Schoolboy Q – „Oxymoron”

Przeciwieństwa, które do czegoś prowadzą.

2014.02.25

opublikował:


Schoolboy Q – „Oxymoron”

Swego czasu po Internecie krążył fragment programu CNN, opowiadającego o stuletniej czarnoskórej kobiecie, która pomimo wieku wciąż jeździ samochodem. Cała popularność wideo wzięła się stąd, że montażyści serwisu przez przypadek podłożyli pod obraz niewłaściwy dźwięk: starszej kobiecie przemierzającej amerykańskie ulice towarzyszyły wulgarny hip-hopowy kawałek, w którym rapowano o „stuprocentowym czarnuchu”. Od tamtego czasu w sieci pojawiło się wiele przeróbek tego filmiku, tak że dziś trudno w ogóle stwierdzić, czy i oryginalna wersja nie była jakimś internetowym żartem.

Wspominam o tym, bo pierwsze dźwięki legalnego debiutu Schoolboya Q brzmią, jakby ten związany z Los Angeles raper aż prosił się o skrzyżowanie „Gangsta” z tamtym wideo. Kto jednak, jeśli nie on, ma rozpocząć płytę takim prostackim skandowaniem? Kalifornijska ulica jest ważnym punktem odniesienia dla autora „Oxymoron”. Gdy ją opisuje, brakuje mu może narracyjnego talentu i filmowej wyobraźni Kendricka Lamara, jednak kłamstwem byłoby stwierdzenie, że w tych obrazach jest tylko albo czerń, albo biel. Wystarczy zdać sobie sprawę, skąd wziął się tytuł albumu – sam zainteresowany tłumaczy, że siał zło po to, by na tej glebie mogło wyrosnąć dobro. Ta trochę faustowska logika ma jednak sens: raper musiał wyjść na ulicę, współpracować z gangami i stać z narkotykami, by jego córka mogła dorastać w normalnych warunkach. Stąd „Oksymoron” – każda rzecz w swojej istocie ma ukryty rewers.

Mamy więc rapera wywodzącego się z popularnego na Zachodnim Wybrzeżu, gangsterskiego nurtu, który jednak stara się poza te ramy wykroczyć i zrobić coś więcej niż tylko zdać relację ze strzelanin i brudnych interesów. Nie zawsze mu się to udaje. Często te wersy balansują na granicy bezmyślności i banalności; gdzie by nie upadły, nie zabrzmią dobrze. Częściej jednak Q imponuje konceptami. Mniejsza o króciutkie „His And Her Friend”, w którym przemawia z pozycji tabletki. Szczególnie duże wrażenie robi osadzony w centrum albumu „Prescription / Oxymoron”. Pierwsza część tego siedmiominutowego utworu opowiada o stanie odurzenia w obecności własnego dziecka; to obłędne nagranie nie byłoby sobą, gdyby nie hipnotyzujący, podbity mocnymi bębnami bit na samplu z Portishead (!). Druga połowa przełamuje senny klimat, podkład nabiera rozpędu, a Q nie przemawia już z pozycji uzależnionego, ale tego, który doprowadza do uzależnień. „Gdy umrę, powiedzcie Spike’owi Lee, by nakręcił o mnie film”, deklaruje, czyniąc być może w ten sposób aluzję do filmu „25. godzina”, w którym Edward Norton wciela się w dilera rozliczającego się z życiem na dzień przed rozpoczęciem odsiadki.

{reklama-hh}

Wspominałem, że gospodarz wielokrotnie rezygnuje z wyszukanych pomysłów, stawiając na bezpośredniość. Sam w rozerotyzowanym „Studio” przyznaje, że nie interesują go czułe metafory i chce grać w otwarte karty. Cóż, jeśli „Fuck LA” i „Break The Bank” mają być takim postawieniem kawy na ławę, jestem za. W tym pierwszym przyznaje, że gdyby musiał, byłby skłonny zamordować ochroniarzy na sali sądowej i całą ławę przysięgłych, bo taką mentalność wyniósł z ulicy. Na polu muzycznym jest równie bezkompromisowy i buńczuczny – o tym właśnie opowiada „Break The Bank”, w którym w pewnym momencie zostaje rzucone wyzwanie Kendrickowi Lamarowi, spadkobiercy hip-hopowego tronu i autorowi słynnej prowokacji z „Control” Big Seana. „Idę na szczyt”, ogłasza Q i trudno nie traktować tych słów poważnie. Spośród nowej fali debiutantów bodaj tylko Lamar może się pochwalić równie wszechstronnym stylem. Schoolboy fantastycznie pracuje głosem i tempem swojego rapu, prezentując tym samym skalę inspiracji: mamy tu trochę Pushy T (posłuchajcie, jak wchodzi z kokainowymi wersami w drugiej zwrotce „The Purge”), trochę T.I.’a, znajdzie się też miejsce dla klasyków lat 90., nie tylko tych z Zachodniego Wybrzeża (to podśpiewywanie w „Break The Bank”!).

Naprawdę, dzieje się tu dużo, także na płaszczyźnie muzycznej. Pharrell Williams dostarczył bit  („Los Awesome”) wzięty jakby żywcem z najlepszego albumu, w którym kiedykolwiek maczał palce, czyli „Hell Hath No Fury” Clipse; trochę w jego ślady poszedł Tyler The Creator w minimalistycznym „The Purge”. The Alchemist przygotował sześciominutową kwintesencję złotych lat Nowego Jorku („Break The Bank”). „Man Of The Year” i „Collard Greens” to już próbka tego, co obecnie modne w Stanach. Najwspanialszym momentem jest bodaj „Blind Threats” (zwróćcie uwagę na najlepszą od lat zwrotkę Raekwona; tylko on potrafi tak zrymować „thinking” z „acquaintances”): mięciutkie, Hi-Tekowe bębny rozkręcają stylowo zaaranżowane sample i całość przynosi właściwie zupełnie inny klimat niż np. „Illusions” Cypress Hill (a to wszystko na tych samych próbkach!).

Zamykający album bit do „Fuck Yeah” jest tym, czego oczekuje się od Schoolboya i reszty Top Dawg – że po dwudziestu latach przywrócą dominację Zachodniemu Wybrzeżu (jeśli jeszcze tego nie zrobili). Ten podkład jest jak pomost łączący przeszłość z teraźniejszością: na szorstkie bębny w rodzaju NWA nałożono hi-haty, które sygnalizują już XXI wiek. „Oxymoron”, choć daleki od ideału, jest kolejnym dowodem na supremację obozu TDE we współczesnym rapie.

Polecane