Trzeba jednak zacząć od pochwał. Już poprzedni album zdradzał rozmach kieleckiego rapera, który ani myśli zamykać się w wąskim kręgu chrześcijańskiego rapu, skłonny jest natomiast przekraczać kolejne muzyczne bariery i mierzyć się z najróżniejszymi, także tymi modnymi stylistykami. „Restaurator” imponuje pod tym względem jeszcze bardziej. Jasne, we wściekłym, uciekającym w rock „Jestem” mógłby sobie darować ten refren rodem z „Przystanku Jezus”, ale przecież ten dynamiczny, narastający podkład niesie gospodarza, szczególnie w profetycznej końcówce. Tak samo dobrze wypada Tau w drum’n’bassowym, rozwrzeszczanym „Krzyżu”. W ogóle te fragmenty, w których chrześcijaństwo rapera odkrywa swoje bardziej dramatyczne, a mniej uładzone oblicze – gdy na pierwszy plan wychodzi cały trud wiary – są jednymi z ciekawszych na „Restauratorze”. Wystarczy chociażby wymienić wietrzny, pustynny „Ból”.
W porządku, d’n’b to gatunek, który może jeszcze trącić myszką i nie zdziwiłbym się, gdyby to surowe brzmienie niektórzy uznali za nieco archaiczne. Czy jednak takie bity jak ten do „Pinokyo” mogą się przedawnić? Słychać, że producent inspirował się Timbalandem: połamane, odjechane brzmienie z bulgoczącym basem może kojarzyć się z najlepszymi momentami „Shock Value” albo tym, co Timbo zrobił na ostatnią płytę Jaya Z. Inspiracje tak oczywiste, że mogą podpaść pod plagiat, ale gdy zawiesić pytanie o oryginalność, numer broni się swoją przebojowością. Tego typu futurystycznych, nowoczesnych wycieczek jest na „Remedium” przynajmniej kilka, a wszystkie one równoważone są tradycyjnymi, samplowanymi podkładami, gdzie w refrenie pojawiają się damskie chórki lub fragmenty z Michaela Jacksona.
Są na tym krążku momenty bez wątpienia fascynujące. Otwierające płytę nagranie tytułowe to wariacja na temat początku Ewangelii wg św. Jana. Rzecz z pogranicza jawy i snu, nawinięta w natchnieniu, mistycyzująca – i może dlatego kojarząca się z co bardziej ezoterycznymi fragmentami debiutanckiej „Teorii równoległych wszechświatów”, a więc z czasami, gdy Tau snuł jeszcze swoje wizje w oparach narkotykowego dymu. Innym wielkim zwycięzcą tego albumu jest „Miłosierdzie”. Gdybym nie usłyszał tego nagrania, prawdopodobnie nie potrafiłbym sobie wyobrazić letniej, bluesowej gitary rzuconej na „fabryczną”, mechaniczną sekcję perkusyjną. A jednak, z tego nieoczywistego spotkania wyszło coś niezwykłego, a i samemu gospodarzowi przywoływanie ducha 2Paca przychodzi w tym numerze łatwo i naturalnie.
Ten numer chwyta też za serce z innego powodu: Tau mówi tu własną biografią i nie ucieka się do klisz wyjętych z lekcji katechezy. Z numeru – zwłaszcza ostatniej zwrotki – wyłania się obraz chłopaka, który zakochany w muzyce, pogubił się gdzieś po drodze, gdy spełniał własne marzenia. Brakuje takich momentów na tym albumie. Częściej Tau występuje – może wbrew sobie – w roli srogiego, wymierzającego klapsy złym chłopcom i dziewczętom nauczyciela-neofity. Ten dydaktyczny ton, wsparty nagminnym używaniem drugiej osoby liczby pojedynczej, nie był zbyt dobrym wyborem. Tau pisze wtedy o wiele słabiej. Jego metaforyka – ta własna, koszykarska („Fair Play”), jak i bardziej obiegowa („Sternik”) – jest infantylna i banalna, zdarzają mu się wersy, z których wyłazi nieporadność tekściarska, a gdy snuje swoje pouczające opowieści, mam wrażenie, że inni poprowadziliby te narracje o wiele lepiej. Ot, weźmy taką „Ostatnią noc”. Taki Sokół pewnie dokręciłby śrubę i zrobił z tej historii jakąś brutalną wariację na temat filmów Smarzowskiego. Tymczasem zwrotki Tau przypominają bardziej muzyczną ilustrację do tego klasyka szkół podstawowych lat 90..
Album sprawia wrażenie, jakby był adresowany w pierwszej kolejności do licealistów i gimnazjalistów, tych mniej i bardziej pogubionych. Szkoda, bo rozmach muzyczny „Restauratora” i możliwości warsztatowe samego gospodarza pozwalają na dużo, dużo więcej. Niestety, wygląda na to, że w obecnej chwili muzyka jest dla Tau jedynie narzędziem pomocniczym w projekcie ewangelizacji młodzieży. Jednym z kilku narzędzi, dodajmy, bo jak wynika z ostatnich informacji, na 2016 rok zaplanowana jest książkowa biografia rapera. Szlachetne. Ale dla samej muzyki – chyba szkodliwe.