Vince Staples – „Prima Donna”

Głos pokolenia.

2016.08.30

opublikował:


Vince Staples – „Prima Donna”

Tak się akurat złożyło, że dwa ostatnie albumy, które przyszło mi recenzować – „And The Nobody Anonymous” De La Soul i „Mixtape 5” DJ Decksa – przy wszystkich dzielących je różnicach cierpiały na podobną przypadłość. Obie wychodziły od pewnego ambitnego zamiaru i szeroko zakrojonego planu, jednak i tu, i tu na drodze stanęła brutalna rzeczywistość. Tak jakby i DLS, i Decks mimo olbrzymiego doświadczenia nie potrafili unieść ciężaru, który sami na siebie narzucili.

Kolejna w ostatnich dniach premiera to znów konceptualna rzecz. Tyle że tym razem nie od weterana, ale od młokosa, chłopaka, który dopiero co wydał swój debiutancki album. „Prima Donna” Vince’a Staplesa jest też, w przeciwieństwie do wspomnianych wyżej wydawnictw, dziełem o wiele skromniejszym objętościowo. Raptem siedem utworów i tylko dwadzieścia minut muzyki.

A jednak wystarczyło. 23-latek z Kalifornii, budując swoją opowieść, zrezygnował z rozbuchanej fabuły, koncentrując się zamiast tego na wglądzie w umysł swojego bohatera. Rzecz rozpoczyna się jak dobra powieść psychologiczna: najpierw mocne uderzenie – samobójstwo postaci – a później to, co jest sednem historii, czyli motywy stojące za tą dramatyczną decyzją. Staplesowi całkiem nieźle wychodzi portretowanie pogrążonego w depresji muzyka. Artysty, który do tego stopnia stracił kontakt z rzeczywistością, że nie rozróżnia już, co jest dla niego dobre, a co złe. Faceta, którego utrzymuje przy życiu właściwie jedna obsesja – by pozbawić się tego życia w możliwie spektakularny sposób (w pewnym momencie porównuje strzał z pistoletu do rozlewu czerwieni jak z obrazów Van Gogha).

Trudno jednoznacznie ocenić, do jakiego stopnia Staples identyfikuje się z bohaterem „Prima Donny”, a do jakiego stopnia dystansuje od niego. Zaryzykowałbym tezę, że im dalej w płytę, tym więcej w niej Staplesa, a mniej sztucznej, fikcyjnej kreacji stworzonej na potrzeby EP-ki. Mniejsza już o autobiograficzne wątki, które co rusz wskazują redaktorzy jak zawsze nieocenionego Genius.com. Być może to moja nadinterpretacja, ale mam wrażenie, że im bliżej końca krążka, tym Staples rapuje agresywniej, z większym zaangażowaniem. Na początku jeszcze się zasłania dźwiękami strzałów i zapętlonym do granic obłędu Andre 3000 z Outkastu. Dopiero później robi się gęściej, a przede wszystkim bardziej osobiście. W dwóch ostatnich numerach Staples z pasją młodzika rozpycha się wśród starszych kolegów z branży, budując dobrze znaną historię od dzieciaka z trudnego osiedla do jednego z bardziej cenionych raperów.

Ma do tego absolutne prawo, szczególnie że niezwykle wcześnie dorobił się własnego stylu. Bardzo klaustrofobicznego, pełnego napięcia, sarkastycznego. W budowie dusznej, nieprzyjemnej, paranoidalnej atmosfery pomagają mu producenci. W większości sprawdzeni (DJ Dahi, No ID), jedynie James Blake jest tu kimś nowym. A zupełnie tego nie słychać. Anglik świetnie wychwycił główną cechę podkładów Staplesa: wysunięte na pierwszy plan bębny i pochowane po kątach, groźnie łypiące dźwięki, które w każdej chwili gotowe są do szarży.

Vince Staples to obecnie obok Kendricka Lamara najważniejszy głos w amerykańskim hip-hopie. „Prima Donna EP” tylko to potwierdza.

Polecane