Warren G – „Regulate… G-Funk Era, Part II”

Lato nadal trwa.

2015.09.07

opublikował:


Warren G – „Regulate… G-Funk Era, Part II”

Jeśli w tytule nowego albumu weterana widzisz nawiązanie do klasycznego krążka z początku dyskografii, coś jest na rzeczy. Oczywiście, nie musi to być nic chlubnego. Ktoś może po prostu wykorzystać sentyment słuchacza i pod pozorem powrotu do korzeni dorobić się jeszcze kilku dolarów.

Nie wiem, czym przede wszystkim kierował się Warren G, odwołując się w tytule i okładce do swojego kultowego debiutu z 1994 roku. Pieniędzmi? To byłoby zbyt proste. Załóżmy ambitniejszy i bardziej optymistyczny wariant: oto Warren Griffin III po sześciu latach przerwy (od wydania „The G Files”) powraca z czterema utworami, w których główną rolę odgrywa nie on, lecz nieżyjący Nate Dogg – ten, który dwadzieścia jeden lat temu zaśpiewał mu refren jego największego przeboju.

Prawda, że od razu brzmi to lepiej? I wcale nie wydaje się to takie dalekie od prawdy. Obecność Nate’a Dogga w każdej piosence (nie licząc intra) pozwala wyjaśnić, dlaczego mamy do czynienia z EP-ką, a nie długogrającym wydawnictwem. Najwyraźniej Warren G uznał, że w sytuacji, gdy nie ma dostępnych większej ilości wokali zmarłego kolegi, nie ma sensu silić się na LP i zapełniać materiału niepotrzebnymi nagraniami.

To oczywiście hipotetyczna wydarzeń, ale efekt jest, jaki jest: cztery piosenki i właściwie żadnej słabej. Główna w tym zasługa wspomnianego Nate’a, którego refreny niosą wszystko, szczególnie te utwory, gdzie zwrotki – co najwyżej przeciętne, zaznaczmy – rapuje sam gospodarz. Choćby z tego względu jego udział w „My House” i „Dead Wrong” jest nieoceniony. Oczywiście, za ostateczną siłą tych nagrań stoi także Warren-producent, który doskonale wie, z jakich elementów skorzystać, by z podkładów wychyliło się kalifornijskie słońce – to, które kumple z osiedla zachwalają, pijąc drinki w świeżej pościeli w otoczeniu kilku koleżanek („My House”), i które chwilę później zatruwa ich umysły kryminalnymi myślami („Dead Wrong”).

Tak, jako producent gospodarz jest bezbłędny. „My House” uderza w głowę twardymi partiami fortepianowymi, wzbogacanymi gdzieniegdzie klangującym basem i syntezatorami. To g-funk drugiej fali, ten, który kumuluje się w „2001” Dr Dre. Co innego miękkie „Saturday”: te delikatne, rozmyte klawisze i dzwoneczki mogłyby trafić na debiut Warrena. „Keep On Hustlin” znów sięga po klawisz godny Doktora (albo Scotta Storcha, jak kto woli), ale tu już na pierwszy plan wysuwa się fantastyczna, zwiewna gitara – to bodaj najlepszy numer spośród wszystkich czterech, również za sprawą udanych zwrotek południowców: Young Jeezy’ego i Buna B. „Dead Wrong” z kolei buduje swój niepokojący klimat środkami starego Eminema: płaskimi bębnami i dźwiękami przypominającymi klawikord.

„Regulate… Part II” to cztery dobre utwory, które powinny kilka razy pohulać na dobrych głośnikach. Jeśli jeszcze ich nie odpaliłeś, wciąż jest czas. Lato, przynajmniej to kalendarzowe, nadal trwa.

Polecane