Usher – „Hard II Love”

Usher, jakiego lubimy.

2016.09.20

opublikował:


Usher – „Hard II Love”

Wydawało się, że takie r&b, jakie królowało w Stanach przed dziesięcioma laty, na dobre przepadło w mrokach historii. Dziś? Dziś wypada być zaangażowanym, śpiewać ze zmodulowanym wokalem, świadomie spoglądać w stronę tradycji, ale też odważnie sięgać po nowinki (choć prawdę mówiąc, nie przypominam sobie krążka, który spełniałby wszystkie rynkowe oczekiwania jednocześnie). Ramy dla dyskusji o kondycji r&b wyznaczają, by potraktować rzecz obrazowo, z jednej strony Future, z drugiej Frank Ocean. Pomiędzy nimi znajdziecie i Travisa Scotta, i The Weeknda, i Beyonce.

A Usher? Lawiruje pomiędzy. W „Champions”, piosenki do filmu o panamskim bokserze Roberto Duranie, pośród motywacyjnych haseł napomknie: „Nigdy więcej wojen”. W „Make U A Believer”, gdy zacznie śpiewać wyższe partie, uruchomi nie tak znowu koniecznego auto-tune’a. W „No Limit” i „Rivals” pozwoli z kolei, by zrobili to za niego inni: wyspecjalizowani w zmodulowanych wokalach Young Thug i Future. Parę razy da się ponieść pełnym pogłosów, trapującym podkładom.

Tyle że to wszystko dzieje się jakby na marginesie. 2016 rok zaledwie majaczy gdzieś w tle. Sednem „Hard II Love” jest co innego: gorzkie opowieści o relacjach damsko-męskich, nieśmiertelny temat, jakim jest wojna płci. Coś, co jest esencją r&b. W tym sensie Usher sięga do podstaw. Uruchamia wątki, na których oparte było przełomowe dla niego „Confessions” (2004), i przepracowuje je swoim czystym, wysokim wokalem. A głos to nieprzeciętny. Najwyrazistszym dowodem umiejętności Ushera jest 8-minutowe „Tell Me”, gdzie autor wznosi się na wyżyny ekspresji niedostępne dla większości kolegów z branży. Niedostępne – albo nieznane. Potrafię sobie wyobrazić, że wielu ugryzłoby ten nowoczesny, minimalistyczny podkład zupełnie inaczej. W ich oczach pełen patosu wokal wydaje się czymś staroświeckim.

Przyznaję: nie zawsze mnie ten emocjonalny ton chwyta za serce. Falset w refrenie „Crash” wydaje się już przegięty, wymęczony. Zresztą w tępym podkładzie brakuje czegoś, co tworzyłoby przeciwwagę dla tego głosu. Co innego takie „Missin U” czy „Bump”. Tu dwa krótkie, zapętlone sample wokalne – jeden od Lil Jona – równoważą słodkie, podniebne partie gospodarza. Jeszcze inaczej jest to rozwiązane we wspaniałym „Need U”, gdzie aranż jest wystarczająco szeroki, a atmosfera senna, by Usher mógł z powodzeniem robić chórki dla samego siebie.

Pierwsze piątka „Hard II Love” jest bezbłędna. Później robi się nieco w kratkę, pojawiają się niepotrzebne dłużyzny i gubiące wątek fragmenty, ale to wciąż dobry, wart sprawdzenia album. Stwierdzam to możliwie dobitnie na wypadek, gdyby ktoś postanowił ocenić płytę po – tak, wybitnie złej – okładce.

 

Polecane

Share This