foto: Filip Błażejowski
Wydana w ubiegłym roku płyta „Another Raindrop” Kuby Więcka była pierwszym od 28 lat debiutem ukazującym się w serii „Polish Jazz”. Kuba stał się dzięki temu najmłodszym debiutantem mogącym poszczycić się wydaniem krążka pod tym prestiżowym szyldem. W piątek do sklepów trafiło winylowe wydanie albumu, za który artysta kilka dni wcześniej odebrał Fryderyka w kategorii Jazzowy debiut roku. Kuba opowiedział nam o obecnych w jego muzyce elementach folku, problemach szkolnictwa jazzowego i szukaniu nowych sposobów na wyrażanie siebie.
Nie brak głosów, że każdy spośród nominowanych do Fryderyka w kategorii Jazzowy debiut roku, jest tak dobry, że spokojnie zasługuje na tę nagrodę. Czy zwycięstwo przy tak wyrównanej stawce cieszy podwójnie?
Kuba Więcek: To prawda. Kiedy odbywało się odczytywanie wyników, czułem duże emocje. Często jest tak, że spogląda się na nominowanych i już wtedy jesteśmy w stanie wytypować zwycięzcę, a rzeczywiście w tym przypadku bardzo trudno było tego dokonać tego wyboru. Dlatego, gdy dowiedziałem się, że to moje imię i nazwisko widniało na kartce, zrobiło mi się bardzo miło. Jeśli chodzi o słowo „zwycięstwo”, to spoglądając na dorobek debiutantów minionego roku, jestem gotów stwierdzić, że wszyscy zwyciężyliśmy. To słowo może też nawiązywać do skojarzeń z rywalizacją, której w ogóle nie było wtedy w powietrzu. Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi, gramy razem, rozmawiamy o muzyce itd…
Jesteś jeszcze bardzo młody, do tego część „dorosłego” życia spędziłeś poza Polską, grając z zagranicznymi muzykami. Mimo wszystko w twoich utworach czuć klimat rodzimego folku. Skąd te naleciałości?
One tam po prostu zawsze były. Nie musiałem się o nie w żaden sposób starać. Jedyne o co musiałem zadbać to o to, żeby ich nie porzucić z powodu presji innych muzyków na temat tego jak grać lub jak nie grać. Często gdy występowałem zagranicą, to podchodzili do mnie ludzie po występach i przyznawali się do tego, że te momenty, kiedy emanowały ze mnie ludowe inspiracje, należały do ich ulubionych w trakcie koncertu i pozostawały w ich pamięci. Wtedy zrozumiałem, że jest to coś wyjątkowego, co trzeba pielęgnować.
Czy wyczuwasz ten vibe w innych polskich muzykach? Czy gdybyś posłuchał 50 nieznanych ci muzyków, byłbyś w stanie wskazać, którzy z nich pochodzą z Polski?
Jeśli chodzi o muzyków jazzowych ciężkie by to było, ponieważ wielu ludzi obiera bardzo podobną ścieżkę rozwoju. Mało kto powtarza młodym adeptom, aby od samego początku pamiętali o tym, żeby zawsze pozostawać sobą. Ludzie stawiają nacisk na to, żeby najpierw nauczyć się grać jak mistrzowie amerykańskiej tradycji, zanim obiorą własną drogę. Niestety często do tego czasu zatracają siebie. Nie rozumiem, dlaczego tak mało osób bierze pod uwagę, że można iść dwiema ścieżkami równolegle. Jest to na pewno problem szkolnictwa tej muzyki. Miałem szczęście, że trafiłem na szkołę w Kopenhadze (Rhythmic Music Conservatorium – przy. red.), gdzie nikt nie dyktował nam niczego, a odpowiedzi na nasze pytania znajdowaliśmy poprzez dobrze postawione pytanie przez nauczyciela oraz metodę prób i błędów. Również ważną rzeczą było kwestionowanie wszystkiego, co robimy. Zadawano nam pytania o to, dlaczego robimy to tak a nie inaczej, dlaczego to lubimy, a dlaczego tego nie. Szczególnie w tych czasach powinniśmy się temu przyjrzeć, kiedy wielu ludzi podąża ślepo za głównym nurtem, dlatego, że coś jest modne lub łatwiejsze.
To zorientowanie na Stany nie jest problemem przypisanym do jazzu, ale tak naprawdę do praktycznie każdego gatunku muzyki.
Tak, naturalnie. I potrafię to zrozumieć. Nie oszukujmy się – korzenie jazzu są w Stanach. Ta muzyka wywodzi się stamtąd i nie zmienimy biegu historii. Wydaje mi się, że problemem jest to, że ludzie się nie zastanawiają nad tym, jaka jest ich własna tradycja. I nie mówię tu o tradycji ich narodu czy pradziadów tylko ich samych. Osiemdziesiąt lat temu ludzie ubierali się inaczej niż teraz, rozmawiali o innych problemach, słuchali muzyki w inny sposób. Czasy się zmieniają i my powinniśmy się wraz z nimi zmieniać. Być świadomymi przeszłości oraz tradycji naszych zainteresowań, ale jednocześnie obserwować rzeczywistość. Stany Zjednoczone rzeczywiście były modne, ale od jakiegoś czasu bardzo ciekawe rzeczy zaczęły się dziać nieco bliżej i już nie musimy brać paszportu do plecaka, żeby móc ich doświadczyć.
Jesteś w tej chwili nastawiony bardziej na poszerzanie wiedzy i nabywanie nowych umiejętności, czy na doskonaleniu tych, które już masz?
Trudno jednoznacznie na to odpowiedzieć. Na pewno w tym momencie ważne jest dla mnie, by robić rzeczy, których jeszcze nie próbowałem. Właśnie wróciłem z próby z Marcinem Maseckim, podczas której graliśmy utwór Gershwina i byłem częścią zmodyfikowanej orkiestry symfonicznej, z czym nie miałem wcześniej do czynienia. Parę miesięcy temu próbowałem nagrywać piosenki, w których śpiewam i gram na syntezatorach. To jest dla mnie nauka, a jednocześnie to takie doświadczenia, które doprowadzają mnie do dalszego poznawania siebie. Jeśli natomiast chodzi o kształcenie stricte w muzyce jazzowej, to bardzo lubię to robić, daje mi to duże frajdy, ale też trochę czasu już nad tym spędziłem. Czuję, że wystarczająco swobodnie się już tutaj poruszam, by się wyrażać. Raczej szukam nowych inspiracji i kierunków. Patrząc w dłuższej perspektywie, nie sądzę, by ćwiczenie jazzu mogło mnie jeszcze bardziej rozwinąć w jego graniu. Jestem przekonany, że wyjazd do Indonezji, gdzie grałbym przez 10 godzin muzykę gamelan z lokalnymi muzykami, mógłby być bardziej przydatny w danym momencie, niż ćwiczenie kolejnych 100 godzin Johna Coltrane’a. Są różne okresy w życiu.
Wyobrażasz sobie siebie np. na płycie popowej wokalistki?
Jeśli muzyka wydałaby mi się interesująca, a wokalistka rzeczywiście chciałaby mieć na swojej płycie mnie, to nie widziałbym problemu. Gorzej jeśli szukałaby po prostu kogoś, kto zagra na saksofonie. Próbowałem już czegoś takiego i przyznam, że nie jest to na mojej liście 101 ulubionych doświadczeń życiowych.
Od premiery „Another Raindrop” minął już ponad rok. Kilka miesięcy temu mówiłeś, że jest szansa na nową płytę Tria jeszcze w tym roku.
Premiera nowej płyty mojego Trio będzie miała miejsce w kwietniu 2019, również dla wytwórni Warner Music Poland. Jednakże cały czas wychodzą płyty innych zespołów w których gram, także zapraszam do śledzenia.
Żałujesz, że nie urodziłeś się 60 lat wcześniej? Wtedy grając jazz mógłbyś czuć się jak dzisiejsza gwiazda pop.
Chyba nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Znam paru ludzi, którzy lubią ponarzekać, że gdyby robili to co robią teraz 60 lat wcześniej to na pewno byłoby to bardziej doceniane. Wydaje mi się, że każde czasy są dobre na robienie wszystkiego. Staram się być odpowiedzią na dzisiejsze czasy – być aktualnym, a jednocześnie obecnym. Poza tym jak patrze na ludzi w branży to wcale nie uważam, że muzycy jazzowi mają się jakoś gorzej. Wydaje mi się, że pop jest dużo cięższym rynkiem.
Rozmawiał: Maciek Kancerek