Trzeba po prostu puścić sobie plemienną masakrę syntezatorem w „No Way”. Doznać wysokich wokaliz, deklamacji i krzyku w podlanym sporą dawką paranoi „Paying. Zmierzyć z raperem przyczajonym za maniakalnym trip-hopem „Mmmh Mmmh”, wsłuchać w wersy wypływające spod prażącego basu. I albo od razu się zniechęcić, albo zacząć uzależniać.
{reklama-hh}
Uprzedzam, że odejść od głośnika nie jest wcale tak łatwo, bo sporo tu ładnych chóralnych śpiewów i zwłaszcza te serwowane pod koniec krążka, od razu łapią się ucha, wspinają po nim i wgryzają w głowę. Te zwrotki i refreny wydają się ironiczne atrakcyjne, samo trio nie bez kozery lubi określenie „psychodeliczny hiphopowy boysband”, tym bardziej należy sporo uwagi poświęcić treści, jaką sprzedają, gdyż znajdzie się w niej ładnie uliryczniona socjologia, ekshibicjonistyczne podejście do własnego dojrzewania, „wojna zbyt piękna, by odnaleźć pokój” czy „opłata za to, by pozostać w świetle”. Przekory bywa sporo – te wszystkie fałszujące, jakby wpuszczane ręką pijanego producenta synthy potrafią dać się we znaki, rytm i melodia rodem z Czarnego Lądu zamiast działać jak papier ścierny i przycierać roki, nasila poczucie surrealizmu, że o tych wszystkich dzwoneczkach i drumlach nawet nie wspomnę.
Nie wiem, na ile to wszystko szczere, na ile dyktowane chęcią podszczypania tych znudzonych i zblazowanych, ale warto. Chociażby dlatego, że jakoś trudno mi uwierzyć, by polska scena KIEDYKOLWIEK wygenerowała coś takiego. A tak przynajmniej możemy posłuchać podstępnie atrakcyjnej awangardy. Do tego zobaczyć ją na żywo, bowiem Young Fathers zostali zaproszeni na koncerty rozgrzewające przed nową edycją festiwalu Nowa Muzyka – dziś (26 lutego) grają w katowickiej Hipnozie, jutro w stołecznej Kulturalnej.