Nas najwyraźniej na dobre wszedł w kinematografię, angażując się w prace nad dwiema produkcjami. Pierwszą jest „The Get Down”, serial Netflixu opowiadający o początkach kultury hip-hopowej. Nasir Jones zadbał tam o zręby narracji, przygotował też rymowane teksty dla niektórych bohaterów. Drugi projekt to opowiadający o młodych skejtach dramat o dorastaniu „The Land”, którego nowojorski gwiazdor jest współproducentem.
„The Get Down” bije na głowę „The Land” budżetem, rozmachem i tematyką. Nic dziwnego, że to właśnie o tym serialu jest głośniej. Jednak z muzycznego punktu widzenia rywalizacja między krążkami wydaje się bardziej wyrównana. Dla słuchacza to bardzo dobra nowina. W podobnym czasie otrzymuje dwie równie wartościowe kompilacje.
Co łączy oba soundtracki, to przede wszystkim osoba Nasa. I tu, i tu Jones dostarczył premierowe zwrotki. Trudno powiedzieć, na której płycie wypada lepiej. Jeśli chodzi o „The Land”, bardzo umiejętnie wyczuł epicki, filmowy wręcz podkład do nagranego z Eryką Badu „This Bitter Land”. Mimo że w numerze brak wyrazistej sekcji rytmicznej, a całość ma symfoniczny rozmach, Jones ze swoim lepkim, gęstym stylem pozostaje zaskakująco blisko podkładu, a narracja o trudnej, niekiedy bezsensownej rzeczywistości nowojorskich osiedli jest czymś, w czym ten raper odnajduje się z powodzeniem od czasu „Illmatic”. Zresztą w „Figure It Out”, ubolewając nad „małymi wojenkami”, w które pakują się niekiedy ludzie, przywołuje tragicznie zmarłego przyjaciela, Ill Willa, czyli jedną z postaci kluczowych dla okresu powstawania kultowego debiutu.
Oba soundtracki łączy więc osoba Nasa, a dzieli – chyba wszystko inne. Mimo że to „The Get Down” opowiada o początkach hip-hopu, na tamtej ścieżce dźwiękowej króluje muzyka lat 70.: funk, soul i disco. Tymczasem „The Land” jest o wiele bardziej rapowe. W końcu drugi współproducent tego filmu – Machine Gun Kelly – też odgrywa ważną rolę na tym krążku. Jego numery mają bardzo wyrazisty, gitarowy rys. Momentalnie kojarzą się z rap-rockowymi dokonaniami w rodzaju Cypress Hill z przełomu wieków. MGK pokazuje zresztą, jak doskonałe ma predyspozycje wokalne, by móc nawijać na tego typu agresywnych podkładach.
Nas i MGK to nie jedyne znane nazwiska na „The Land”. Mimo że w oczy rzuca się kilka innych dużych ksywek (Kanye West, French Montana, Pusha T), to ci mniej znani MCs decydują o obliczu krążka. A jest to oblicze, podkreślmy, dość konserwatywne. Prym wiodą tu twarde, mocne bębny, które raz prowadzą podkład w stronę podziemnych produkcji, które równie dobrze mogłyby powstać w USA 8-10 lat temu („Goodbye” Ezzy’ego), innym razem zaś w stronę mrocznych, ulicznych bitów znanych choćby z ostatniego albumu Schoolboya Q lub w ogóle brzmienia Top Dawg Entertainment („Bag” Dave’a Easta, „Looking For Something” Jerreau).
Temu konserwatywnemu, nieco nostalgicznemu klimatowi całości ulegają zresztą wspomniane znane nazwiska. Kanye West śpiewający na tle słodkich, przyspieszonych sampli wokalnych? Pusha T rymujący na jazzowej, fortepianowej pętli? Takie rzeczy tylko tu.