Foto: K. Kalisz
Na początek pytanie – ile featuringów zaliczył Kendrick Lamar? Ciężko je wszystko zliczyć, ale według Discogs jest ich blisko… 200. Wynik całkiem niezły, jak na taki staż w rapie, ale w tym przypadku fraza „ilość nie znaczy jakość” nie ma sensu bytu.
W zdecydowanej większości gościnki Kendricka oferowały wiele frajdy, celnych wersów i potrafiły rozpalić całą scenę, szczególnie w jednym przypadku. Od kilku lat nie ma rapera, który byłby tak bardzo pożądany zarówno na mainstreamowych produkcjach, jak i undergroundowych albumach. Cały Lamar.
Soundtrack do „Black Panther” naprawdę jest gorący, ale warto przypomnieć sobie kilka genialnych gościnnych występów. Zaznaczam, że było z czego wybierać.
„Never Catch Me”
Zastanawiając się nad najlepszymi gościnnymi występami Kendricka Lamara, „Never Catch Me” prawdopodobnie będzie najbardziej sensownym wyborem, przynajmniej z tych, które przychodzą na pierwszą myśl. Singiel z „You’re Dead” Flying Lotusa, najlepszego i najbardziej kompletnego dzieła producenta z Kalifornii, był zapowiedzią tego, co stanie się za kilka miesięcy. „To Pimp a Butterfly” w trakcie kilkudziesięciu minut zdążyło postawić pomnik wszystkim Afroamerykanom, jednak podwaliny pod jego cudowne brzmienie zapewniła ta psychodeliczna i naspidowana podróż.
„Enjoy (West Coastin)”
Z 9th Wonderem jest jeden problem. Koleś nigdy nie nagrał dzieła na miarę swojego wielkiego potencjału. Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że w swojej karierze trochę tych beatów zrobił, a na upartego można powiedzieć, że z Little Brother nagrał dwie klasyczne płyty. „The Wonder Years” miało być potwierdzeniem wielkości, postawieniem kropki nad i oraz zamknięciem jap hejterom, którzy raz za razem wyśmiewali producenckie umiejętności „następcy Pete Rocka”. Jak wyszło? Niestety, bardzo przeciętnie, ale z kilkoma bardzo fajnymi i ciekawymi momentami. Tym najważniejszym było zderzenie trzech gwiazd. Tej, która już zgasła, czyli Warrena G, jednej z najjaśniej świecących w podziemiu, Mursa, i tej, która za chwilę miała rozbłysnąć. Rozbłysła tak, że zawrotką uratowała całe „Wonder Years”.
„Backwards”
A to niespodzianka! Taka, którą należy traktować z przymrużeniem oka. „This is more than C4, this is what happens when / We ready to build and destroy, I hope that you enjoy”. Zapomniane spotkanie znanej linii Tame Impala i wkurzonego wokalu Kendricka Lamara na soundtracku do filmu „Divergent”. Na papierze nie wygląda to najlepiej, ale okazuje się, że delikatny refren Kevina Parkera idealnie koresponduje z głosem K.Dota. Bardzo dobre.
„Triangle Ship”
Terrace Martin. Wybitny muzyk, który ciągle jest z tyłu i nawet nie stara się wyjść przed szereg. Nie ma po co, bo wystarczy, że ciągle dostarcza znakomitą muzykę, za którą daliby się pokroić najwięksi. Właśnie takie było „3ChordFold” – jeden z najbardziej niedocenionych albumów 2013 roku. Kendrick wpadł z wizytą na chwilę w „Trangle Ship” i zostawił refren, ale za to jaki! „My life is Mardi Gras / And she’s the life of the party, y’all / It’s like ring around her rosy / When I came around they chose me”.
„Control”
Big Sean zasługuje na trochę więcej splendoru, a w tym nie pomogli mu nawet Kendrick Lamar i Jay Electronica. Kto pamięta, że „Control” to dzieło tego pierwszego, a pozostała dwójka rzuciła tylko gościnne wersy? Niewielu. Wszyscy skupili się na wersach naszego bohatera, w których to zaczepił kilka znaczących postaci. Kilku śmiałków postanowiło mu nawet odpowiedzieć, nawet tych, których bezpośrednio to nie dotyczyło. Tylko po co, skoro nie było czego zbierać? Kawałek, który stał się jednym z najważniejszych wydarzeń dekady. Nie tylko w muzyce, ale i… mediach społecznościowych. Po tym numerze liczba followersów Lamara na Twitterze urosła o ponad… 500%. Ciężko polemizować z królem.
„No More Parties in LA”
Dziwne te całe „The Life Of Pablo”. Może za jakiś czas wersy Lamara ulegną zmianom albo nie będzie ich w ogóle, bo znając megalomanię i dążenie do pobicia własnej wielkości i ego, Kanye West postanowi je zmienić lub całkowicie usunąć. Pytanie tylko, czy na pewno jest co zmieniać, a nawet jeśli, to jaki jest sens? Na perfekcyjnym beacie Madliba, na którym równie dobrze mógłby nawijać MF Doom w swoich najlepszych latach (zgadnijcie jakich?), K.Dot zostawia najciekawsze, co miał do zaoferowania w 2016 roku. Kolejny przykład na to, jak gościnny występ całkowicie może odmienić dany utwór. Przykro mi, Kanye…
„Conrad Tokyo”
Powrót A Tribe Called Quest był prawdziwym wydarzenie. Album do tej pory budzi wiele kontrowersji wśród najbardziej konserwatywnych fanów grupy, ale kto by się nimi przejmował, skoro oferuje bardzo dużo dobrej muzyki? Te „solo Q-Tipa” z gościnnym udziałem pozostałych członków ATCQ, to również spotkanie uczniów ze swoimi mistrzami. Od razu takie, w których ci pierwsi w żaden sposób nie ustępują swoim guru! Andreson .Paak i Kendrick Lamar wnieśli sporo życia do „Movin Backwards” i „Conrad Tokyo”, ale temu drugiemu udało się totalnie pozamiatać i zamknąć usta skostniałym krytykom.
„Walk on By”
Ale to jest płyta! Thundercat na brak zajęć nie może narzekać, ale za każdym razem udaje mu się przeskoczyć własną wielkość. Nie inaczej było z ostatnim dziełem. „Drunk” to najbardziej zróżnicowana, melodyjna i czerpiąca garściami z klasycznego soulu produkcja, która przyniosła kolejny genialny utwór Lamara. Rozmarzone przyśpiewki gospodarza mieszają się ze zwrotkami Kendricka, które przypominają czasy „EP”. Te, w których nikt nie myślał o nim w królewskich kategoriach, o których była mowa m.in. w „Control”.
„Buried Alive (Interlude)”
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Nagrywacie wybitną płytę (no prawie…), której nic nie brakuje, a przy okazji znajduje się na niej malutki polski akcent. Ta robi z was jeszcze większą gwiazdę. Czy robi wam się przykro, jeżeli całe show skrada gościnna zwrotka, która de facto jest tylko wstępem do właściwego numeru? Zapewne tak, ale „Buried Alive (Interlude)” zrobiło dla Drake’a i jego ówczesnej wrażliwości więcej, niż spotkanie z razem wziętymi Rihanną i The Weekndem.
„Collard Greens”
Black Hippy jest wielkie. Mogłoby być jeszcze większe, ale na razie cieszmy się tym, co mamy. Razem potrafią nagrywać perełki, a największą z nich jest spotkanie połowy kwartetu w „Collard Greens” z „Oxymoronu” Schoolboya Q. Dwóch najlepszych raperów zachodniego wybrzeża? W 2014 roku na pewno.
Dawid Bartkowski