fot. P. Tarasewicz
– Trochę szkoda mi tej sceny rapowej w Polsce – mówi Marcinowi Flintowi Miuosh, dodając, że jego zdaniem za mało u nas jest trendsetterów, a za dużo odtwórców. Artysta od dłuższego czasu przyznaje, że nie mieści się w rapowej konwencji, pozostając na obrzeżach sceny. W nowym odcinku Flintesencji Miuosh opowiada m.in. o swoim podejściu do tworzenia muzyki oraz o współpracy z Michałem „Foxem” Królem, o tym, dlaczego zdecydował się powierzyć mu produkcję nowego albumu. Zapraszamy do obejrzenia rozmowy Marcina z autorem „Powrotów”.
Marcin Flint: Witamy, Flintesencja a moim gościem jest Miuosh, który właśnie ma na koncie, czy za chwileczkę będzie mieć na koncie… Jeszcze raz! Kurwa mać! Ja się zawsze zaplączę w takie gówno! Dlaczego?! Dlaczego to sobie robię?!(śmiech) Ok. Witamy wszystkich! To jest Flintesencja moim gościem jest Miuosh.
Miuosh: Cześć!
M.F: Na koncie nowa płyta „Powroty”, ale też sporo wątków, które od ostatniego czasu kiedy się widzieliśmy jest do poruszenia, między innymi- kiedy będzie książka? Ale od płyty wypadałoby zacząć. „Powroty”- do czego powroty? No raczej nie do hip-hopu. Prędzej do popu, bo sporo elektroniki, bo znowu dużo głośnych ksywek wśród gości i też ta cała warstwa emocjonalna – międzyludzka w treści.
M: „Powroty” to po pierwsze zamysł na tytuł, który pojawił się w czasie kiedy wracałem z koncertów przez ostanie trzy lata. Wpadłem na to kiedy okazało się, że większość tekstów zaczynam pisać kiedy wracamy z koncertów, po prostu po nocy jestem przejechany, zmęczony i jakoś tak inaczej działający. I wtedy mi się jakoś te teksty pisało dobrze, bo ta garda jest trochę niej i człowiek mniej kalkuluje, a więcej czuje. Wymyśliłem wtedy, żeby nazwać ten album powroty, a potem okazało się, że to co gdzieś tam tekstowo łapię, to są jakieś tam moje powroty do ważnych wydarzeń w moim życiu, wstecz. I to jest o tyle inne od albumu „POP.”, na którym starałem się jakiś taki bardziej uniwersalny obraz mojej grupy rówieśniczej przestawić. „Powroty” to jest osobista płyta – po prostu. Każdy numer wychodzi z jakiegoś konkretnego wydarzenia, jakiegoś piku, kamienia milowego w moim życiu, który traktuje jakoś coś bardzo istotnego. To w ten sposób zagrało. W momencie, kiedy jeszcze pracowałem nad albumem i kończyłem pisać te tekstu do książki, to okazało się, że dużo takich ciekawych zestawień się zaczęło pojawiać w książce. W momencie, kiedy zaczynałem pisać tekst o czymś, co mogłem zobrazować tekstem jakiego utworu sprzed lat. I okazywało się, że parę lat jakiegoś wydarzenia, które wtedy zmotywowało mnie do napisania jakiegoś tekstu człowiek ma mocno rożne podejście to tego samego problemu. Ten czas trochę je weryfikuje, trochę je remiksuje i wymyśliłem nawet, że łapanie się tematu, który już kiedyś był poruszony gdzieś niekoniecznie będzie tu wtórne, bo to co się wydarzyło przez ten czas i zmieniło jakby moje podejście do tego problemu, jest czymś świeżym i może warto to skonfrontować z tym co się ma teraz w głowie. Więc dlatego „Powroty”. To miały być też powroty do takiej muzyki, której warto posłuchać, nie prześladowanej treścią, nie zarzuconej, nie zarapowanej w pełni od lewej do prawej, tylko też, żeby było na tym albumie miejsce na refreny instrumentalne, na muzyczne rozwinięcia i to staraliśmy się gdzieś tam uplastycznić.
M.F: No właśnie, bo jesteś gościem, który jak sam mówił, za poezją nigdy nie przepadał. Ale jest coś z poezji w samym sposobie w jaki konstruujesz wersy, bo one są meganiedosłownie, pozostawiają bardzo wiele miejsca do interpretacji. To z jednej strony. A z drugiej strony potrafią właśnie być takie lapidarne, jakby każde słowo było po coś, gdzie w tym takim przegadanym rapie, to nie jest obowiązującą normą.
M: Wiesz co, ja tak generalnie nie lubię robić. Lubię tak pisać i lubię takich rzeczy też słuchać. Wydaje mi się, że nie byłem nigdy mistrzem konkretów, to po pierwsze. Też nie jestem zwolennikiem, tego, żeby dostać całą historię w jednym zdaniu, chyba że jest to fenomenalnie zrobione i rzeczywiście buduje ci jakiś obraz i pojawia się raz na jakiś czas. Ale ja wolę dostać zrównoważoną szesnastkę albo cały zrównoważony numer o czymś konkretnym, niż szesnaście konkretnych wersów o szesnastu różnych rzeczach. Ja trochę od tego uciekam. Wolę, żeby ten temat gdzieś wisiał, żeby był trochę niedosłowny, żeby gdzieś było miejsce na interpretację dla słuchaczy, bo wiem, że oni się jako identyfikują bardziej z tymi numerami. Nie chciałbym, aż tak bardzo zero-jedynkowo podchodzić do mojej muzyki i robić z tego totalnie autobiograficznych storytellingów, albo jakichś takich opisówek świata przeżytego, tylko po prostu budować coś, co ma taką formę nieco ponadczasową i nieco ponad moją osobę, nie? Coś co jest tworem tekstowo- muzycznym, który ktoś może sobie interpretować na swój sposób, a nie dostaje zamknięte pudełko, z którym już nic za bardzo nie może zrobić.
M.F: Ok, tylko z kolei ty możesz dostać gęsiej skórki, jakie widzisz, jakie treści w związku z tym słuchacze ci przypisują, jakie doklejają.
M: To jest, po prostu konsekwencja tego, co wybieram. Ale tak jest i tylko z moimi tekstami. Są po prostu teksty utworów, na których się wychowywaliśmy wszyscy, cały świat je czasami rozumie źle i jakieś miejskie legendy, które obrastają wokół tych kawałków jak „In the Air Tonight”, jak „Every Breath You Take”, no to są po prostu bardzo uniwersalne… zresztą bardzo bliskie sobie tematy, tych dwóch utworów, potraktowane bardzo uniwersalnie, jednak problemy osobiste, które ewaluowały po dojściu słuchaczy, do jakichś niesamowicie ogromnych historii. Po prostu tak działa. Może dlatego, że ja takie rzeczy lubię i lubię takimi historyjkami gdzieś tam żyć i badać to wszystko, to gdzieś tam to zostaje w głowie. No jesteś tym co jesz. Ja wyrzucam po prostu z siebie jakieś takie podejście do muzyki, które według mnie jest najbardziej właściwe. Staram się przynajmniej takie mieć.
M.F: No tak, jest jeszcze ta kwestia, że zawsze podkreślałeś, że Bukowski był tym mentorem i tekst ma być jakimś zapisem chwili, że dłubanie w nim po napisaniu, należy ograniczyć do absolutnego minimum. Albo wydać, albo wyrzucić.
M: Ja, od czasu jak to powiedziałam, gdzieś tam to zahaczyłem, to szczerze powiedziawszy nawet próbowałem zrobić coś wbrew tej idei i to się nigdy nie udawało. Kończyło się na tym, że nawet ten tekst, który docelowo miał trafić gdzie indziej, albo był po prostu elementem numeru, który nigdzie się nie ukazał ostatecznie, to tak po prostu w ramach, recyclingu chciałem zastosować gdzieś w innym numerze i kończyło się na tym, że koniec końców o wylatywał i ktoś mi kazał – z reguły moja żona – żebym się wziął i jak umiem coś napisać, napisał coś nowego, a nie kombinował ze starociami. I po prostu budować to na nowo. Przeciwstawienie się tej idei jest wbrew mnie, tak naprawdę wewnętrznie. Uważam, że te teksty na dobrą sprawę, powinny być w jak najbardziej oryginalnej formie zostawione z tej chwili, w której były pisane, szczególnie przy takim albumie. Tutaj się bardzo o to starałem, bo naprawdę ciężko mi nawet było niektóre numery kontynuować. w momencie, kiedy zacząłem coś pisać w trasie, to ciężko mi potem było wrócić do tego w takim momencie niedosłownej, w sensie dosłownej, ale niekoniecznie musimy to rozumieć tak bezpośrednio, takiej ciągłości. Takie umęczenie koncertem, trasą, zjechanie się wprowadza w inny tryb pracy, który w tym albumie mi się bardzo wkręcił i potem kontynuowanie, dopisywanie tych tekstów czasami było problematyczne i też je zostawiałem na to, żeby gdzieś pojechać i poczekać na to, aż się zjadę i dokończyć ten tekst. To było jakieś takie nowe podejście do tej pracy, to było fajne.
M.F: Miałeś takie poczucie, po którymś się z powrotów z trasy, że już dość, że już przychodzi wypalenie, że artykułowanie z siebie tekstów przychodzi ci trudno, że masz poczucie, że już niespecjalnie jest się czym z słuchaczami podzielić? Czy tego typu odczucia są ci obce i zawsze jest o czym, i zawsze emocji wystarczy, żeby te teksty z siebie wyrzucić?
M: Ja mam generalnie tak, że po trasie, takiej która daje w kość i powoduje to, że nie jestem w domu, wieczorem z dziewczynami, tylko wracam gdzieś czwarta, piąta… My w ogóle z chłopakami staramy się jak najmniej tego życia hotelowego prowadzić, bo każdy ma swoją część życia w domu i potrafimy grać tam i z powrotem, np. Gdańsku jadąc z Katowic po próbę, w hotelu chwile odpocząć, grając koncert, po koncercie się pakować i wracać w nocy, bo się szybciej do domu wróci. Po każdej takiej trasie generalnie uważam, że powinienem z tym skończyć i to nie jest nic specjalnego, bo ja po prostu mam dość fizycznie, bo od paru lat dosyć intensywnie działam, mimo że już miałem ponoć w tym roku dwa takie urlopy dłuższe od grania koncertów, to wcale nie poczułem ich jakoś dobitnie, bo w tym czasie pracowałem nad czymś zupełnie innym. I też mnie to dojeżdżało. Ja kocham grać koncerty. Koncerty mnie nigdy nie męczą. Ja mogę zmęczony grać koncert i narzekać na to, że jestem zmęczony, ale po to robię, żeby grać koncerty. Jeśli chodzi o pisanie tekstów? Ja nie piszę ich też na siłę, więc dlatego długo czekałem na tą płytę. Ja długo nosiłem w sobie te rzeczy, spisywałem gdzieś, kontynuowałem, łapałem. Na dobrą sprawę zacząłem zamykać ten album w czerwcu. Wtedy po prostu poczułem: ok mam napisane to i to, trzeba zacząć to nagrywać, jeżeli chce się tą płytę zrobić i może to jest dobry moment, żeby ją zrobić. Jak poczułem, że tak, to się po prostu za to wziąłem. Ale czasami jest tak, że ja nie piszę po sześć, osiem miesięcy nowych rzeczy. Albo piszę jakieś skrawki, które gdzieś leżą, nie nagrywam tego, to wszystko gdzieś czeka. Uważam, że nie jestem w sytuacji w której muszę robić numery na akord i nie muszę utrzymywać jakiego takiego fokusu grupy docelowej na mojej osobie, przebijać się przez rynek, rozpychać i pokazywać się ciągle, a tu macie singiel, tylko po prostu czasem fajnie jest wymyślić jakąś koncepcje poczekać żeby było to zgodne z tobą i zrobić tak żeby było dobrze. Staram się nie zmuszać siebie do pracy twórczej, głównie tekstowej, bo jeśli chodzi jakieś muzyki projektów specjalnych, aranżacje, ja to po prostu robię, jak trzeba i jak jest coś do zrobienia, bo to jest zupełnie co innego dla mnie. To jest cały czas dla mnie nauka i to jest fajne. Tak to traktuje. Ale jeśli chodzi o teksty, to w ogóle z tym nie gonię i nie zmuszam się.
M.F: Nie jesteś pierwszą osobą, która mówi, że produkcja i pisanie tekstów to są dwie zupełnie różne żywioły i o ile do produkcji można się zmusić jak do ułożenia czegoś z klocków, tak do pisania już jest z tym gorzej. To co mówiłeś o wracaniu od razu z koncertów do domu kojarzy mi się z Ostrym, który mówił dokładnie tak samo, że choćby to był drugi koniec Polski, wsiąść potem w samochód, bo gdzieś tam wspólne śniadanie, czy wspólny obiad. Jest to bardzo ważna rzecz dla funkcjonowania rodziny. I wiem, że podobnie jak Ostry przyszło ci zapłacić cenę za żeglowanie swojego organizmu do granic. Nie taka jak Adam – na szczęście – ale był już taki znał ostrzegawczy od organizmu, że przeginasz.
M: Wiesz co, to jest po prostu taki moment. On musiał w końcu przyjść. W momencie kiedy się bierze na głowę wszystko, bo psychika podpowiada ci, że jesteś stworzony do tego, żeby działać na wielu frontach i dasz radę i jeszcze się przy tym wszystkim dobrze bawisz, i łapiesz sobie fajne okazje i nie jesteś w stanie odpuścić dobrych projektów i nagle okazuje się, że w jednym tygodniu grasz dwa koncerty, cztery spektakle w teatrze, realizujesz sesję zdjęciową dla jakieś marki, z którą współpracujesz i jednocześnie kończysz ten numer, który do tej kampanii ma iść i jeszcze jednocześnie chcesz być ojcem i mężem normalnym, coś z tego życia mieć, to organizm czasem robi psikusy. Ja nie wiedziałem, że może tak być, że człowiek z bólu zemdleje. Ja nie widziałem, że mam problemy z kręgosłupem do momentu aż mój organizm nie puścił wszystkiego i sprowadził mnie dosłownie na ziemię. I to był pamiętam pierwszy, jedyny w ogóle raz, kiedy ja musiałem odwołać działalność muzyczną, która miała być wykonana na żywo. Graliśmy spektakl wyjazdowy w Lublinie i mi się stało to dzień wcześniej i pojechali beze mnie. To był pierwszy raz. Ja się czułem z tym okropnie, dziwnie. Ale potem było mi z tym jeszcze dziwniej jak pomyślałem sobie, że robię to 18, 19 lat i pierwszy raz coś takiego zmusiło mnie, żeby to rzucić. Bo były rożne sytuacje. Wydarzyło się to dzień, czy dwa dni wcześniej jak wstawałem o siódmej rano na próbę, jakiegoś koncertu na Fryderyk Festiwal, z Męskie Granie Orkiestra 2017, bo graliśmy to wznowieniowo na potrzeby festiwalu, to po prostu trzasnęło mnie, leżałem na ziemi. Dziewczyny spały, ja jakoś się podniosłem, wsiadłem do auta i pojechałem na próbę. Zagraliśmy to. Potem jeszcze zagraliśmy koncert. Jakoś cały czas funkcjonowałem aż mnie wyłączyło już totalnie. To nieważne co się dzieje. Bogu dzięki, że to się taka przypadłość a nie jakaś poważniejsza sprawa, ale ten organizm trochę się przegrzewa i w moim przypadku jest przegrzany mocno i ja to cały czas odczuwam. W momencie, kiedy my zawieszamy zespół na cztery, pięć miesięcy, od 31 sierpnia do 2 lutego, żeby odpocząć, skończyć ten album to ja ten album robię cały czas i ja jeżdżę. Wstaje o szóstej rano, o siódmej rano jestem w pociągu, o 9 40 jestem na Mokotowie w studiu, o 16 kończę, o 16 40 jestem w pociągu i jadę tak, żeby być o 19 w domu i żeby spędzić jakiś czas z rodziną a drugi dzień znów wstaję o szóstej. I tak latam. Fajnie byłoby latać. Jeżdżę pociągiem. I to po prostu trochę wykańcza. Zauważyłem trochę przerosło zaangażowanie w robienie muzyki i prowadzenie tych wszystkich projektów specjalnych. Zacząłem to robić tak niechcący trochę, a stało się to przez te trzy lata, oprócz grania koncertów z materiałem z „Popu”, takim głównym zajęciem, bo czy to projekt „Kobiety”, czy koncert specjalny na stu lecie niepodległości, czy jakieś aranżacje na drugą wersję projektu „Kobiety”, szykowanie muzyki do spektakli i całe generalnie zamieszanie-pewnie wielu rzeczy jeszcze nie pamiętamy. Ja sobie pamiętam podliczyłem w sierpniu zeszłego roku, że przez okres od września do sierpnia ja zrobiłem 48 czy 50 numerów, muzycznie. Jako gość, który trzy lata temu jeszcze tej muzyki nie robił, nie łapał się jeszcze. Trochę tak się z dziwiłem i zrozumiałem, że trochę przesadzam, bo jednak to trzeba wysiedzieć. I tak wczoraj sobie pomyślałem, nawet rozmawiałem o tym, bo kończę projekt – chyba kończę, mam nadzieję – na galę Empiku, na „Bestseller 2020”, wróciłem do domu po tym wszystkim, po dwóch dniach takiego zajazdu w studiu, i obiecałem sobie i żonie – ona się oczywiście śmiała-jak tylko to zagram, jak zaczniemy trasę, to do końca roku nie biorę sobie nic na głowę specjalnego. Po to zrobiłem album, po to nagrałem, żeby go grać. Już nie dokładać sobie roboty w studiu, żeby od tego odpocząć. Żeby tych pięć dni, kiedy nie gram koncertów w tygodniu, jak się uda, żeby spędzać w domu, w Katowicach, odpoczywając trochę, żyjąc normalnym życiem. A nie znowu wrzucać sobie ja głowę kolejne szaleństwa. Znając układ gwiazd, w momencie w którym to powiedziałem, to do Moniki i Krzysia przyjdzie jakiś mail i zaraz będzie trzeba coś robić. Mam nadzieję, że przynajmniej 30 procent z tego co sobie deklarowałem wczoraj, wezmę sobie do serca.
M.F: Trochę pewnie jest tak, że pamiętasz te chudsze lata, gdy miałeś status takiego rapera niby oficjalnego ale jednak pół undergroundowego i nagle przyszedł ten sukces i otworzyło się morze możliwość i trudno wtedy w takie morze możliwości daleko nie wypłynąć. Raczej jest taka tendencja do tego, żeby skoro się otwierają to do maksimum je wykorzystać. Byłeś człowiekiem całego mnóstwa projektów. Pamiętam nawet jaką płytę sponsorowaną z młodymi talentami.
M: Tak, przez Libero. To był w ogóle fajny projekt. Fajny bo był wydany tylko i wyłącznie na winylu. Poproszono mnie o stworzenie czegoś, co jakby ma pokazywać potencjał młodej sceny muzycznej w Katowicach. Nierapowej. Ja po prostu z największą przyjemnością wykonałem kilka telefonów do zespołów, które uważam za świetne, i mogłem z nimi coś zrobić. To są super propozycje. Jeżeli to jest fajnie muzycznie osadzone to ja od tego nie uciekam. Jeśli ja mogę współpracować ze znanymi, czy nieznanymi zespołami, którymi się jaram, i w ogóle jak wykracza poza rapowe ramy, jeżeli to angażuje mój zespół i pozwala mi nauczyć się znów jakiejś pracy z zespołem, to ja to traktuję rozwojowo. Traktuję to jako szansę na zrobienie czegoś fajnego. Po drugie szansę na nauczenie się czegoś. Na trzecim albo na czwartym miejscu jest jakaś kalkulacja, że fajnie bo to wizerunek gdzieś jakiś funkcjonuje i pokazuje, że jestem kimś więcej niż gościem od „Nie mamy skrzydeł” i rapowych płyt. No i jakaś kasa. Ale ja naprawdę najbardziej szanuję w sobie to, że to wszytko pozwala mi i mojemu wspaniałemu egocentryzmowi poczuć się docenionym prawie muzykiem. Ja o to walczę. Chciałbym mieć 42, 44 lata i uznać: dobra, już się nie wygłupiaj za tym mikrofonem zostaw sobie tylko muzykę do robienia i żeby to było tak, że rzeczywiście żeby ludzie chcieli, żebym tę muzykę im robił, a nie że będę sobie tak łupać w domu i wysyłać maile do wszystkich.
M.F: Ten temat wraca, pewnie wróci jeszcze jak będzie Mes z Białym Tunelem, ale jest coś takiego jak kompleks, tkwi gdzieś wewnątrz raperów, ich własne przeczucie, że nie robią w pełni wartościowej muzyki, że w pełni wartościowe to jest z orkiestrą symfoniczną, z mnóstwem znanych wokalistów i łączy gatunki.
M: Wiesz co? To zależy. Ja znam wielu raperów, którzy wcale tak nie uważają, nie mają kompleksów, a wręcz przeciwnie im nie po drodze, żeby robić rzeczy z żywym bandem, żeby zapraszać wokalistów. Tylko, że to są goście, którzy mają ugruntowaną pozycję i są mocno pewni siebie. We mnie po prostu zawsze tkwiło jakieś takie przekonanie, że powinienem udowodnić coś samemu sobie, to po pierwsze. A po drugie zawsze chciałem – to jest może głupie – ale może fajne i takie przyziemne – ale w moim domu zawsze się słuchało dobrej muzyki, bardzo dobrej, na naprawdę wysokim poziomie muzycznym. Nie słuchało się u mnie tego co często w polskich domach, na początku lat 90-tych, leciało z kaseciaków. U mnie w domu się słuchało winyli, u mnie w domu się słuchało Pink Floydów, Dire Straits, u mnie w domu się słuchało Oldfieldów, moja mama bardziej naciskała na słuchanie Queenów, generalnie muzyki, która była skonstruowana i zagrana w jakiś taki sposób… Wyobraźnie muzyczną potrafi pobudzić. Czu to Genesis, Phil Collins i ja się na tych wszystkich rzeczach wychowałem. Ja generalnie zawsze chciałem, żeby moi rodzice, przykładowo, docenili też coś więcej niż to, że ja jestem raperem, któremu udaje się ściągać dużo ludzi, przed scenę na której stoi, albo sprzedać dużo płyt- w zależności od tytułu płyty i lat. Ja chciałem tworzyć muzykę, która będzie dobra. W jakiś sposób mogła być porównana do najsłabszych rzeczy z tych zespołów, ale jednak, żeby to była muzyka. Stricte. Niekoniecznie zamykana w ramach gatunkowych, ale żeby to była po prostu muzyka. Czy to Muzyka do teatru, może kiedyś do filmu, czy to muzyka na moje płyty. Cieszę się, że zacząłem z tym walczyć, z tym takim rapowym zamknięciem moim, bo to pozwoliło mi otworzyć też moje autorskie, rapowe rzeczy, które gdzieś tam się wyłamały. To jest może mój rzeczywiście kompleks tego, że zacząłem robić rap w domu, gdzie Waters i Gilmour są o wiele wyżej cenionymi muzykami, niż 2Pac.
M.F: I poczułeś, że rodzice mają do ciebie więcej szacunku jako do muzyka, po płytach takich jak „Pop” czy „Powroty”, w porównaniu nie wiem do chociażby „Pogrzebu”? Gdzieś jesteś dla niej bardziej wart artystycznie, odkąd jesteś eklektyczny?
M: Niekoniecznie, że szacunku, bo to wiesz trudno uznać. Ja nie mam takiej patologii w domu, że gdzieś patrzą na mnie: raper, czarna owca, w tej białej obrośniętej bluszczem willi, ze złotymi lwami przy bramie. Nie. Ja jestem ze zwyczajnego domu. I tak jak zacząłem pokazywać, że ja sobie z tą muzyką radzę, to jest mój świat i sobie go sam zbudowałem i jestem niezależnym raperem, muzykiem, nazwij to jak chcesz, to poziom szacunki nie zmienił się. Potem zaczęło pojawiać się zaskoczenie, że ja po prostu nie stanąłem w miejscu i gdzieś z tym idę dalej. A w momencie kiedy chyba miesiąc temu wysłałem mojemu ojcu i matce płytę – w momencie kiedy dostałem master albumu – wysłałem im album w ZIP-ie, żeby sobie ściągnęli i posłuchali. I dostałem po dwóch godzinach taaaką recenzję na iMessage, i ojciec poprosił o informacje kto robił muzykę do jakich numerów, więc wysłałem mu poligrafię w PDF-ie, to mi napisał tylko: o kurwa! Szacun! Nie? I to było super. Bo rzeczywiście tam gdzie mogę dołożyć swoją cegiełkę muzyczną i rzeczywiście to się broni i ludziom się podoba i takim recenzentom jak mój ojciec i matka – to cieszy. To jest na pewno super uczucie.
M.F: Myślę, że to też jest uczucie, którego wielu raperów nie doświadcza. Ale myślę, że ty też gdzieś na pewnym etapie musiałeś się zderzyć tym, że w twojej rodzinie nie brakło osób, które efekty swojej pracy miały w rękach, które robiły coś wymiernego. W tym momencie takie otworzenie muzyki, zapisywanie sobie tekstów w telefonie jest czymś abstrakcyjnym. Niewymiernym, które ludziom którzy mają dach w rękach czasem trudno wziąć poważnie.
M: Jesteś po pierwsze ze Śląska. Jesteś z rodziny, gdzie naprawdę wszyscy traktowali z szacunkiem pracę, dbali o to, żeby było dobrze, żeby wszytko się zgadzało i ciężko pracowali na to, żeby wszystko się zgadzało. I nagle w tym wszystkim pojawia się inteligentny chłopak-bo zawsze za takiego łoją rodzina mnie uważała – który bardzo sobie dobrze radzi w szkołach, dostaje się na studia doktoranckie bez problemów, kończy te studia, a jednocześnie nic nie chce z tym robić, bo uważa że będzie robić muzykę. To trochę wprowadza lekkie zamieszanie w percepcji dziadków, na początku. Ale w momencie, kiedy ci dziadkowie dostają pod choinkę bilet do Narodowej Orkiestry Symfonicznej na mój pierwszy koncert i w marcu się na niego udają, po prostu odstrzeleni. I wychodzą z niego i są rozbici, dwa lata później idą a następny, potem są zapraszani na Stadion Śląski – to już wcześniej- to jest wszystko wyjaśnione i po prostu trochę czasu zajmuje zrozumienie tego, że etos pracy występuje też na innych płaszczyznach. W przypadku mojej twórczej działalności ja mam do niej tyle samo szacunku, o wiele więcej szczęścia na pewno, ale tyle samo szacunku co mój ojciec do swojego zawodu, co moja matka do swojego zawodu, mój dziadek, czy drugi dziadek. To jest dokładnie to samo. Na początku to wygląda dziwnie, bo jednak z tego wszystkiego dziadek albo babcia wchodzą sobie do internetu i wpisują Miuosh i trafia im się akurat kawałek „Alkoholik” i jest trochę dziwnie, ale potem mija parę lat i pojawia się kawałek „Lhotse” i moja siedemdziesięcioparoletnia babcia tego numeru słucha trzy razy dziennie. Ostatnio mi nawet powiedziała, że chciałaby, żeby na pogrzebie jej go puścił.
M.F: To jest duża rzecz…
M: Mam nadzieję, że do tego czasu nagram jeszcze parę albumów i będą inne rzeczy do wyboru, nie życzę jej tego żeby się to szybko wydarzyło. Ale generalnie jest jakaś tam ewolucja w tej percepcji i w takich relacjach. Fajne jest to, że rzeczywiście to jest szczere. Wiem, że są takie rodziny i to są rodziny muzyków, z którymi ja współpracuję, gdzie starsze pokolenie ma zupełnie inne podejście do działalności twórczej swoich wnuków, mimo iż to nie są raperzy. A mają z tym ogromny problem, ze względu na swoje jakieś bloki w głowie. Wiem, że to potrafi czasem nawet rodziny robić. U mnie to całe szczęście nie występuje i Bogu dzięki.
M.F: A masz w sobie jeszcze trochę tego artystycznego głodu? Bo tak zastanawiałem się jak to jest być tym Miuoshem, który gra wielki stadion, czy on się potem potrafi cieszyć koncertem w małym klubie, po czymś takim? Gdzie wiadomo, że adrenalina no siłą rzeczy musi być trochę mniejsza. Czy też przekraczasz pewien poziom wyświetleń, pewien poziom sprzedaży, hype’u w recenzjach i tak właściwie nie można siebie przeskakiwać w nieskończoność. To może wręcz frustrować. I łatwo w tym wypadku o takie poczucie sytości, spełnienia i chęci żeby osiąść na laurach?
M: Nie pozwolą mi na pewno. Wszyscy bliscy i moja żona i ekipa, z którą gram i z którą to wszystko prowadzę. To po pierwsze. Po drugie, to trochę śmieszne ale ja w ogóle z tego stadionu wyszedłem jak najszybciej, mentalnie. Jak się dało. J skupiałem się na tym ci trzeba zrobić we wtorek i piątek i skupiałem się tym, że trzeba kończyć płytę i ruszyć w trasę. Jak planowaliśmy trasę, co spotkało się ze zdziwieniem ze strony mojego managementu, zaproponowałem żeby oprócz tych głównych miast – gdzie gramy zawsze udane frekwencyjne koncerty: Kraków, Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Poznań, Katowice, Łódź i się w ogóle o nic nie martwimy – żeby zagrać w Białymstoku, w Rzeszowie, Lublinie, Kielcach, w Opolu, w Zielonej Górze. Po pierwsze padło pytanie: gdzie tam grać? Ja mówię są takie kluby, powysyłam wam. Grają koledzy, znajomi, koleżanki. Odpowiedź na to to była taka: stary ale to są kluby na 250 – 400 osób. Ja mówię i grajmy tam: widocznie w tym mieście nie ma większej sceny i większej publiczności i te kluby wystarczą, a ja po prostu dalej chcę grać muzykę i uważam że cały czas mam jakiś teren do zdobycia. Uwierz mi, że ja potrafię trzy razy dziennie wchodzić teraz na taki panel, gdzie pokazuje mi sprzedaż biletów na konkretne miasta. I cieszę się. Olsztyn to po prostu ciarki, czy tam już jest, czy jest dobrze, czy źle. Jak to wyjdzie? To jest dla mnie po prostu frajda. I ten stadion nic specjalnie nie zmienił, bo ja dobrze wiem o co chodzi i nie jestem też naiwniakiem i nie wydaje mi się, że mógłbym z nowym albumem ogłosić stadion Śląski i to powtórzyć, po protestu zagrać sobie z zespołem, nie? Uważam, że to są specjalne projekty, które w specjalny sposób zostały wyprodukowane, nad którymi się w wyjątkowy sposób pracowało, i w wyjątkowy sposób – brzydko mówiąc- sprzedała je początkowo, żeby potem jakoś je zamknąć. I to było fajne. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś taki projekt będę mieć, wierzę w to i znów zrobię coś podobnego i mam nadzieję, że znów się ten stadion sprzeda albo i inny stadion, albo inne miejsce, zobaczymy. Ale ja z moją muzyką i z tymi paroma chłopakami w FDG Orkiestrze, z tą ekipą, z którą to robię, jesteśmy specjalistami od grania koncertów. Kochamy to robić i nieważne, czy to jest klub na 1600 osób, czy na 300, moim zadaniem jest to, żeby w tym mieście zgromadzić tyle osób ile chce posłuchać naszej muzyki i dla nich to zagrać. Jeżeli to jest taka porządna liczba, to tym lepiej. Jeżeli to jest mniejsza liczba, bo to jest mniejsze miasto, to też super. Ja będę starał się to wszytko utrzymać i nagrywać takie kawałki i takie albumy, żeby to funkcjonowało, bo dla mnie to jest zadanie główne. I cieszę się, że to tak działa. Bo to jest adrenalina. Dla mnie adrenaliną jest zagrać te szesnaście koncertów po płycie. Tak blisko płyty. Przejść te próby. Wymyślić na nowo sposób grania tych numerów, przearanżować stare, to jest ogromna adrenalina. Stadion – świetnie. To było wyjątkowe. Ogromna radość! O wiele większa adrenalina. Nie potrafię tego jakby określić czemu, ale ja się naprawdę tym nie stresowałem. A mrowienie czuję jak myślę o drugim dniu lutego, kiedy po prostu w Krakowie zaczniemy to grać, to jest o wiele większa emocja, niż wyjście na scenę na Stadionie Śląskim. Śmiesznie to brzmi, ale tak jest.
M.F: W momencie kiedy odpalasz nowy materiał to wiadomo, że te emocje muszą być silne.
M: Dokładnie, bo to takie zamknięcie. Ja się cieszyłem, że ja kończyłem te projekty, że płyta z Jimkiem z 2015 znajdzie wreszcie ujście, że nie będą dzwonić co pół roku z jakiegoś dziwnego miejsca i nie będziemy się zastanawiać, czy to tam grać, czy nie. Jakoś tak bez ładu, składu. Cieszyłem się też, że nie pozwolę się zdezaktualizować drugiemu projektowi ze Smolikiem. Tylko zrobimy to, że ludzie będą mogli zobaczyć jak to zrobiłem w 2015 roku, jak to zrobiłem w 2018 i po prostu mieć back to back te dwa projekty, takie w bezpośredniej relacji. Bo one są zupełnie rożne. I super. Koniec kropka. Ale ja jestem gościem, który nagrywa płyty, pisze numery i chce je grać dla ludzi, wszędzie.
M.F: Pamiętam dobrze taką sytuację, gdzie nawet raperzy z Warszawy nie przepadali za graniem w Warszawie przez to, że publiczność była zblazowana, już wszytko widziała, miała każdego wieczoru po pięć alternatyw, i dlatego rozumiem, że Katowice też rozpieszczone festiwalami też mogą być trochę takie, i perspektywa zagrania w mniejszym mieście, gdzie czujesz że ludzie bardziej potrzebują twojej muzyki jest chyba znacznie bardziej twórczą sytuacją. Znacznie bardziej napędzającą, paradoksalnie, niż u siebie w klubie, który znasz na pamięć. Łowiąc znajome twarze z tłumu.
M: Ja byłbym trochę smutny. Ja wiem, że ja czasami stosuję podwójne standardy wobec siebie, jak mój kolega ostatnio powiedział, zacytuję Daniela, wiem że stosuję wobec siebie podwójne standardy. Potem trochę narzekam i mędzę, że mam szesnaście koncertów do zagrania w dwa miesiące, że nie będzie mnie w domu, że nie będę się widzieć z córką, żoną, i trochę mnie to tam drapie. Ale z Drowning strony, gdybym miał zagrać taką trasę jak Pezet, czyli tam cztery koncerty halowe, czy pięć, to czułbym niedosyt że zagrałem tylko cztery, czy pięć koncertów. Oczywiście frekwencję wszytko super, pięknie, zupełnie inny format produkcji, też takie rzeczy lubię, ale ja jeszcze mam sile na to, żeby szesnaście koncertów postarać się uciągnąć. Cztery / trochę by mnie smucił. Z kolei 32 jak Dawid Podsiadło, to bym mnie już zabiło. Już w moim życiu nie ma miejsca na taką intensywność. Dla mnie to jest jeszcze paliwo jakieś, jeszcze coś co po prostu daje kopa i mi i chłopakom z FDG Orkiestry. My mamy świetne relacje w tym zespole, nie jesteśmy zespołem projektowym, najemnikami, to nie są muzycy instrumentaliści, my to razem po prostu wszystko robimy. Mamy jakąś taką więź rodzinną między sobą. Od akustyka, przez muzyków, po roadiego i kierowcę i nasz management, i cieszymy się też, że spędzimy ten czas razem i jeszcze się czegoś nauczymy pewnie od siebie, przez najbliższy czas.
M.F: Zwróciłem uwagę jak wcześniej mówiłeś na taki podział, że z jednej strony jest dom i dziewczyny, a z drugiej bus i chłopaki. Jakby po prostu z Wenus na Marsa. Z jednego żywiołu w zupełnie inny. Masz czasem poczucie, że wiedziesz czasami dwa równoległe życia?
M: Wiesz co, nie. Bo ja mam takie szczęście, że my się przecinamy z rodzinami. Jesteśmy taką ekipą, która ma w zasadzie rodzinne relacje. Mamy dzieci. Nie jest tajemnicą, że w zespole gra mój brat, co w ogóle zacieśnia sytuacje. Ja jestem ojcem chrzestnym córek Roberta-gitarzysty. Jacek, no jest po prostu… Znam go dłużej niż moją żonę. Z moim bratem chodzili do technikum i wtedy się poznaliśmy, jak oni byli w pierwszej klasie technikum. Michała też znam kupę czasu, więc my generalnie oprócz tego, że spędzamy ten czas na koncertach, spędzamy ten czas też w tygodniu często, gdzieś tam się przecinając. Niekoniecznie zbierają się jak jedna wielka rodzina, przy stole w knajpie i biesiadując, tylko tu jest do załatwienia coś z tym, tu wychodzimy z tymi, ten bierze dziewczynę i dzieciaka. Tu idziemy bo nasza ma urodziny, to przychodzą ci i ci i ci. Generalnie my po prostu kontynuujemy ten nasz sielankowy, katowicki tryb życia w trasie. Bo to nie jest tak, że wchodzimy i mówimy: dobra! Zostawiliśmy to wszytko. Kurwa, odpalaj. I do Będzina, dwa litry wódki wypite. Zdarzało się, ale teraz częściej jest tak, że do Będzina- trzy jajeczka na twardo Jacek zje i sobie gadamy, pokazujemy zdjęcia, jakieś takie głupoty, ale dalej jesteśmy tymi samymi ludźmi. U nas się nikt nie zmienia. Nie mamy masek. Dalej jesteśmy chłopakami, którzy mają w głowie to co jest w domu do zrobienia, jednoczenie jadą na koncert, nie muszą sobie żadnych autoterapii stosować, odcinać się. Wiadomo, każdy czasem jakieś problemy też przytarga, albo jakieś problemy wygeneruje, ale nie jest to uciekanie -tak jak mówisz- z Wenus na Marsa. Jest oczywiście inaczej. Mimo wszystko wydaje mi się, że mam takie przyjacielsko-ludzkie reakcje z Sandrą. I to nie jest tak, że ja wychodzę i po prostu zostawiam za sobą sto procent idealnego świata, gdzie ja i moi… Nie, po prostu ja mam czasem większy hardcore w domu i takie pędzenie, ostrzejszą formę dowcipu i humoru, niż z chłopakami w trasie. I to chyba powoduje, że te relacje pozazespołowe, poszerzone o nasze żony, dziewczyny, dzieciaki są tak udane, bo nikt nie musi niczego ukrywać, kontrolować, cenzurować. W obie strony. I to jest fajne. Ja zawsze się z tego cieszyłem.
M.F: Zapamiętałem z książki parę takich sformułowań, które myślę, że zostaną ze mną na długo. To, że mówisz o małżeństwie z Sandrą, że to jest „najsilniejsza grzybnia świata”. Jest bardzo fajne. Ale też to czekanie z „opierdolem i obiadem” jest bardzo zręcznym sformułowaniem. Tak to właśnie wygląda? Że to jest tak, jak przychodzisz w końcu do domu, po tym jak się zwiedzisz w studio?
M: Po pracy nigdy nie ma opierdolu. To nie jest tak. Jak się nabroi, to obiad i deser czekają, nie? Ale wiesz nabroi nie na takiej zasadzie jakiejś turbo negatywnej, tylko po prostu ja jestem człowiekiem, który nie za bardzo potrafi sobie nawał pracy z obowiązkami domowymi, odpowiednio poustawiać w głowie. Czasami popełniam takie podstawowe błędy, na które bym nie wpadł popełniając je. Typu zamrożę obiad dla dziecka, który ma być podgrzany za parę godzin. I okazuje się, że gdy mała krzyczy, że chce jeść ziemniaczki z rybką, które Sandra jej przygotowała, to Sandra nie znajduje tego pojemnika w lodówce, tylko w zamrażalniku – wydawało mi się że tam powinien być, albo coś źle usłyszałem. I zostaje sama z tym, biedna kobieta. Było wszystko przygotowane, już jakaś systematyka się pojawiła, jest więcej spokoju jak nie ma chłopa, bo jest na próbie, a jednak jest kuku. Nawet jak mnie nie ma. Czasami więc mam zakaz wchodzenia do kuchni – przez jakiś czas. Ale generalnie zawsze jest tak, że na końcu, to nie jest tak że ja przychodzę i się kajam. Tylko mi już pozostaje śmiać się z samego siebie. Bo tak sobie myślę, że ze wszystkich problemów, jakie mogę wygenerować jako muzyk, to to nie jest takie złe.
M.F: Widzisz, ty zamroziłeś obiad. Ja prawie kiedyś z pewnym warszawskim DJ-em o mało co, nie zamroziłem dziecka, bo była zima, spacer przeciągnął się do trzech godzin, bo się zagadaliśmy na temat płyt i wszystkiego, i nagle: o matko! Tu jest ta mała istota, która może znosić zimno trochę gorzej niż my w tych puchowych kurtkach. Dramat.
M: Ja pamiętam, w sierpniu zaliczyłem taki hit. Wróciłem z koncertu, nad ranem właśnie, zmęczony strasznie. Wstaliśmy rano, zjedliśmy śniadanie, i Sandra uznała, że przejdzie się na spacer z małą żebym odespał trochę, bo jestem nie do życia. No i wyszła. Więc ja zamknąłem drzwi, poszedłem spać. Mam często tak, że telefon mi się tam wyciszy z boku, a Sandra nie miała kluczy, i ten spacer półtora godzinny, przerodził się w prawie czterogodzinny. Nie było w domu ale w telefonach było strasznie. To są błędy. Po prostu męskie błędy. Jeśli dołożyć do tego muzyczną drogę, która wichruje twoje zachowanie, i jeszcze taką moją wrodzoną – ja to nazywam wrodzonym ofaflunizmen – to się robi po prostu śmiesznie. Ale najsilniejsza grzybnia świata to przetrwa.
M.F: Jasne. Męskie błędy – to mógłby być podtytuł twojej płyty, bo jest tam dużo takich rozliczeń, powrotów do chwil, kiedy byłeś przepojony złością, frustracją, nie do końca zadowolony z siebie. Należy właśnie traktować tę płytę traktować takimi kategoriami rozliczeniowymi, że obecny Miuosh bierze się za tego dawnego i targa go nieco za uszy?
M: Tak, na pewno tak. Parę takich numerów idzie w stronę rozliczenia. Na pewno „Omega” jest takim kawałkiem, na pewno „Rok”. No może „Rok” nie rozlicza, definiuje to, co ja miałem w głowie, co się wydarzyło ze mną przez pewien rok, takiego bardzo istotnego, jeśli chodzi o moje decyzje muzyczne. Ale jest też chyba w tych numerach strach. I takie rzeczy, które mocno na mnie zadziałały pewnego dnia, pewnego wieczoru, odcisnęły piętno i dopiero ktoś niedawno mi podpowiedział, że to może być pewna trauma, która mocno do dziś na mnie wpływa. I gdzieś tam pojawia się ten lęk. Są więc i takie rzeczy. A z racji tego, że najładniejsze piosenki to są te o upadkach, to bardzo lubię też o nich piać. Jakichś takich potknięciach. Trochę lat już mam. Aktywny zawodowo muzycznie, od wielu lat, jestem, więc to generuje, generowało dużo przepychanek z samym sobą, które po latach wydają się być fajne do opisania. I fajnie jest też o nich powiedzieć, bo człowiek wtedy bardziej uważa, na to jak już to nagra, żeby tego nie powtórzyć.
M.F: Czyli żadnych problemów do wracania, do tych sytuacji kiedy jak sam mówisz – zawiodłeś jako facet. Zero syndromu drapania blizny, albo czucia się niezręcznie z tym, że do pewnych pokładów należy się znów dokopać?
M: Wiesz co? Nie mam z tym problemu. Problem by chyba występował by wtedy, kiedy drapiąc to zaczynałbym dochodzić do wniosku, że łapie się na tym że robię wkoło to samo. Wydaje mi się, że fajnie jest pilnować tego i chyba teraz dochodzę do jakiegoś takiego momentu, który pozwala mi na zapisanie przemyśleń na ten temat, w momencie kiedy jestem pewny, że coś tam poprawiłem i że można to rozliczyć, bo to już jest sprawa wygrana. I wtedy powstają numery.
M.F: Rozumiem, że „Panie” to jest utwór, który nie przypadkowo zaczyna tę płytę? Bo z jednej strony mówi o wielkich snach małego, grubego chłopaka. Ale z drugiej strony mówi o dodawaniu ludziom wiary.
M: Ja jestem w ogóle cały czas fanem albumów. Chociaż ten świat i cyfryzacja muzyki trochę nam to wszystko zabiera, nie? Playlisty, pojedyncze utwory, streaming i to wszystko, pozwala nam wyselekcjonować dwa, trzy numery z płyty, które nam się najbardziej podobają. Artyści też podkładają się pod to i częściej wypuszczają single niż albumy. Ja jestem jednak fanem albumów i takiego procesu słuchania od deski do deski. Starać się złapać jakąś całość, która gdzieś jest przekazana, a jako autor starać się gdzieś te ramy zastosować i może zwrócić uwagę na pierwsze i ostatnie słowa na płycie, żeby to gdzieś miało swoją drogę.
M.F: Tak, mam właśnie wrażenie ze ten pierwszy kawałek z ostatnim są ze sobą w dialogu.
M: To bardzo dobrze Marcin! To jest świetna recenzja tego albumu! I tego, że udało się to złapać. Mi chodzi, żeby to była jakaś przygoda. Żeby ludzie się złapali na tym numerze „Panie”, że na płycie „Powroty”, która jest taką płytą o przejściach, o drodze, ma parę płaszczyzn znaczenia tego tytułu, zaczynam od mówienia o miejscu, z którego ja na każdy koncert wyjeżdżam, w którym tworzę, w którym w zasadzie tę płytę napisałem. No nie napisałem, ale w którym mieszkam jak ją piszę. W którym się urodziła moja córka, który traktuje jako priorytetowy, najważniejszy dom, jaki miałem kiedykolwiek. I od tego zaczynam album. Tam się zaczyna ta podróż. Śmiesznie to wyszło, ale też chcieliśmy, zrozumieliśmy że to super zabieg, że openerem tej płyty jest kawałek, gdzie jest bardzo dużo organicznej muzyki, takiej klasyki, z którą jestem mocno kojarzony przez te projekty, która w pewnym momencie się łamie, znika i już jej więcej nie ma, a jednoczenie to pasuje. I gdzieś tam znowu się przecina w innych numerach, i też tam nie przez przypadek są zastosowane tam rozwiązania nieco bliższe np. muzyce symfonicznej, bo treść też, o to haczy – przykładowo „Rok”. To są jakieś takie miejsca, gdzie wydaje mi się, że jeżeli ma się podejście do swojej muzyki, takie logistyczne nawet, to są to miejsca, gdzie można się wykazać. Jeżeli ludzie będą mieli tę płytę w ręce, będą słychać jej przykładowo w samochodzie, albo odpalą sobie play, siądą na kanapie i przesłuchają całą od lewej do prawej, dwa, trzy razy, to będą mieli klarowny, fajnie skonstruowany przekaz tego, co ja chciałem z siebie, w jakiej kolejności, chronologii, wyciągnąć.
M.F: Ciekawe jest to łączenie żywiołów, bo rzeczywiście zaczyna się mocno symfonicznie ale zaraz robi się niemalże technicznie. A klubowość płyty nie wyklucza brudnych gitar i rozumiem, że taki tygiel był założeniem, a nie tylko manifestem że możesz.
M: Ja to obiecywałem. Zanim zacząłem robić tę płytę, że po prostu nie będzie odpuszczania. Mam coś w głowie i coś mi się podoba to będziemy nad tym siedzieć aż mi się uda. I się udało. Naprawdę się udało, bo jest wszytko co mnie w muzyce inspiruje, co mnie inspirowało podczas pracy nad tym albumem, podczas pisania co, generalnie chciałem jeszcze wrzucić, i żeby się oczyścić. Bogu dzięki był jeszcze Michał z tym wszystkim, Foks, który te wszystkie moje dzikie pomysły-bo ich tam było o wiele więcej-wziął, usystematyzował i złapał w całość. Ale jeśli chodzi o wachlarz naszych ruchów, muzycznych patentów i kombosów to jestem zadowolony z tego, że tak szeroko poszliśmy.
M.F: I też słychać, że lubisz melodie. Czy to kawałek z Igo, czy z Melą Koteluk, czy to „Lhotse”, o czym było nam już dane porozmawiać, to są kawałki które owszem niesie twój przekaz, niesie twój wokal, ale myślę, że w głównej mierze niosą je melodie właśnie.
M: Muzyka jest bardzo ważna w muzyce (śmiech).
M.F: Fajnie jak jest.
M: Ja jestem po prostu fanem dobrych rozwiązań, takich niesztampowych, które gdzieś tam grają w głowie ale jednoczenie nie są cepelią. Czasami ciężko to uciągnąć. Ja mam jeszcze takie bardzo mało zaawansowane podejście stricte muzyczne. Trochę… Bardzo dużo brakuje mi wiedzy, jeśli chodzi o teorię muzyki. Ja wychodzę z takiego procesu produkcyjnego, który zaczynam od tego ze kładę tzw. dywany – akord za akordem. Ustawiam sobie to wszystko. A dopiero widziałem jak robią to inni mistrzowie i jak oni to rozszywają. Starają się jednak od tego uciekać, żeby te akordy były w domyśle, a nie były słyszalne. Bardzo dużo mi to dało. Te melodie są już jakim zastosowaniem patentów. Ja na przykład melodię w „Lhotse” zagrałem sam, tą w refrenie, ale nie wiem co tam gram. Bo to jest wysamplowany mój głos, który gdzieś tam zawyłem, zmodulowałem go, nie wiem w jakiej on jest tonacji, która to jest nuta – ta wyjściowa, którą grałem i po prostu zagrałem to na słuch i musiałbym sobie przepisać co tam jest, ale takie rozwiązania są ciekawe i bardzo mnie to cieszy. Czasami było tak, że Maciek wysyłał jakieś demo numeru np. przy „Motylach”, które ja już na etapie nagrywania demo, u siebie w studiu w Katowicach, rozgrzebywałem muzycznie, i bardzo dużo dodawałem, zmieniałem, naprawdę wręcz bezczelnie, ale powiedziałem, że ja- i od początku Maćkowi zaznaczyłem-że w przypadku tej płyty ja ingeruje w muzykę bardzo agresywnie a później jeszcze Fox to jeszcze nam poniszczy. Więc on się z tym godził. Takie rzeczywiście melodyjne głównie, wokoło wokalno-samplowe tematy na tej płycie-to jest głównie moja robota, bo się też uparłem żeby tam tego było sporo, bo mi się to podoba w muzyce. Nie zawsze to jest dobrze zrobione moim zdaniem i chciałem, żeby te numery miały wspólny mianownik brzmieniowy, idący w tę stronę.
M.F; To musi być też odświeżające dla zawodowych muzyków, żeby móc po współpracować z kimś kto myśli poza szablonem. Kto pewne rzeczy odczuwa dzięki intuicji, a nie dzięki pewnym akademickim, włożonym im do głowy twierdzeniom. Masz takie sygnały od ludzi, z którymi pracujesz, że właśnie podsuwasz im coś na co sami by nigdy nie wpadli przez to, że gdzieś tam są ukształtowani przez pewne kanony?
M: Nie. Myślę, że wszytko co ja wymyślę, Fox wymyśli lepiej. I to jest złota zasada, dlatego on jest osobą, którą poprosiłem o pomoc i zaprosiłem do współpracy. Bardzo mimo mi jest, jak mówi: to jest super, to zostaje. I się okazuje, że to jest ta ścieżka, którą ja gdzieś nagrałem, i o to jest fajne. To też miód na moje uszy. Ale też bardzo cenię jak mówi – wypierdolić, tego nie róbmy. Bo przynajmniej wiem, że jego zdaniem, a gość zrobił kupę dobrej, polskiej muzyki, i był od początku od „15 minut projekt”, dla mnie jakimś takim autorytetem, ze daje mi uwagi, które mogę sobie wziąć do serca i coś z nich wyciągnąć. Tak samo było zawsze w czasie współpracy z Andrzejem. Chłopaki z zespołu z kolei są gośćmi, którzy mi dużo powiedzieli jeżeli chodzi o podstawowe rzeczy i nauczyli mnie – strasznie jestem im za to wdzięczny – świetnej komunikacji z zespołem. My jesteśmy teraz w momencie, w którym jak mamy jakiś projekt specjalny, nad którym ja pracuje w studio, robimy jakieś inne aranżacje numerów, ja nad tym siedzę i chłopaki dostają ode mnie gotowy instrumental tego co będziemy grać, gotową wersję demo z wokalem i kwit w pdf. Przepisuje im dokładnie to co jest do zagrania, żeby oni nie musieli szukać co to jest za tonacja, żeby nie musieli wysłuchiwać, że to jest akord. Czasami tez nie słychać od razu, bo jest grane po nucie, ale fajnie by było zaznaczyć im co gramy, żeby bas od razu wiedział czego się trzymać, żeby gitara wiedziała czego się trzymać. To jest coś czego się nauczyłem przez ostatnie , nie wiem, 12 miesięcy. Wcześniej tego nie umiałem. To jest cały czas nauka, nauka, nauka. Ostatnia rzecz, która została mi do nauczenia się. Jak zaczynałem działać niezależnie. Zakładaliśmy Fandango, nauczyłem się prowadzić sklep internetowy razem z Sandrą. Nauczyłem się montować klipy, podstawowej obsługi programów graficznych, żeby to wszytko robić – dzięki mojemu bratu, generalnie on to robi najczęściej. Nauczyłem się prowadzić, kombinować z wytwórnią, nauczyłem się sam kontaktować w mediami i teraz jedyne co mi zostało w latach kiedy mi się już tego wszystkiego nie chce robić, to pozostało mi uczyć się coraz lepiej robić muzykę. Tekstów się nie trzeba uczyć. Albo się umie pisać albo się nie umie pisać. Ja mam nadzieję, że jestem gościem, który potrafi pisać. Koncerty umiem grać i lubię. Tez jakoś nie mam specjalnie z tym problemu. Nie musze się uczyć tekstów, które już nagrałem, nie jestem jakiś sztuczny na scenie wiec nie uczę się zachowań, które są ok, a które nie. Po prostu jedyne co mi zostało to Uczyć się w tych kwestiach zawodowych, żeby lepiej robić muzykę, lepiej ją rozumieć.
M.F: To jest tak, że z pewnością możesz przeczytać na swój temat dużo dobrych rzeczy, dużo złych, ale nikt nie zarzuci ci tego, że Miuosh brzmi jak ktoś, albo jak – i tu długa lista odpowiedników we Francji, w Stanach, w Niemczech. To jest chyba coś co ci chyba najbardziej przeszkadza na naszej scenie rapowej. Wskazywałeś to już wcześniej, że gdzieś odtwórczość i krótka pamięć obecnie panujących twórców po prostu cię wkurza. I stoi na przeszkodzie, żebyś się mógł utożsamiać ze środowiskiem.
M: Wiesz co, szkoda mi. Szkoda mi tej sceny rapowej w Polsce trochę. Bo mało w niej – nie mówię że nie ma ale – jest trendsetterów, a bardzo dużo jest odtwórców. Był taki okres w którym po prostu wszystko co do mnie trafiało, bo ja nie jestem w stanie tego śledzić, ale wszystko co podsyłali mi znajomi, sprawdź to – tak czasami pół żartem pół serio- albo o to jest chyba dobre zobacz- to w zasadzie wszystko było czymś co wyszło w ciągu ostatnich dwóch, trzech miesięcy albo w Stanach, albo w Francji, a już najdziwniej jak to było 187 i afro trapy niemieckie, bo to było … to się robiło już dziwnie… a jak jeszcze zaczęli po niemiecku krzyczeć niektórzy polscy wykonawcy, to już totalnie enigmatyczna sprawa dla mnie jest. Dla mnie odkryciem i takim – ja takich rzeczy nie lubię mówić, bo moim zdaniem nie jestem od tego, nie jestem autorytetem dla słuchaczy rapu w tym kraju, dla raperów pewnie tez nie. Dla mnie takim świeżym powietrzem na tej scenie, nadzieją tego wszystkiego jest Mata, na przykład nie? To jest gość, który nawet nie wiem ile ma lat i mnie to nie obchodzi…
M.F: Dwadzieścia w tym roku skończy.
M: Jak chce sobie zrobić jaja to robi je na świetnym poziomie, ze smakiem. Jak chce nawinąć coś na poważnie, to robi to naprawdę na poważnie i dotyka to. Jak chce zrobić coś mocno, to robi to mocno. I poza tym odrzucił wszelkie takie konwenanse rapowe, które nie leżały. Jak ja zaczynałem to mi zarzucano, że ja jestem z bogatego domu i pisano gdzieś to nawet tam czasem. Moi oponenci z początkowych lat muzycznych z Katowic, podkreślali, że ja jestem z domków tak zwanych.
M.F: Banan z dwoma lewymi rękami, który się pracą nie skalał.
M: Tak. I nie wiem, czym to było generowane, bo wcale tak nie jest. I nie pochodzę z jakieś bogatej rodziny, ani nie mieszkałem w „domkach” tylko w mieszkaniu z rodzicami. A tu się okazuje, że liczy się to co piszesz i jak piszesz. I ile jest w tym takiej siarki, pazura. I ten młody to ma. Ma to wykręcone do takiego stopnia, że moja żona usypiając dziecko obok, spędza tak 20-30 minut, po przeczytaniu twojej recenzji jego albumu, muszę przynajmniej chwilę przesłuchać tego albumu na telefonie przy uchu, żeby dziecka nie obudzić, bo nie wiem gdzie są słuchawki, i słucham tego i mówię: kurwa mać! Ten koleś naprawdę w tym wieku pisząc takie rzeczy, nie bojąc się poruszać pewnych tematów, albo poruszając je w taki fajny, nieszablonowy sposób. Ja kiedyś w wywiadzie powiedziałem Szczególnie, że ma to jeszcze takie haczyki autobiograficzne. I to jest świetne, że trafia w gościa który ma 34 lata, bo to trafia, nie? I więcej czegoś takiego bym chciał. Ciężko mi w tym wszystkim odnaleźć jakieś źródło inspiracji, takie stricte. Bo jak to powiedział kiedyś nasz wspólny kolega Kamel fajnie by było, jakby polscy raperzy i komentatorzy polskiego rapu czytali więcej książek, a mniej komentarzy na GlamRapie. To po prostu widać z kim mamy do czynienia, nie? I tyle. Czegoś takiego mi brakuje. Bo to i muzycznie i tekstowo jest czymś, co daje -nawet nie nadzieje bo mało mnie to obchodzi, jaka ta przyszłość tej sceny jest – ja życzę temu gościowi jak najlepiej, bo po prostu robi świetne rzeczy i mam nadzieję, że ta taka wczesna erupcja, bo ta „Patointeligencja” biedna, że on… Wydaje mi się, że jest inteligentnym gościem i potraktował to z przymrużeniem oka i z dystansem, i tam kurwa na głowie nie stanął. Mam nadzieję, że za parę lat nagra następny album, albo za rok nawet, który też będzie równie dobry, albo lepszy, bo fajnie byłoby takich albumów słuchać. Bo to nie jest z Niemiec, Francji, ze Stanów. To jest od gościa stąd.
M.F: To jest niesamowicie krzepiące, że i bardzo hip-hopowe, że wystarczy być sobą. Cholera! Że siła płynie, świeżość płynie ze zwyczajności.
M: To mówił Żabson, Paluch. Ja oglądam z nimi rozmowy u ciebie, czasem gdzie indziej. Bo są tacy raperzy, których nie koniecznie lubię słychać dużo ale bardzo lubię słychać jak coś mówią. Mają jakieś zdanie na temat świata, muzyki. Żabson mówił, że fajnie byłoby napisać numer, że idziesz z kwiatami do dziewczyny, że rzeczy normalne powinny być traktowane jako też warte uwagi, a nie tylko jako kreowanie siebie w utworach. Paluch powiedział, że miłość to jest równie dobry temat na kawałek, jak inny uliczny temat. Albo taki bardziej imprezowy. Totalnie zwyczajna rzecz, o której warto pisać i w rapie jest na to miejsce. Tylko czemu tego nie ma? Bo tego nie ma wiele. Są jakieś takie momenty. Przykład u Bedoesa, który gdzieś tam łapią i mówisz tak: „oooo”. Ale są też takie momenty w polskim rapie i u Bedoesa, bo jest jego reprezentantem, które zaraz odbijają cię w drugą stronę i mówisz: „acha”.
M.F: wszedł w kostium rapera. W napisaną wcześniej, przez wiele innych osób, rolę, potwierdził stereotyp. Tak. Bywa rzeczywiście, że zdarza się coś takiego.
M: Dla mnie zwyczajność jest świetna. Ja to zawsze mówiłem. Jak ktoś mi zarzucał, że ja piszę o tym samym, ja mówię: tak, ja piszę o sobie. A o czym ja mam pisać? Mam przeczytać książkę i ją przerapować potem? To też jest bez sensu. Staram się rzeczy dotyczące mnie opanowywać w jakiś ciekawy sposób. Czasami dający jakieś drugie dno, tak jak „Lhotse”, gdzie może zmusi to słuchacza do wpisania tego trudnego słowa, nazwy w Google, i o! Albo wpisania Lhotse i obok wpisania nazwiska Kukuczki, żeby to jakoś zagrało. Zwyczajność jest ekstra. Mnie to śmieszy czasem. Ja sobie czytam komentarze pod tymi moimi nowymi numerami i ktoś napisał, to już jest taki automat, pod numerem „Blackstar”, to jest jedyny numer, który napisałem o mojej córce, bo mam pierwszą córkę, pierwszy o niej napisany, i ktoś napisał pod nim: o! Znowu o tym samym! Ja mówię: to już jest kurwa jakie rekord! Więc nie przekonam do siebie ludzi, którzy są nie chcą być przekonani i też mi na tym nie zależy. Cieszę, że mówisz, że jestem Miuoshem i niestety jestem tylko Miuoshem, nie ma go we Francji, w Niemczech, w Stanach. Cieszy mnie to. Bo Maty też tam nie ma, a on na mnie działa po prostu. Działa na mnie jego muzyka. To jest coś co daje energię słuchaczowi. Mi jako słuchaczowi. Takich rzeczy lubię słuchać.
M.F: Jest taki człowiek na Podkarpaciu, który nazwa się Eskaubei gra z jazzmanami, zauważa nie bez żalu, że na jego koncertach już nie ma hip hopowców. Czy ty odczuwasz też coś takiego, że już dla hip hopowców, w ogóle nie grasz? Że to nie są ci ludzie, którzy przychodzą, których masz u siebie na fan page’u, czy jednak aż tak daleko to nie zaszło? I od matecznika nie odeszło?
M: Nie, zaszło, zaszło. Wydaje mi się, że bardzo mało jest też ich i u mnie. Tylko całe szczęście jest bardzo dużo ludzi, którzy już…To znaczy inaczej. To są ludzie, którzy rapu słuchali. Tylko, że w pewnym momencie… Ja zawsze mówiłem takie coś, że osoba która w wieku 14 lat zaczęła słychać rapu i do 30 roku życia słucha tylko i wyłącznie rapu, no posiada błędy w konstrukcji własnego umysłu. Tak mi się wydaję. Bo jednak słuchacze, którzy wychowywali się Moleście, na Kalibrze, których znam- są tam o 10, 12 lat ode mnie starsi-oni w pewnym momencie zaczęli słychać też innej muzyki, bo ile można jednego gatunku? A inna muzyka też jest dobra. I tak 90 procent słuchaczy rapu w Polsce wygląda. W pewnym momencie przestają chodzić w czapeczce do tyłu, przestają chodzić w luźnych spodniach, rodzą im się dzieci, słuchają Radiohead, Muse, chodzą na te koncerty, nie mają z tym problemy, ale jak trzeba iść na rap i jest dobry i go lubią to idą. Czy to jest Ostry, czy to jestem ja, czy Eskaubei, czy Mata. Kurdę i bardzo dobrze. Najgorsze jest po prostu, takie zamykanie się na słuchaczy i próba walenia w jedną stronę. Bo tamta grupa docelowa 14-20 ona zaraz będzie miała więcej i czego innego będzie słychać. A to co przyjdzie na ich miejsce będzie szukać czegoś innego w rapie. Więc to się po prostu zacznie wszytko rozjeżdżać. Ja od ego zawsze uciekałem. U mnie na koncertach nie wiem, czy to są słuchacze rapu, czyli byli słuchacze rapu, to są już starsi ludzie. Starsi, tacy w moim wieku. I to jest fajne. Taka anegdota. Graliśmy koncert we Wrocławiu akustyczny. To podszedł do nas ochroniarz i mówi: kurde, my tu musieliśmy dziś dołożyć jeszcze dwóch chłopów, bo tu będzie kipisz, będziecie mieli pełno. Chyba za dużo biletów sprzedaliście. Ja mówię: Ale jak to za dużo jak wy macie, taką informacje dostaliśmy, że tu wchodzi 1500-1600 osób, a my mamy sprzedane tam 1300 z hakiem? A on mówi tak. Ale ja byłem w klasztorze jak wy graliście, tam pół roku wcześniej, i te 1600 osób przychodzi tu na rapy, to są chłopaki po 16 lat, bez wąsów. A na was przychodzi jeden chłop, który jest twojego wzrostu, z kobietą, on się nie będzie cisnąć, tylko to 1300 to już będzie awantura i sto wyjdzie. Więc ja mówię ok. I rzeczywiście. Było pełno, totalnie pełno o ochrona już potem nie wpuszczała. Bo to jest nawet inny format fizyczny słuchacza. I rzeczywiście to są takie śmieszne, miłe rzeczy, ale naprawdę ta moja publika jest strasznie wierna, strasznie aktywna, bo przychodzi na koncerty. Słucha tej muzyki, kupuje płyty, i tak jak powiedział Paluch, on mi ich trochę zazdrości. Bo to są strasznie oddani, wierni słuchacze, którzy cenią sobie jakość, tego wszystkiego, a liczby na YT wcale nie definiują mojego sukcesu, bo ta moja publika zupełnie gdzie indziej szuka muzyki. Oni nie klikają. Oni nie mają czasu siedzieć w domu przed laptopem, nie robią sobie YT Party , to nie leci od czwartku na akademikach. To są ludzie, którzy kupują płytę, wsadzają do auta i to im starcza. Albo mają Spotify odpalony, gdzieś to tam leci. To jest świetne. To jest super. I mam nadzieję, że tam trochę ludzi, którzy wyrośli z rapu jest, bo są miłe sytuacje. Ostatnio na moim koncercie w Białymstoku był wiesz, jeden z raperów na którego kawałkach się wychowywałem – z PWRD. I podbił do mnie i mi to powiedział i mi było strasznie miło, bo coś kojarzyłem i po prostu to są super rzeczy. Powiedziałem mu to: stary jak się chowałem na twojej muzyce.
M.F: Milion kobiet wzdycha, ha, ha, ha, dycha. ???
M: Fajnie, że tych rapowych mam, ale to już nie są czapeczki, to już nie jest w-f. O moje koncert to już nie jest w-f.
M.F: Nie, no trudno by było ktoś się zakonserwował jako nastolatek przez te wszystkie lata. Chyba, że z pobudek cynicznych, bo starych chłopów, które odgrywają jakąś emulacje nastolatka na potrzeby innych nastolatków, też niestety nie brakuje, ale nie zjechany się tu nad nimi, bo został nam jeden duży temat, który zostawiłem na koniec, który musi tu gdzieś paść. Jest rozwałkowany ale spróbujemy ugryźć go tak, żebyś nie usnął z nudów tutaj. Bo było tak, a przynajmniej tak wnioskuje z płyty, bo wypisałem sobie jeden taki wers, że pan z Katowic- był taki czas, że wolałby nie być z tych Katowic. Miał już trochę dość tego, był zmęczony tym otoczeniem.
M: Każde otoczenie męczy, nie? Ciężko jest udawać, że wszystko jest świetnie i nie potrzebujesz nawet przemyśleń odnośnie zmian, odnośnie odświeżenia sytuacji. Ja do dziś mam nawet takie poranki albo wieczory, że mówię Sandrze, że najchętniej to bym przeprowadził się sto kilometrów od Katowic i pomieszkał tam, odpoczął od tego wszystkiego, bo jednak jest to małe miasto i trochę intensywnie żyjąc w takim małym mieście, człowiek się trochę zakręca, zapętla w tym wszystkim j ma trochę tego dosyć. Z drugiej strony ja też bardzo, bardzo mnie to dziwi i trochę śmieszy, że te moje Katowice są tak intensywnie podkreślane jakby co nie wiadomo co to było stamtąd być. Najgorsze jest to, że przy Joce i daAbie tego nie ma, przy Fokusie i Rahimie tego nie ma.
M.F: Nie no jest. Moim zdaniem jest.
M: Może tak być bo ja to też odbieram bardziej pod siebie. Ale jak ja słyszę widzę, czytam wszędzie są te Katowice, to się zastanawiam. Ostatnio czytałem jakieś newsy odnośnie singla, które gdzieś się pojawiały, z Paluchem, i po prostu w każdym było, że jestem z Katowic a o Paluchu, nie było nic że jest z Poznania. A w jednym zdaniu byliśmy wymienieni. I zastanawiam się czemu.
M.F: Moim zdaniem to nie jest tak. Przynajmniej ja tak tego nie czuje. Pamiętam fragment, w którym o tym mówiłeś, ale jednak Paluch ma to swoje „tej”, a tutaj jak siedzi to go o tę gwarę poznańską zapytam, o rogala marcińskiego. Włodi zawsze będzie dla mnie ze Służeźni przemysłowej dzielnicy, na której po latach rozkwitł Mordor znany z w całej Polsce. Tylko, że ja mogę być jeszcze z tego pokolenia, które myśli kategoriami tożsamości lokalnej. Teraz w dobie netowych raperów to się może gdzieś zacierać i ludzie sobie nawet często nie piszą skąd są. Ciebie męczyć może to przypisywanie całej puli stereotypów związanych ze Śląskiem, które już po wielokroć już są aktualne.
M: Są zdezaktualizowane.
M.F: Jasne i to jest właśnie pyta je o nową tożsamość śląską i o krystalizowanie się jej i wokół czego mogłaby się krystalizować skoro kopalni jest dużo mniej i górnicy schodzą na takie głębokości, że niedługo nie będzie tam czego kopać albo nie będzie się to opłacać. Że dymiące hałdy są gdzieś tam centrami kultury albo porosła je już zieleń. To nie jest Śląsk Kuca.
M: Bo właśnie o to chodzi, że u nas nie tylko na Śląsku ale generalnie z całej Polsce bardzo łatwo jest zapomnieć o aktualizacji zdjęcia profilowego, jakiejkolwiek ideologii. Ja przez to trochę się tak drażnię na ten Śląsk przyklejany cały czas do mnie, bo wiem z jakiego powodu- tak przeczuwam- że to jest podkreślanie takiego brudu i takiego nietypowego rdzawego krajobrazu, który fajnie jest przedstawić bo jest plastyczny. Jakbym był z Opola, to co mówiliby że raper z miasta festiwalu piosenki polskiej. Nie specjalnie atrakcyjne. A tu jest jednak gruz, kurwa. Rdza. Węgiel. Praca. Kopalnia. Jeszcze ma historię jakąś Śląską. Jeszcze coś tym powiedział. Konsekwentnie od paru albumów nic nie wspominam i zostało. Nie wyprę się tego. Ja kocham to. Kocham to że stamtąd jestem, że tam jestem. Kocham te wszystkie straszę ideologie, etosy, które we mnie zostały przemycone przez rodziców, podpatrzone u dziadków i zawsze będzie mnie to tworzyć. Jednak wydaje mi się, że ludzie powinni częściej niż na Cypr przejechać się pociągiem do Katowic i zobaczyć co my w tym kraju mamy. Bo bardzo dużo ludzi w tym kraju przybywa tylko w swoim otoczeniu i szybko z niego ucieka zagranice. A ja mam przyjemność podróżować po tym kraju i po prostu widzę wiele ciekawych miejsc i widzę jak one przez lata się zmieniają. I to nie jest tak, że tylko Katowice są fenomenalnie rozwijającym się miastem i zmieniającym wizerunek swój, ściągającym coraz fajniejsze wydarzenia, czy to gameingowe, czy kulturalne, czy handlowe, kongresy gospodarcze – to naprawdę działa, świetnie funkcjonuje. To co się stało z Wrocławiem, tak jak nawet wygląda Białystok ostatnio i generalnie miasta, które się rozwijają, czy na wschodzie czy na zachodzie to są fajne rzeczy które warto… Ja się cieszę, że mogę to widzieć i namacalnie odbierać co się tak dzieje, jak to wszytko się uplastycznia, jak to wszytko ładnie zaczyna w tym kraju wyglądać. A ludzie siedzą np. w Poznaniu, z którego nigdy do Katowic nie przyjechali, czekają na mój koncert, Miuosh z Katowic, i jak mają trzy dni wolnego to lecą do Amsterdamu. Super! Ja jeszcze nie byłem nigdy w Amsterdamie, też bym sobie poleciał. Jestem z Katowic, byłem w Poznaniu i mi się podobało więc podejrzewam, że z Poznania ludziom, w Katowicach też by się podobało. I na pewno by zwariowali, bo dużo śląskich zaszłości jest w głowach, zaszłości jeśli chodzi o myślenie o Śląsku. A często tez robię takie rzeczy, że wymuszam na mojej publiczności przyjazdy na Śląsk. Dlatego koncerty akustyczne graliśmy początkowo dwie serie tylko i wyłącznie w Teatrze Śląskim i przyjeżdżali ludzie z całego kraju żeby je zobaczyć i dopiero rok po drugiej serii ruszyliśmy w Polskę. Dlatego graliśmy na Stadionie Śląskim a nie na Narodowym, mimo że słyszałem od kilku osób że Narodowy byśmy sprzedali dwa razy nawet, bo tam jest większa publiczność. I też w to trochę wierzę. Wszystkim jest bliżej do Warszawy niż do Katowic i do Chorzowa. Ja będę starał się żeby luzie aktualizował swoje pojęcie o Katowicach. Jakby je częściej aktualizowali to by się tak nie jarali tymi Katowicami przyklejonymi do Miuosha.
M.F: Ok, to jest też trochę tak, że ten Śląsk został przyklejony do Miuosha, rapowo wyeksploatowany bo mieliśmy już, no nie jednego MC nawijającego gwarą. Mieliśmy ogranie tych stereotypów ale jak patrzę na taką janowską grupę okultystyczną to coś co metalowcy potrafili zgłębić a nie nawet liznąć, a gdzieś przykładowo raperów nijak nie zainspirowało. Więc ja się nie mogę uwolnić od poczucia, że nawet do tego starego Śląska można by wrócić nie od innej strony niż robił to HST-u, Rufijok czy WU – mimo wszystko. Ale z tym co mówiłeś Cyprem, jasne! Przecież znacznie większą egzotyką może być przyjechanie na ten dworzec w Katowicach, pójście do sklepu Gryfne, gdzie ekspedientka zagada gwarą a potem na obiad do Żurawni. To może być zawsze doświadczenie w tym wszystkim.
M: Wiesz co, ja kocham stary Śląsk i te tematy niezgłębione i właśnie ten okultyzm Ociepka i Grupa Janowska, sam obraz Erwina Sufki, który kupiłem od niego u niego w domu , z córką na rękach gdzie miała 6 miesięcy to tam pojechaliśmy. Dla mnie dla mojej żony to był prezent i taki wyznacznik co byśmy tak naprawdę chcieli mieć na pamiątkę z tego bo to świetne rzeczy. Super! Ciężko czasami wymyślić rzeczy, wpakować na album „powroty” coś co mogłoby tam sięgać… ale są takie miejsca gdzie ja się uruchamiam i od razu jak ja to nazywam wyśląskowuje, żeby potem na albumach nie mieć tego cienia nad sobą. I tak samo przed „powrotami” jeszcze, gdzie ja skończyłem numer – bardzo dobry numer, tak uważam – nagrany z okazji 100-lecia Powstania Śląskiego, pierwszego – z zespołem pieśni i tańca „Śląsk” z całym chórem, który nigdy jeszcze nie został opublikowany i zastanawiam się kiedy będzie bo to w kolaboracji z instytucjami śląskimi zrobiliśmy i po prostu czekam na to żeby to ludziom dać ale trzeba teraz trochę odczekać od płyty żeby to się nie poprzecinało, żeby się nie pogubili słuchacze ale na pewno to opublikujemy. Będę czekać na kolejny impuls żeby znowu coś śląskiego zrobić, bez podkreślania Katowic i Śląska w tekście bo najfajniej jest gdy się mówi o tym, nawiązuje do klasyki ale nie podaje się jej na talerzu.
M.F: No to też jest coś, co ludzie nieprzychylni lubią ci wytknąć. Miuosh, ten bananowiec z dwoma lewymi rękami i to, że wszędzie na plecach urzędników doszedł, że na stadion to mu autokarami ludzi dowożą i że połowa biletów to jest rozdane. Boli cię to, irytuje? Olewasz to zupełnie?
M: Ja dzisiaj oglądałem fragment rozmowy Marcina Prokopa z Żulczykiem, który kiedyś wyczytał w internecie, że jego siostra jest kurwą a on nie ma siostry… – to cały komentarz. (śmiech)
M.F: Sprytnie to zamknąłeś. Tak kończąc eksploatowanie Śląska po twojej książce doszedłem do wniosku, że jest niesamowicie paradoksalny region, że z jednej strony jest ten facet co ma utrzymać rodzinę i jest kobieta, która ma siedzieć w kuchni ale z drugiej strony to kobiety trzymają władzę, rządzą i dzielą. Z jednej strony jest ten topos, motyw śląskiej zaradności i pracowitości, z drugiej strony jest ta dupowatość, o której wspominał Kuc. Miałeś poczucie dorastania, funkcjonowania w krainie absolutnych kontrastów?
M: Tak, tak to jest tak, że dalej w niej żyję. To jest coś, co mam szczęście mieszkając w samym centrum miasta, w którym żyję całe życie swoje oglądać w zasadzie za każdym razem kiedy wyjdę z domu czy to z młodą na spacer, czy załatwić coś po swojemu. To jest coś fenomenalnego. Jestem w Warszawie raz, dwa razy w tygodniu i bardzo lubię to miasto, bardzo je polubiłem przez ostatnie lata. Poruszam się po większości miasta praktycznie jak po swoim używając komunikacji miejskiej a nie trzaskając się wszędzie taksówkami. Mam to porównanie dwóch sporych miast i jest coś innego u nas, jest ta specyfika, właśnie ten kontrast relacji ludzkich tych oficjalnych do tych nieoficjalnych, które tak na dobrą sprawę mogą w parę sekund zostać przetransformowane z jednych na drugie. I tego nie ma nigdzie indziej bo tutaj w Polsce jak rozpoczynasz rozmowę to w ten sam sposób się ją kończy a na Śląsku wychodząc z części oficjalnej potrafimy poczuć się tak jakbyśmy panią ekspedientkę znali całe życie i zacząć z nią sobie żartować, nie spiesząc się z wyjściem ze sklepu spożywczego przykładowo. I wiesz, to, że my mamy teraz piątą próbę przed trasą koncertową a w żabce najbliżej naszej sali prób wszyscy jesteśmy z panią ekspedientką, po prostu: „Pani Kochana” i ta pani wie co my kupujemy, komu jaką kawę zrobić, kto wisiał dwa złote. To jest super, taka tradycja lokalności, która jest strasznie budująca bo człowiek się trochę pewniej czuje w takim świecie. Mimo, że często nie znamy imion tych ludzi ale jesteś u siebie przez to, że często oni traktują ciebie jak bliskiego. Jest to fajne!.
M.F: Tak jak pisałeś, że w jednej chwili na ciebie krzyczą, nie znaczy, że za chwilę nie będą dla ciebie serdeczni i nie będziesz ich dobrym ziomkiem.
M: Oczywiście. Wiesz, mieszkasz, widzisz, żyjesz. Widzisz jak wszyscy dookoła wstają o tej 6 rano, do pracy wychodzą, wracają o 16, jak to wszystko wygląda, jak ten dom, funkcjonuje. I widzisz jak dupowatość tym chłopom nagle może się włączyć o 18-tej. I jak to szybko może się dziwnie potoczyć. To występuje wszędzie tylko na Śląsku ktoś to nazwał. Kazimierz Kuc, który był na Śląsku zawsze. dobrze słyszalny i bardzo dobrze to zdefiniował bo te takie zostanie w tym takim świecie dobrze funkcjonującym, bez chęci połamania go jest tą dupowatością, o której on mówi. To jest też bezpieczna sprawa bo ludzie lubią bezpieczeństwo a na Śląsku nie do końca zawsze bezpiecznie było. Czy to jeśli chodzi o kwestie zawodowe i prace na kopalni, czy to o kwestie zaborów, czy o kwestie polityczne, czy też wojenne to dla Śląska ta dupowatość spowodowana była taką chęcią dobrego zaparkowania i pewności. Nie każdy miał tyle ikry żeby coś osiągnąć i wybić się, żeby się nie poddawać. Wielu było też takich, którzy pogodzili się ze światem zastanym i zapewniał im i ich rodzinom dobry byt. Nie każdy był tak odważny jak np. Kazimierz Kuc, który no parokrotnie zmieniał żony, wyprowadził się ze Śląska, zmienił historię polskiej kinematografii, łapał się tematów niewygodnych bardzo szybko, może nawet za wcześnie jak w przypadku „Śmierci jak kromka chleba” za co dostawał po dupie i musiał jakoś nazwać tą sytuację, od której uciekł.
M.F: Masz poczucie, że Jajonasz, Fokus, Skorup, HST, Miuosh i zapewne inni, bo tutaj lista się nie wyczerpuje – mogą być dla młodych pokoleń tym czym dla Waszego był np. Kuc, Kuczok, Skrzek?
M: Kurczę, wiesz to są bardzo mocne słowa, nie?! Wydaje mi się, z całym szacunkiem do kolegów, to trochę nam brakuje. Nie mamy takiej wagi twórczej w tym wszystkim ani tak pięknych biografii jeszcze. Wszystko przed nami!
M.F: Być może odbiorcy już nie potrzebują tak pięknych biografii jak kiedyś a potrzebują tej zwyczajności.
M: Wiesz ciężko w tym świecie obecnym taką biografię zaliczyć jak wspomniani, nie?! I to powtórzyć. Nie mamy tylu sytuacji niekomfortowych żeby o ten komfort walczyć, jakby ścierać z tym wszystkim dookoła. Mamy o wiele wygodniej, a też wygoda nie zawsze jest motywująca, umówmy się. Są rzeczy świetna i w muzyce HST-a i w muzyce Fokusa i w tekstach Jajonasza i w sposobie w jaki zarapował zwrotkę „w nie jestem kurwa biznesmenem”, co jest do dzisiaj dla mnie poruszające.
M.F: Wtedy to był kosmos, nie?!
M: To był kosmos a właśnie słyszałem od Basa, że Volt trochę ją źle wsadził i dlatego tak płynie (śmiech) ponoć jest taka wersja wydarzeń, nie ważne! Ale też tak ją zarapować, że można ją źle wsadzić… ? To jest wież ktoś kiedyś a’ capella Bigiego dawał na nowe bity i przesuwał to świadczy o ponadczasowości.
M.F: Flow nie jest od linijki, poza tym wiele osób tego nie rozumie.
M: dokładnie! I są rzeczy w każdym z tych wspomnianych muzyków, które są warte zapamiętania na zawsze. Jeżeli ktoś się będzie do nich odnosić z szacunkiem za paręnaście lat to super. I wtedy można będzie powiedzieć, że muzyka tych gości i np. moja została tak samo dobrze zapamiętana i dobrze potraktowana jak np. Muzyka Janka Skrzeka i świetnie! Ale wiesz, Kuc to jest już ogrom, ogrom budowania pewnej wizji świata, mówię, przed chłopakami i mną jeszcze trochę by aż tam się wgramolić.
M.F: Ok, to chyba mamy dobrą kropkę nad i, mam nadzieję, że wyniosłeś z tej rozmowy coś więcej niż z rozmowy z Kubą Wojewódzkim. Moim gościem był Miuosh, to była Flintesencja.
M: Dziękuję.