Przede wszystkim, nie wierzcie w informacje prasowe. „Jedenaście utworów łączących alternatywne korzenie ze szlachetnym popem”? Naprawdę? Gdzie powinienem szukać tych alternatywnych korzeni? I szlachetnego popu? „Zapomnij mi”, jeśli na czymś się opiera, to na niejednolitym, dość karkołomnym połączeniu różnych mód, które z mniejszym lub większym opóźnieniem dotarły nad Wisłę. „Feel No Fear” próbuje przełamać rytm dubstepową sieczką, zaś „23 takie lata” podkręcają tempo czerstwymi, archaicznymi chwytami rodem z drum’n’bassu.
Są wreszcie numery, gdzie Sarsa próbuje budować balladowe napięcie skąpym instrumentarium, za to dużą ekspresją. W prowadzonym tylko przez fortepian „Chill” wychodzi jeszcze od stylistyki bliskiej Adele, ale w ostatnim na płycie „Brown Eyes” ewidentnie wzoruje się już na Lanie Del Rey: próbuje być femme fatale, uwodzicielska i toksyczna jednocześnie, słodka i łobuziarska. Nie tylko o głos tu zresztą idzie. Muzyka sprowadzona jest do rozlanej, zawodzącej gitary – odpowiednio pobrudzonej i przytłumionej, by sprawiała retro-wrażenie.
Czy o taką alternatywę chodziło? A może alternatywny miał być np. tekst „23 takie lata” z refrenem: „Mam 23 takie lata / Że to co mi lata / To mi lata”, oparty na powtórzeniach, zaśpiewany z młodzieńczą nonszalancją, ale – proszę wybaczyć bezpośredniość – po prostu głupi? Tu ryzyko wokalne, które kilkukrotnie podejmuje Sarsa, zaczyna się wreszcie opłacać. W przeciwieństwie do np. „Chill”, gdzie konfrontowanie wysokich i niskich rejestrów, zaangażowania i bezpretensjonalności przyprawiało raczej o ból uszu, tu – w stylistyce o wiele swobodniejszej, pozbawionej balladowego ciężaru – wypada nieco lepiej, a przynajmniej naturalniej.
Sarsa powinna też częściej śpiewać po angielsku. Jasne, „Feel No Fear” nie jest może najlepszym przykładem, ale do „Chill” czy „Brown Eyes” trudno jest się już przyczepić. Angielski w ustach 26-letniej wokalistki ze Słupska pozwala jej też uniknąć infantylnej maniery w głosie. Nie wiem, czy to właśnie ze względu na język, ale najbardziej bezbarwny, oczywisty pod względem melodii jest początek płyty, gdzie rodzime teksty tylko wzmacniają polskość produkcji: jej płaskie brzmienie, ubogą aranżację, sztuczną dramaturgię, rzewne tony (tytułowe nagranie to jak balladowy hit wyjęty z nadwiślańskich list przebojów z okolic 2003 roku), a jeśli próbuje się coś przeszczepić zza Oceanu, to epickość np. niektórych nagrań Katy Perry. Cóż, dla niektórych może i jest to „szlachetny pop”. Na „Zapomnij mi” staje się jednak bardziej szlachecki – szyty pod konkurs zaścianku.