Geniusz grupy polega na tym, że słuchając ich najnowszej płyty w ogóle nie ma się wrażenia, że wrócili do wspólnego grania po 16 latach przerwy. Na „King Animal” grupa wykorzystuje wszystko co najlepsze z dotychczasowej twórczości, jednocześnie tworząc materiał świeży i zgodny z kanonami obecnego gitarowego grania.
Otwierające płytę „Been Away Too Long” to prawdziwa demonstracja siły. Napędzający cały utwór, “motoryczny” riff Kim’a Thayil’a, połamane rytmy i przejścia Matt’a Camerona i ten jedyny w swoim rodzaju wokal Chrisa Cornella. Bardziej melodyjne robi się w „Non – State Actor”, które przypomina „Live to Rise” nagrane do filmu „The Avengers”. Kolejne przyspieszenie, oparte na stoner rockowym riffie to „By Crooked Steps”. „A Thousand Days Before” zachwyca różnorodną kompozycją i nawiązaniami do psychodelicznych dźwięków lat 70. Na charakterystycznym dla Kim’a ciężkim, powolnym riffie zbudowane jest „Blood On The Valley Floor”.
Time is my friend… well it ain’t, it runs out śpiewa Cornell w najlepszym na płycie „Bones of Birds”. Utwór klimatem przypomina najlepsze kompozycje grupy jak chociażby „Black Hole Sun” czy „4th of July”. Równie nastrojowe, choć nie tak spektakularne jest „Taree”. Punkowym przyspieszeniem zaskakuje z kolei „Attrition”. Słabszym momentem płyty są akustyczne „Black Saturday” i „Halfway There”. Te piosenki brzmią jak mieszanka solowych dokonań Cornella z czasów „Euphoria Morning” i balladowych kawałków Audioslave.
Kapitalną linią basu Bena Shepherda rozpoczyna się „Worse Dreams”, które brzmi jak wyjęte prosto z lat 90. Popisem wokalnym Cornella połączonym ze świetnymi chórkami jest wolno sączące się z głośników „Eyelied’s Mouth”. Album zamyka mocno odjechane, mające coś z indiańskich klimatów „Rowing”.
Czas jakby nie imał się Soundgarden. Co prawda głos Chrisa Cornella nie wbija w ziemię tak jak w latach 90, ale nadal jest to jeden z najbardziej barwnych wokali w świecie rocka. Niespożyte zasoby energii ma chyba Matt Cameron, który oprócz gry w Soundgarden pozostał perkusistą Pearl Jam’u.
Kreatywności, energii i umiejętności technicznych może pozazdrościć kwartetowi ze Seattle wiele młodszych kapel. Gwiazdki współczesnego alternatywnego grania mogą wypruwać sobie flaki, a i tak nie uzyskają takiego brzmienia jak Soundgarden.