Powiedzieć, że krążek brzmi archaicznie, to zatrzymać się w pół drogi. Bo do jakiej przeszłości odsyła właściwie to słowo? Do początków lat 80., gdy amerykański hip-hop stawiał pierwsze kroki? Wbrew temu, co możemy ujrzeć na okładce „23” (b-boy, boombox, tag, dres Adidasa), więcej tu prób wskrzeszenia rodzimego klimatu lat 90. Jasne, „93 BPM” atakuje nas wykręconymi syntezatorami, pod którymi mógłby się podpisać Afrika Bambaataa, a „Kalejdoskop” to soczyste breaki, idealne do karkołomnych tańców na macie. Tyle że podczas odsłuchiwania pierwszego z powyższych utworów nie mogę się odpędzić od wrażenia, że mam do czynienia, bądź co bądź, z legendą Wzgórza Ya-Pa 3 – a tylko ktoś taki jest w stanie wejść w podkład hipnotyzującą frazą: „Oldskulowy bit znowu powodem jest dyskusji”. „Kalejdoskop” z kolei – oraz „Fankuemigracja” i „Ponad tym” – przypominają z kolei, na czym się wychował Wojtas. Przed laty, jako pionier kieleckiej sceny, za swoje główne źródło inspiracji obrał Cypress Hill. Dziś, po dwudziestu latach, równie gorliwie czerpie z dorobku tej kalifornijskiej grupy. Dynamiczna perkusja podszyta jest więc samplami kontrabasu (!) i mrocznymi, przepalonymi samplami z funku – zupełnie jakbyśmy słuchali „Black Sunday” czy pierwszych kawałków Wzgórza.
{reklama-hh}
Jak można wyczytać w informacji prasowej, celem gospodarza było nawiązanie do hip-hopu z wczesnych lat 90. Klisze z Cypress Hill nie zamykają oczywiście listy wykonawców, na których Wojtas się wzorował. Równie często sięga po muzykę o nowojorskiej proweniencji. Wypada w tym miejscu pochwalić Eproma. Znany na co dzień jako DJ, w „Nie martw się” zaprezentował się również od strony producenckiej i dostarczył mięsisty bit, w którym pianino i trąbka tworzą kombinację bliską dokonaniom Pete’a Rocka. Połączenie to – w poszatkowanej, a przy tym bardziej przebojowej formie – powraca w „Ol’ Dirty Dancing” DNA. Najsurowszy bit przygotował chyba O.S.T.R. Łódzki producent, którego brzmienie w ostatnim czasie stało się aż zanadto sterylne (być może to efekt współpracy z Killing Skills), tym razem postawił na esencjonalne zestawienie perkusyjnej pętli z nisko zawieszonym basem – na tyle to wszystko oszczędne i brudne, że Wojtas musi się uciekać do delikatnej melodii w refrenie.
O ile tego typu muzyczne zabiegi, mające na celu przywrócenie dawnego klimatu, mogą się podobać i, niezależnie od czasu, zawsze będą w cenie – o tyle rap, który zatrzymał się na przełomie wieków i ani myśli zrobić kroku naprzód, skutecznie psuje odbiór krążka. Gdy spojrzeć na drogę, jaką pokonali weterani polskiej sceny w ostatnich latach, można mieć do Wojtasa pretensje. Tekstom brakuje dojrzałości i warsztatu Pelsona; rymom – techniki Włodiego; nawijce – płynności Peji. Autorowi „23” nie można odmówić energii, tyle że jest to atrybut, który sprawdzi się przede wszystkim na koncertach (bo rzeczywiście, „23” potencjał sceniczny bez wątpienia ma), w studiu zaś co najwyżej w przebojowych kooperacjach – jak „Ol’ Dirty Dancing”. Na pewno jednak nie jest to coś, na czym można by polegać przez cały album. Gdy kielczanin próbuje być poważny („O co biega”), popada w populizm; gdy spuszcza powietrze („Uspokaja mnie to”), nie ma do powiedzenia nic poza frazesami. Zieloną wyspą jest „Co się opłaca” – może dlatego, że z tej opowieści o emigracji nie wyprowadza się czarno-białych wniosków, a sam autor jawi się nam wreszcie jako człowiek z krwi i kości.
To zaledwie przebłysk. W przeważającej większości Wojtas z premedytacją cofa się głęboko do lat 90., muzycznie, warsztatowo i tekstowo. Jest przy tym tak uparty, jakby za chwilę miał nas namówić do założenia bandany i kraciastej koszuli. Fajnie jest czasem powspominać, ale życie przeszłością nie prowadzi do niczego dobrego.