieniło) gości, po raz kolejny świetnie dobranych. Na płycie zaśpiewali m.in. Mika Urbaniak, Artur Rojek, Novika. W momencie premiery „3” porównywano do Zero 7. Ba, słuchacze zwracali uwagę, że z taką formą Smolik dystansował ówczesne dokonania brytyjskiego duetu. Rzeczywiście, w 2006 roku ten producent ze swoim czystym, światowym brzmieniem mógł uchodzić za towar wybitnie eksportowy.
Slums Attack – „Szacunek Ludzi Ulicy”
„Szacunek Ludzi Ulicy” nie był jedynym krążkiem sygnowanym nazwą Slums Attack w 2006 roku. Kilka miesięcy przed premierą tej płyty Peja i Decks wydali „Fturując”, zbiór znanych już wcześniej numerów z zaprzyjaźnionymi artystami. Dopiero „Szacunek…” był kolejnym studyjnym albumem w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Kilka utworów momentalnie przeszło do historii – by wymienić choćby nagranie tytułowe czy „SLU 3 litery”. Po premierze zespół na pięć lat zawiesił działalność. Jak dotychczas była to najdłuższa przerwa w karierze tego duetu.