Legendy Zachodniego Wybrzeża mogą być dumne. Oto po latach doczekali się godnych następców. Tamtejsza scena przeżywa obecnie bodaj najciekawszy okres od ponad dwóch dekad. A może to w ogóle złote lata rapu z Kalifornii? Wszak o jego sile decydują w równym stopniu ci, którzy stawiają na kontynuację g-funkowej tradycji (np. YG), jak też ci, którzy uliczne opowieści wzbogacają młodzieńczą wrażliwością i społecznym zaangażowaniem (Vince Staples, Kendrick Lamar).
Na „Blank Face LP” Schoolboy Q plasuje się gdzieś pomiędzy. Słychać pasję i bezkompromisowość, którymi zdobył uznanie słuchaczy jeszcze przed oficjalnym, majorsowym debiutem „Oxymoron”. Powiedziałbym wręcz, że nowy krążek jest momentami tak surowy, jakby gospodarz chciał zapomnieć o swoim poprzednim dziele. Wtedy zdarzało mu się flirtować z szerszym słuchaczem, kilkukrotnie łagodził brzmienie, czego znamiennym skutkiem było zaproszenie na Orange Warsaw Festival. Grając tam, sprawiał wrażenie, jakby nie pasował do dekoracji, a scena była dla niego o wiele za duża. Z materiałem takim jak „Blank Face” raczej by tam go nie wzięli. Poza pościelowym, oderwanym od całości „Overtime” z Miguelem – umieszczonym zresztą na trackliście pod naciskiem wytwórni Interscope – na wydanej właśnie płycie trudno szukać ukłonów w stronę słuchacza.
W porządku, czasem przez te zmasowane, epickie podkłady – wyciskające z trapu, nowojorskiej klasyki i West Coastu wszystko, co najlepsze – przedziera się łagodniejsza melodia. Tak jest na przykład w lekkim, plażowym „Neva Change”. Tam jednak letnia muzyka zostaje zderzona z gorzką opowieścią o pokoleniach powtarzających błędy swoich poprzedników; o leniwych, zawistnych 30-latkach, którzy nadal mieszkają ze swoimi matkami i nie mają czego włożyć do garnka swoim dzieciom. To też jeden z tych fragmentów, gdy Q zbliża się do Kendricka Lamara i dzieli z nim troskę o los czarnoskórych. Sam zresztą pisał o tym numerze oraz o „Black Thoughts”, że choć stworzone dobry rok temu, w obliczu kolejnych konfliktów między czarnymi a policją pozostają dojmująco aktualne.
Schoolboy, gdy portretuje afroamerykańskie getta, operuje raczej pojedynczymi migawkami, niż pełnymi opowieściami. Z tego względu album może, przynajmniej na papierze, sprawiać wrażenie, jakby mielił nieustannie tę samą scenę. Proszę jednak go nie przekreślać, nawet jeśli sformułowanie „gangsterki, osiedlowy rap” kojarzy Wam się z określoną konwencją. Tu naprawdę dużo się dzieje. Na pierwszy rzut oka nawet za dużo. Gospodarz ryczy, skanduje, podśpiewuje. Robi wiele rzeczy na raz, ale nigdy nie jest w stu procentach precyzyjny. Głos bywa chropowaty, wersy niekiedy niechlujne, zaśpiew pijacki. Tyle że ma to swój niepowtarzalny urok. Ciężko sobie wyobrazić „By Any Means” czy „Know Ya Wrong” bez tego nucenia.
Bodaj największą wartość „Blank Face” – poza wspomnianą charyzmą gospodarza, charyzmą, która wynagradza wszelkie niedostatki – tkwi w tym, że płyta, choć zarysowana na tle kalifornijskiego pejzażu, przekracza podziały wewnątrzgatunkowe (co jest zresztą typowe dla całego Top Dawg Ent i w ogóle wszystkich najciekawszych postaci sceny). Potrafi zachwycić i jazzowym refrenem w „John Muir”, i funkowym rytmem w „Big Body”, i pełnym filmowego rozmachu trapem w „Str8 Ballin”. Znamienne jest też to, że całość wyrasta z inspiracji twórczością Ghostface’ (tak mówił Q w jednym z wywiadów) i kończy się, na co zwrócił uwagę jeden z amerykańskich dziennikarzy, bardzo mobbdeepowym „Tookie Knows II”. To płyta tak dobra, że prowokuje niepokojące wręcz pytanie – czy Schoolboy jest w stanie nagrać w tej konwencji coś jeszcze lepszego? Oby tak.