foto: P. Tarasewicz
Jak to się zaczęło? „Spotkaliśmy się przypadkiem, w Paryżu. Niezależnie od siebie uciekaliśmy od wrzawy i wszechobecnej egzaltacji. Taco karmił gołębie i coś czytał, chyba <Uległość> Welbecka. Popadłem w zadumę. To Taco czy nie? A może to platoński cień, freudowska pomyłka i tylko podświadomość każe mi go zobaczyć w tym zagubionym francuskim garcon? W końcu uchyliłem mu kapelusza. Bo to był on! To śmieszne, dwaj twórcy na wygnaniu, w miejscu, gdzie jeszcze nie wszyscy ich znają. Jak kiedyś Słowacki i Mickiewicz” – przyznał Quebonafide w wywiadzie dla „Esquire”, patrona medialnego wspólnego albumu (Taco sukcesywnie odmawia wywiadów, świadom, że nie ma pytań, na które by już wcześniej nie odpowiedział). „Wiedziałem wtedy już, że coś nagramy, że musimy. Przeznaczenie jest moim trenerem osobistym” – rzekł Que i słowo ciałem się stało. W rezultacie tej romantycznej emigracji nie zabrakło nawet fortepianu Chopina, bowiem jednym z producentów jest Pawbeats. Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Panowie zaczęli na grubo. Po dowcipnym, czterominutowym intro z zapisem rozmowy telefonicznej z organizatorem koncertów, nieświadomym najwyraźniej, że obydwu artystów trzeba bookować przynajmniej rok naprzód, a w riderze znajdują się obowiązkowe stopery do uszu dla rodziców fanów i fanek, wjeżdża „Asfaltality”. To fatality dla wszystkich niedowiarków – wspólny numer z reprezentacją QueQuality i Asfalt Records. Ziomki Que brzmią podobnie do ich szefa i szczerze mówiąc trudno mi ich odróżnić (ale wszyscy są ciężkimi kozakami!), więc może skupmy się na tych drugich. „Ostry leci, to nie dla dzieci / sample, didżeje, rap i Hennessy / wypluwam swoje ostatnie płuco / na przekór wszystkim sprzedajnym bucom” – zaczyna niezawodny O.S.T.R., hardkorowy jak na debiucie. „Pytasz o co chodzi? O nic, o nic / o czerwony lakier i pięćset koni” – wchodzi mu w słowo Otsochodzi. „Uuuuuu, uuuuuu, ooooooch” – uzupełnia brawurowo Plan Be.
Ten ostatni artysta zarapował również w „Jak nie zapomnieć”, w którym Taco i Que oddają szacunek dawnym towarzyszom. „Już po tytule wiedziałem, że będzie klasyk przez duże L” – przyznał. Wspominkowy numer na hardkorowym podkładzie Fuso kradnie jednak Eripe. „Byłem zły, to teraz będę kurwa najgorszy / czas stypy, gdy typy łączą siły kurwa dla forsy / ten głuchy dźwięk to jest rap pustych dzbanów / nie dograłbym się i za milion dolarów” – ciśnie Krakus. „Eripe świetnie to podpatrzył, te nagłe kooperacje bez grama chemii to rak sceny. Jebać je” – skomentował bezkompromisowo Que w kolejnym, przedpremierowym wywiadzie w „Elle Man”.
Rozluźnienie wprowadza numer „Śniadaniowe love”. Dowiemy się z niego na przykład, że „Fifi robi pipi gdy po nocy cały kipi”, to żadna gwiazda, zwykły chłopak, którego mijasz w kolejce rano stojąc po orkiszowe pieczywo i parę plasterków pastrami. „To jest numer w technologii 12D, jak kino we Władysławowie. Ma słuchacza masować, wstrząsać, dać mu poczuć zapach świeżo palonej kawy i mokrego szlafroka, smak świeżo wyciskanego soku i świeżo pieczonego croissanta ze świeżymi malinami. Sprawić wrażenie, że dotarł tu gdzie my. Bo on może tu być. – mówi Quebo w „Elle Man”. – To znaczy nie dokładnie tu, bo to bardzo delikatna tapicerka, ale na tym samym levelu. Musi chcieć, wierzyć i chodzić na nasze koncerty. Być świeży, nie powtarzać się – uzupełnia. To murowany hit, trochę tylko niepokoi, że bit Rumaka brzmi jak cztery numery innych producentów z ostatnich dwóch miesięcy (ale wszystkie są ciężkimi kozakami!). Taco zresztą tłumaczy tę kwestię w „Steevenie Langilu” („Stary, mówisz że mam bity z paczki / Głupiś, pić napary z lipy zacznij / jak pies zbity, siedzisz wbity w laczki/ klepiesz w postach te swoje niby-krzaczki”).
„Steeven Langil” to numer, któremu należy się odrębny akapit. Obaj raperzy znają się na piłce nożnej i lubią do niej nawiązywać, tym razem wzięli na warsztat sławny „wulkan z Martyniki” ze statystykami równie imponującymi jak dyskografia Reno. „Nie zawsze chodzi o strzelanie bramek / lecz żeby rwać do przodu na życia Maracanie / nie chodzi o to, by cieszyć treneiro / ale o dobrych ziomków i hasz palony na serio” – wyjaśnia w refrenie Que. Miażdży jednak Taco piętnując nie tylko hejting Rumaka, ale również brak oryginalności, zbyt szybki sukces od którego bezwstydnie odcina się kupony, zachłystywanie się trendami. Niestety trudno go zrozumieć – latynoski bit pędzi, autotune zniekształca wersy, zaś raper nie wiedzieć czemu mamrocze. O właśnie proszę państwa – podkład jest sam-plo-wa-ny. Znowu wygrał prawdziwy hip-hop, miejmy tylko nadzieję, że Luis Fonsi się nie będzie miał żalu, gdyż wykorzystano spory fragment jego hitu ( ale bit jest ciężkim kozakiem!).
Co jeszcze nas czeka? Na przykład „Hanna Barbera”, czyli z rozmachem przedstawiony problem pielęgnacji zarostu, w którym każdy kosmetyk i każde narzędzie fryzjera zostaje porównane do innego ulubionego bohatera z kreskówki. Proszę państwa, nie bójmy się tego napisać – polski rap wspiął się właśnie na nowy poziom. Tak pomysłowy (i świeży) jeszcze nie był. Hitowo zapowiada się „C.U.M. (Cielesność Ujmujących Mężczyzn)” na bicie Flirtini. To numer dla fanów pięknych ludzi (koniec rapu zwisających galotów, koszulek z nadrukami i owłosionych dłoni!) i kolorowych drinków oraz odwrotnie, bo palący problem rasizmu zasługuje na to, by potraktować go równie serio jak lifestyle. Moi drodzy, czas powiedzieć rasizmowi gromkie „nie” i przestać kupować produkty małych, brudnych, żółtych rączek. Należy tutaj przypomnieć, że żaden raper nie zrobił dla społeczności hinduskiej, tajskiej, meksykańskiej (i tak dalej, nie będziemy przecież wymieniać wszystkich szczęśliwie oddalonych od nas nacji, wystarczą te najważniejsze) tyle co Que. Poza Eldo, który rozrywany przez muzy zostawił portmonetkę w Mieście Słońca. Fajnie wypadają solówki: „Ciechanów by the sea” Quebo („Wczoraj wina proste, dzisiaj Lacoste / morze lajków, płynę, kurwa, z każdym postem / płynę z nimi, to nie jest proste / kiedy popłynąłem, to się wyniosłem / dziś beaujolais na Champs Élysées / smutny argonauta wiezie beczki złotych łez”) i „Daj na taco”, gdzie Hemingway z rozrzewnieniem wspomina pierwsze targi śniadaniowe, streetwearowe fascynacje i czasy gdzie pod koniec miesiąca musiał pić Łomżę, a na wakacje jeździć drugą klasą. Jak rapuje sam Taco – „Wiesz, te wersy to są dobre raczej / Nie wywołuj strajków tak jak Megi Thatcher”.
W opublikowanej recenzji przedpremierowej płytę bardzo pochwalono. „To kolejna po wielka podróż Quebonafide dookoła siebie – od czubka własnego nosa do czubka własnego nosa, z postojem na stacji pępek świata, gdzie w Hotelu Plastik, po odcięciu pępowiny łączącej go z resztą sceny, rezyduje Taco. Cały dochód ze sprzedaży powinien zostać przeznaczony na sieroty po <Trójkącie warszawskim>” – zauważył dziennikarz Marcin Flint. Właściwie wszystko w temacie, warto dodać, że to też kolejny koncept album, zrobiony według sprawdzonej w polskim rapie recepty – Taco nawija o Taco, Quebo o Quebo. Trudno o uczciwsze, prawdziwsze podejście. W końcu, jak nawija Quebonafide, „Ghosta nie zatankujesz w Shellu, skurwielu”. „Ekwilibrystaco” to klasyk w momencie recenzji. Album wizjonerski dla tych, którzy rozumieją, że im szybciej nawinięte, tym lepsze (Eminem i Mc Silk – szacunek!!!) albo cenią sobie prawdziwą wolność rapera, którego nie krępują takie rzeczy jak flow. Cieszy autokonceptualizm, szeroki wachlarz bitów i fakt, że to jak w „Dark” przeniesie cię w przyszłość i przeszłość jednocześnie, nawet jeśli jesteś dzieckiem. Wielkie brawa.
Marcjanna Łachowicz-Trobląg
Ocena: 5/5
Tracklista:
1. Intro (Book z Wami)
2. Asfaltality ft. Emes Milligan, Łagu, PlanBe, O.S.T.R., Otsochodzi, Adi Nowak
3. To nie jest hip-hop 2 ft. Lil Dap, fortepian: Pawbeats, aranżacja orkiestry: Miuosh
4. Jak nie zapomnieć, ft. Plan Be, Eripe
5. Śniadaniowe love
6. Steveen Langil
7. Ciechanów by the Sea
8. Hanna Barbera
9. C.U.M. (Cielesność Ujmujących Mężczyzn)
10. Daj na Taco
11. Outro (Korona królów)
PS. Przedprzedpremierowość recenzji polega oczywiście na tym, że krążek „Ekwilibrystaco” nie istnieje, przynajmniej na razie. Jeśli Taco Hemingway i Quebo zdecydują się nagrać płytę, podajemy im na tacy przepis na sukces i nie domagamy się udziału w zyskach.