foto: mat. pras.
Rockowy zespół Wojtka Mazolewskiego świętuje nowym albumem dziesiątą rocznicę wydania legendarnej płyty „Punk Freud”. I robi to z gościnnym udziałem plejady znakomitych (również śpiewających) gości. Dzięki czemu ten zarejestrowany w Muzycznym Studiu im. Agnieszki Osieckiej w radiowej Trójce koncert staje się nie tylko ważnym wydarzeniem towarzyskim, ale również artystycznym.
Na początku postawmy sobie sprawę jasno – to nie jest najlepiej zagrany i nagrany występ na świecie. A nawet w Polsce. Mógłbym nawet powiedzieć, że jeśli ktoś nie jest fanem punka lub jazzu, to raczej może sobie odpuścić słuchanie „PunkFreud Army”. I czytanie tej recenzji. Bo to raczej rzecz albo dla ortodoksów. Albo dla ludzi o otwartych głowach.
I jak? Zostaliście? Fajnie. No to lecimy dalej!
Ale najpierw mały skok w czasie. Wstecz. Był rok 2007 i jazzowa grupa Pink Freud, ceniona zarówno przez krytyków, jak i fanów, wydała swój trzeci krążek „Punk Freud”. Album ascetyczny pod względem formy, ale z emocjonalnie rozbuchanym „farszem” będącym wariacją na temat punk rocka. Te instrumentalne kompozycje kąsały swoją bezczelnością, wkurzały nieoczywistością. Łączyły ogień z wodą. Taki „miks” muzycznej, jazzowej dyscypliny z anarchistycznym szaleństwem. To właśnie na tym krążku Wojtek Mazolewski połączył swoją pierwszą, muzyczną miłość, czyli punk, z tą drugą, o wiele dojrzalszą fascynacją dźwiękami. Czyli jazzem…
– Moja przygoda z punkiem, a konkretnie muzyką Siekiery zaczęła się, kiedy miałem kilka lat. Pewnego dnia zobaczyłem w telewizji teledysk do utworu „Misiowie puszyści (szewc zabija szewca)” i… zwariowałem! To było to! Totalnie oczarowało mnie to granie – bardzo proste, wręcz plemienne. Ale zarazem głębokie, o ogromnym ładunku emocjonalnym. Tak się wkręciłem w tę muzykę, że niedługo potem założyłem swój pierwszy punkowy zespół. Nazywał się… Nóż! A później zacząłem współpracę z kapelą Iwan Groźny. Ta fascynacja punk rockiem trwa zresztą do dziś, bo jakiś czas temu z zespołem Pink Freud zrobiliśmy interpretacje utworów „Idzie wojna” i wspomnianego „Szewca”. I wcale nie wykluczam, że nie będziemy dalej kontynuować tej zabawy – zwłaszcza, że w tym roku mija 10 lat od wydania płyty „Punk Freud” – mówił mi wiosną tego roku Wojtek. Niedawno spełnił swoją zapowiedź – właśnie tym oto materiałem zarejestrowanym w studiu Programu 3 Polskiego Radia przy ul. Myśliwieckiej.
Do tego kultowego już miejsca, w którym grały takie gwiazdy, jak Tori Amos czy Sting, a swoje koncertowe płyty zarejestrowało wielu rodzimych artystów, Mazolewski i jego koledzy zaprosili: Roberta Brylewskiego (m.in. Kryzys, Brygada Kryzys Armia, Izrael), Tomka Budzyńskiego (Siekiera, Armia), Tomka Lipińskiego (Brygada Kryzys, Tilt) i Roberta Materę (Dezerter). Istny punkowy dream team. Superskład utworzony przez „ojców założycieli” polskiej sceny alternatywnej. A w roli asa w rękawie znakomity saksofonista Alek Korecki (m.in. Young Power). Absolutny Real Madryt naszej muzycznej sceny.
W takim składzie punk-jazzowa supergrupa wzięła na warsztat utwory Pink Freud z pamiętnej płyty sprzed dekady i pożeniła je z „przebojami” swoich gości. I nic nie szkodzi, że podczas koncertu, który odbył się zupełnie niedawno, bo 30 października (płyta ukazuje się 5 tygodni po tym wydarzeniu!), Mazolewski i przyjaciele nie brzmieli czysto. Nic z tych rzeczy. A wręcz przeciwnie. Bo zgodnie z konwencją więcej tu punkowego brudu i jazzowego szaleństwa. A mówiąc najprościej – czystej, nieskrępowanej konwenansami energii. Lubicie to? Bo ja bardzo!
Kupuję taki artystyczny wybryk. W całości. I to nawet, kiedy słyszę swoją ukochaną „Niewidzialną amię”, czy „To co czujesz, to co wiesz” w mocno zmienionych, niemal free-jazzowych wersjach. Pink Freud i przyjaciele, bawiąc się konwencją mash-upu reinterpretują klasyki polskiego (punk) rocka, nadając im nowy, nierzadko intrygujący wymiar – jak w „Szarych koszmarach” czy „Centrali”. Tak, wiem. Fani z opcji „beton” będą oburzeni takim szarganiem „świętości”. Zresztą ja też mam podobne, mieszane uczucia, kiedy słyszę ikoniczny przykład polskiego proto-punka, czyli „Mam dość” z repertuaru Kryzysu w rozbujanej, szybkiej wersji – pędzącej dzięki dźwiękom dęciaków.
Ale do cholery! Nie słuchamy fug Bacha czy natchnionego brzędkolenia Pata Metheny’ego! To punk i jazz razem. A więc jakby muzyczna wolność, bunt i szaleństwo do kwadratu. Czego najlepszym przykładem combo „Canonu” z repertuaru Charlesa Mingusa i wspomnianej „Centrali” Brygady Kryzys. Dacie radę zmierzyć się z takim „odlotem”? Czy jednak wymiękacie?
Artur Szklarczyk
Ocena: 3/5
Tracklista:
1. Burbon / Spytaj milicjanta
2. Punk Freud Armada
3. Police Jazz / To, co czujesz, to, co wiesz
4. Dziwny jest ten kraj / Ludzie Wschodu
5. Punki na piasku
6. Anioły i demony / Szare koszmary
7. Sex przemoc lęk i niemoc / Mam dość
8. Punk Freud / Mój kraj
9. Canon / Centrala
10. Pink hot loaded guns / Niewidzialna armia
11. Nie pytaj mnie / Mademoiselle Madera