Potęga „Placówki 44” tkwi w pomyśle i koncepcie. Tu nie ma żadnej propagandy, mizdrzenia się do jednej czy drugiej opcji. Nie ma ocen serwowanych z pozycji kanapy czy znad barykad historycznych książek i analiz. Nie ma bezcelowego roztrząsania – co by było, gdyby… Są nagie emocje spisane przez bezpośrednich uczestników. Ich nadzieje, ich świadomość, często przerażająca. Nad wszystkim unosi się dziwaczne wrażenie rodem z filmów Emira Kusturicy. Oto w samym środku cyklonu śmierci, bólu i ognia często nastoletni autorzy potrafili znaleźć chwilę i sam na sam ze sobą zająć się poezją. Kompletna abstrakcja? Nie. Raczej wyraz czegoś wyższego.
Większość tekstów powstała w ramach konkursu poetyckiego. Był sierpień 1944. Po lewej stronie Wisły toczyło się krwawe powstanie. Komendant VI Obwodu (Grochów) AK na Pradze ogłasza konkurs na wiersz. Nagrodami są – za pierwsze miejsce pistolet Steyr, za drugie – pistolet automatyczny Mauser, a za trzecie pięć granatów ręcznych. Na konkurs spływa wyjątkowo dużo prac. Wszystkie pod pseudonimami. To część z nich stanowi treść „Placówki 44”. Choć dla pełnego obrazu usłyszeć można tu słowa napisane i po upadku powstania.
Czy jest to płyta Voo Voo? I tak, i nie. Pieśni śpiewane są nie tylko przez Waglewskiego. Teksty na swój sposób interpretują też rówieśnicy ówczesnych powstańców. Jest Barbara Wrońska z Pustek, jest Justyna Święs z The Dumplings, Barbara Derlak z Chłopców Kontra Basia. Są Tomek Makowiecki i Tomek Organek.
Jeśli chodzi i muzykę, to znów jest to i nie jest płyta Voo Voo. Bo – jak mówi Waglewski – ciężar i swoboda komponowania została rozłożona na wszystkich muzyków. Nikt nie miał monopolu na wyobrażenie sobie, jak powinna brzmieć muzyka z powstania. Tu i teraz, tam i wtedy. Muzyka, podobnie jak teksty, to praca zbiorowa. I – o dziwo – zaskakująco spójna. I poruszająca. Czasem cytująca, częściej ilustrująca. Zawsze pełna emocji i na szczęście nigdy patetyczna.
Przyglądając się poszczególnym utworom widać, słychać i czuć grozę wymieszaną z niewinnością. Marzenia chodzące pod rękę ze świadomością strasznego końca, jak choćby w finałowym „Przyśniła się dzieciom Polska”. Podobnie apokalipsa rysowana jest łagodnym głosem Barbary Derlak z Chłopców Kontra Basia i unerwiona saksofonami Mateusza Pospieszalskiego, saksofonami i całą instrumentalizacją oddającą jakieś podskórne szaleństwo i obłęd w tle. Szokuje kontrast delikatności i kruchości Justyny Święs z The Dumplings w „Dziś idę walczyć, mamo” w zderzeniu z potwornością i nieuniknionością losu. Każe zastanowić się nad tym, co pchało dzieci do walki, do udziału na ochotnika w apokalipsie. Co myślały matki? Co działo się w sercach tych, co na prawym brzegu czekali?
Mocnych punktów na płycie jest mnóstwo. Panowie też chwytają za gardło i szarpią. Tomek Organek w swoim stylu z „Palcem na cynglu” i jakąś warszawską cwaniackością gasi papierosa i puszcza serię w noc. Trwa kolejny szturm na Pastę, z którego raczej żywym nie wróci. Tomkowi Makowieckiemu przyszło zmierzyć się z emocjami tekstu „Żołnierzom 690 Zgrupowania” w szczególny sposób otwierającego płytę. Ciężar słów z utworu „1 sierpnia 1944r.” wziął na siebie gospodarz płyty. Tekstu, za który Ultor 693 (pod tym pseudonimem krył się strzelec Jerzy Korszyński) zdobył pierwszą nagrodę i pistolet Steyr.
A jeśli komuś temat wydaje się kompletnie nieatrakcyjny, to i tak niech sięgnie po płytę. Bo świetna. Pełna doskonałej muzyki. I wolna od polityki, patosu i ocen. Tylko emocje.