Do przygotowania tej listy zainspirowała mnie akcja Popkiller Młode Wilki 2013. Jako, że właśnie ukazała się firmująca ją płyta , postanowiłem nie tyle tworzyć alternatywę do wyborów, co po prostu je uzupełnić. Kolejność jest alfabetyczna.
Cruz – Możesz go pokochać, możesz znienawidzić, ale nie przejdziesz obok niego obojętnie. Cruz to alternatywny cierń w boku najedzonej sceny, nasza próba odniesienia się jakoś do Death Grips, wejście nieczystym ślizgiem w nogi postawione na baczność przy deklamowanych coraz chętniej, bogojczyźnianych rapach. Jego zwrotki nie są miłe, nie puścisz ich w słoneczne popołudnie grillując ze znajomymi. Ale ten zestaw nużących prowokacji, histerycznych wynurzeń, gorzkich, odpowiednio hiperbolizowanych diagnoz i dętych literackich odniesień jednak działa. Zmusza do zajęcia stanowiska, do jakiegoś intelektualnego wysiłku, ba, zostawia kaca. Hip-hop dawno taki nie był. Do tego pochodzący z Malborka, osiadły jednak we Wrocławiu Cruz się rozwija. Trudno uwierzyć, że to ten sam chłopak, który nagrał w 2007 roku „Akcojnariusza”. „Dada”, a więc „album stworzony przez artystów nietrzeźwych, rozczarowanych tendencjami i powielactwem, naigrywających się z form i wybuchających ze śmiechu nad treścią”, płyta wydana pod szyldem Skwer.org końcem 2012, jest bardziej wyrazista i nieujarzmiona od zaprezentowanej w tym samym roku „Sztuki naiwnej”. Kawałek na Palmer Eldritch bliższy jest slamowemu gadaniu niż rapowi. Co będzie dalej? Nie mam bladego pojęcia. Cruz jeszcze coś wymyśli.
JNR – Młody chłopak z Jeleniej Góry, o którym niewiele osób wie coś więcej. Kilkanaście rozgrzewek, strzępków kawałków zebranych w kilku/kilkunastominutowe serie (Warmups, Whysoserio) i tak wystarczyło, by koronować go na największą nadzieję raczkującego rodzimego trapu bądź wyrobu trapopodobnego, gdyż sam zainteresowany prosił, by w wypadku Polski brać tę subgatunkową nazwę w duży cudzysłów. Co zadecydował o małym sukcesie już na początku kariery? Naturalność przyspieszeń, brak wyłożenia się przy próbach podśpiewywania, zero napinania się na wiejski lans w tekstach („robić trap bez głupot? Można, można”), bezobciachowy akcent w sformułowaniach obcojęzycznych, a przede wszystkim fakt, że raper na bitach od Meek Milla czy T.I.’a czuje się jakby był u siebie. Jak na razie wystarczy. JNR’a współdziała z Szopsem i NNFOF, remiksuje go JodSen z Gedzem, propsuje Buszu. Na wydawnictwo „#Getlost” czeka się z wypiekami.
{sklep-cgm}
Kamel – Jest tuż przed trzydziestką, ale i tak młodszy niż KęKę czy Gonix. Sporo utworów nagrał – tu odesłać należy przede wszystkim do albumu „Droga Kamelita” – dziesiątki razy występował na scenie, o swojej oryginalności zdołał przekonać zresztą jeszcze w złotych czasach freestyle’ów na WBW. A jednak do właściwego debiutu zbliża się dopiero teraz, właśnie utwardzając pod niego grunt mixtapem „W międzyczasie”. Kamel okazuje się nie do zagięcia w teorii i praktyce, wykonawcze doświadczenie łączy bowiem ze znaną na wyrywki historią polskiego hip-hopu. Starannie napisane, najeżone wieloma celnymi metaforami teksty napędza flow dziki, bardzo szybki, mocno brytyjski. Drapieżność stylówki idzie w parze z dużą wyrazistością poglądów. Pochodzący z Dąbrowy Górniczej ma na kopy aluzji czy odniesień, jednak mówi wprost, co sądzi o scenie – tej hip-hopowej czy politycznej. Nie bilansując zysków i strat w trosce o dalszą karierę wymienia po nazwisku, zwiększając nieliczne grono bystrych raptusów i dobrze wychowanych i wyedukowanych chamów.
Kościey – Ten raper przypomniał mi się w kilkunastominutowym wrocławskim kawałku White House, jako jeden z nielicznych, którzy się w nim wyróżniają. Wcześniej pamiętałem go jako ciekawostkę, z featuringów, z Wrooklyn Dodgers i obezwładniającego listu do Wdowy. Tymczasem wydana w zeszłym roku przez Dwaem Music płyta „Ciekawe przypadki człowieka nizioła” jest zaskakująco dobra. Wiele mówi o kobietach, niskich pobudkach, którymi kierują się ludzie i z całym gorzkim humorem kierowana jest do odbiorcy dorosłego. Kościey ma fantazję, olbrzymią pewność siebie i rękę do nowych bitów, od tych sennych, cukierkowych po te dewastujące, karczujące wszystko wokół. Chcąc wiedzieć o nim więcej, zapytałem twórców z jego miasta. „Każdy traktował go poniekąd jako maskotkę, co nic nie ugra, bo ma „chujowy głos”. I się lamusy fajnie rozczarowały, bo wpierdolił ich wszystkich – odpowiedział jeden z tamtejszych raperów”. Cóż dodać…
Oskar – Raper dla tych, którzy tęsknią za klimatem polskiego rapu lat 90. Do ery zwyczajnych emcees, rozprawiających o zwyczajnych sprawach, tak, że nie można było odejść od głośnika. Czasów „co by jak nie było w kieszeń zawsze coś wpada” i „pięć razy mocne, no i może tego loda”, narratorów-cwaniaków z opowieściami reżyserowanymi przez miasto. Jedno oko skierował Oskar na ulicę, stąd trochę gorzkich, żołniersko ujętych wniosków. Drugie patrzy na rozbebeszone łóżka, stoliki z pustymi flaszkami po gorzale. Flow bywa ślamazarne i dziurawe, technika raczej użytkowa niż pokazowa, a jednak życia i kolorów w tym tyle, że łatwo zrozumieć czemu EP-ka „C30-C39” grupy PRO8L3M (tworzonej przez Oskara ze Steezem) wywołała w 2013 roku takie zamieszanie.
{program-muzyczny}
Quebonafide – Niepochlebnie wyrażałem się ostatnio o „Płycie roku”, bo nie lubię prowizorki i marnowania potencjału. Co nie zmienia postaci rzeczy, że rozumiem trochę tych, którzy po Smarku i Laiku znów chcieliby kogoś czcić. Ich kult ma zarysy podstaw. Przed Quebo podstawowe pytanie – czy wyścig porównań, pojękiwanie przez autotune i rymowanie wersów zakończonych jednym hashtagiem przez całą zwrotkę ma w wypadku posiadanych możliwości większy sens, niż organizowanie zimowej olimpiady w kurorcie nad Morzem Czarnym #vladimirputin ? Były u niego na zeszłorocznej „Eklektyce” przecież i takie numery, gdzie mówił o sobie, czy nawet całym pokoleniu, czytał realia robiąc użytek z łatwości odnajdywania się na tych nowych bitach, ale i wiedzy wykraczającej poza popkulturowy recycling. Dojrzewanie ciechanowskiego emce to będzie jeden z najciekawszych do obserwowania procesów.
Ramzes – „Jestem przedstawicielem kieleckiego miasta / rozwijaj czarny dywan, czerwień zostaw dla chamstwa / wbijam korzenie, miasto rozkwitnie rapem / schowaj siekierę, jestem rapu baobabem” – tak przedstawia się Ramzes, reprezentant Składu Olimpijskiego/Street Family, autor zeszłorocznej EP-ki „Wizyta” i facet, którego mogliście słyszeć na ostatniej płycie Kajmana. Nie da się ukryć, że jest najprawilniejszy w całym zestawieniu, ale ci którzy źle reagują na wersy o pruciu się na komisariatach i tak nie powinni sobie odpuszczać. Bo Ramzes to ten, o którym się mówiło, że taki zdolny i choć ze szkoły wyniósł ponoć jedynie reputację bandyty, zaś w nawijce okazuje się cholernie wulgarny, dość niechlujny i bezczelny, to umie zaskakiwać słuchacza wersem lepszym niżby linijki w jego sąsiedztwie wskazywały. „Więc wole ciszę kiedy słyszę cipę nie rapera / pierdolony syndrom czapek New Era / rapu nie ubierasz, nosisz go w sobie / i co mi, kurwa, powiesz, że wiesz więcej o hip-hopie?” – pyta. Ano powiem, że się dobrze słucha rapera naturalnego, na nikogo nie pozującego. Fajnie pojechany hardcore co rusz spluwający pod nogi niewymuszoną błyskotliwością.
Ryfa Ri –”Dwudziestotrzyletnia raperka/ MC i tancerka/ nauczycielka (Hip-Hop Dance) z przeszło szesnastoletnim stażem w kulturze” – napisano na stronie wydawcy. I faktycznie Ryfa, choć metrykalnie młoda, za mikrofonem prezentuje się jakby miała duże doświadczenie. Entuzjazm czerpany z etosu czterech hiphopowych elementów pozwala jej bez kompleksów, charyzmatycznie pojechać po klasycznym bicie. Do tego dochodzi ogólna muzykalność, wyniesiona podobno z domu, i sporo emocji, które warszawska artystka bezpretensjonalnie jest w stanie przełożyć na rapowe tracki, dostarczając szczerych, angażujących tekstów. Surowość, szorstkość w ujęciu tematów wydaje się przesadna, jak to w Hemp Records bywa, jednak słuchając wydanych w 2013 roku „Puzzli” nie ma wrażenia obcowania z „ziomalką” i „chłopczycą”. Kiedy Ryfa Ri trochę ochłonie, zaskakującą życiową mądrość uzupełni o studyjne obycie, nie będzie „dobra jak na dziewczynę”.
Tymin – Przedstawiciel Sosnowca. Utytułowany freestyler, finalista rapowych konkursów (m.in. tego Aptaun), posiadacz intensywnego, ekspresyjnego flow podkreślonego przez małolacki głos. Z zapoznanym dzięki wolnemu stylowi Peusem nagrał EP-kę (miał wówczas 17 lat), będąc w klasie maturalnej sfinalizował zaś wspólny longplay „Koniec dyskusji”. „Mój charakter was przykuł” – stwierdzał w singlu, rymując że reguł nie będzie, za to łokcie rozstawione na boki – jak najbardziej. Jeżeli „szczery młody bajtel” czuje potrzebę „ucierania nosa regularnym Kowalskim”, tu już jest dobrze. Tymin wydaje się nie zastanawiać nad tym, co w rapie trzeba i wypada. Nawinąć pod intro The xx? Nie ma problemu? Współpraca z zabrzańskim duetem elektronicznym Dumplings? Proszę bardzo. Zapowiadana EP-ka z Peusem ma mieć bity od 100 BPM wzwyż. Z tego gościa jeszcze będziemy mieć pociechę.
Wuzet – Nieźle zapowiadający się beatboxer ze Szczecinka objawił się w 2012 roku jako pierwszy grime’owy rodzimy emce z prawdziwego zdarzenia. Wtedy to ukazał się nagrany wraz z Auricomem mixtape „Dzieci basu”, a Wuzet udowodnił, że w głębinach niskich tonów czuje się jak ryba, wyrabiając się w tempach dla polskich adeptów mikrofonowej sztuki zazwyczaj nieosiągalnych. Wśród bitów „pożyczonych” m.in. od Hudsona Mohawke czy Jokera znalazły się też te od 16Bit. Na jednym z nich raper nawinął „Ijo Ijo”, utwór, który szybko zyskał status podziemnego hymnu z hasłem „wyrzućcie blanty, jadą, jadą” powtarzanym pod nosem na wielu podwórkach. Na 2013 przypada oficjalne odkrycie tego wykonawcy. Ze swoją ekipą Dobrebity.pl trafił chociażby na Audioriver, a debiutancki, przygotowany na znakomitych, autorskich podkładach longplay wydała Koka Beats. Pezet nazwał „Własne zdanie” krążkiem „miliard razy lepszym” od „Radia Pezet”, w recenzjach chwalono zaś napastliwy, wyspiarski flow, charakterystyczny, wybijający się głos i energię całości. Nic dziwnego, prawie nikt nie trzyma tu w cuglach grime’ów, dubstepów czy trapów tak dobrze.