Żyt Toster x EnZu – „Letarg/Przebudzenie”

Duży rapowy potencjał znalazł rozwinięcie.

2014.04.10

opublikował:


Żyt Toster x EnZu – „Letarg/Przebudzenie”

Zapamiętałem sobie Żyta Tostera, bo jako jeden z nielicznych dobrze pokazał się w zbiorczym numerze drugiej edycji Młodych Wilków Popkillera , tak mocno zdominowanym przez KęKę. Młody chłopak tam akurat zaimponował warsztatem, ale polubiłem go za wszechstronność. Umiał być inteligentnie niepoważny  jak Łona, a zarazem na NNFoF pojechać coś socjologicznego, bliższego ulicy . W jednym momencie nawijał o hajsie  z Gedzem i 2stym przy boku, w drugim serwował encyklopedyczne bragga  obok PeeRZeTa. Zawsze było nieźle, choć w większych dawkach jednak nużąco i do tego zastanawiał się człowiek, o co temu kolesiowi w rapie chodzi.

 

Uniwersalność została, acz artysta trochę okrzepł, swoje przemyślał. Nowa płyta to pokazuje. Żyt wydał ją niezależnie, choć przy wsparciu Aptaun, wytwórni, która dostrzegła jego talent jeszcze przed Popkillerem. Sięga mi się po ten krążek jak po J. Cole`a. Nie to, że rap obydwu panów jest podobny czy to, że ich talent na tym etapie można jakkolwiek porównywać. Chodzi o zbilansowane w polskim rapie widoczne rzadko, u młodych emcees praktycznie nie występujące. Raper z Suwałk ma dobry głos, którego umie używać (i który pozwala go rozpoznać), ma flow miękko siadające na werblu, a kiedy trzeba swobodnie przyspieszane. Harmonijnie płynie, naturalnie akcentuje. Czyta bity klasyczne i ze skomplikowaną podziałką rytmiczną, odnajduję się obok wobble`a i na pitchowanym soulowym samplu. Umie z odpowiednią dawką emocji opowiedzieć złożoną historię, z ironią spunktować zaplecze sceny, dać może jeszcze nie morderczy, za to już przekonujący manifest swoich umiejętności. Ma trochę dojrzałości, nie wykazując jakichkolwiek oznak świadczących o zmęczeniu materiału. Nie zawsze olśniewa, nigdy nie żenuje.

{sklep-cgm}

Do najjaśniejszych punktów „Letargu/Przebudzenia” należy „Nieśmiertelny” – numer znakomity narracyjnie, położony na syntetycznym, nieprzeładowanym, stawiającym melodię ponad bębny bicie. Dobrze wyszedł „John Doe”, gdzie autor podkładu dostarcza basowych wiertarek, natomiast raper łamie monotonię metrum rzucając linjki takie jak „pomysł, że mogę być tak newschoolowy / tak, że nawet Tet nie wie już o co chodzi” (Wiesz O Co Chodzi to ekipa Te-trisa). Produkcja EnZu najlepiej wypada w kąśliwym a zarazem lekkim (na rasmentalismowy sposób) „Kiedy nie gramy koncertu”, zaś na absolutne wyżyny wznosi się w „Kompleksie” łącząc skwierczące blipy z potężnymi, najntisowymi perkusyjnie i cementując przy tym dwa hermetyczne w swoim myśleniu hiphopowe obozy, celnie punktowane przez rapera. Świetnie to zostało pomyślane. Ale żeby EnZu nie rozpieścić – tu mam dużo więcej obiekcji, niż przy nawijce „Ostatni Ronin”  i „Avatar”, wycieczki w nowe rejony, powinny wypaść lepiej. Pierwszemu brakuje pierdolnięcia, drugiemu klimatu. Właściwie obydwie te rzeczy są na krążku towarem deficytowym, a aranżacyjne wybiegi nijak nie tego rekompensują. Owszem, fajnie nie myśleć wyłącznie kategoriami hip-hopu, tylko szerzej – muzyki, choć zdało by się nieco pracy u podstaw.

 

Dwa wspomniane przed chwilą numery, wsparte na dodatek zaproszonymi gośćmi, uznaję za najmniej udane. Nad dykcją VNM-a już tradycyjnie chciałoby się zapłakać, Pyskaty jest efektowny acz ciut chaotyczny, niemniej i tak obaj panowie usuwają gospodarza w cień. Żyt jest jeszcze nie dość stylowy, by zrekompensować nudniejszą produkcję, a zarazem nie ma tu linijek pozwalających błysnąć na tle wyjadaczy. Po wysłuchaniu bonusowego „Patrzą na mnie” w głowie też zostaje wyłącznie przebojowy refren Danny`ego. Czyżby Żyt Toster potrzebował więcej koncertowego ogrania, ściślejszego reżimu studyjnej pracy, poparcia odbiorców? Dajcie mu wsparcie, a będą z tego płyty jeszcze lepsze niż ta.

Polecane