Bardzo się cieszę, że rolę gospodarza pełni właśnie V. Po pierwsze, dlatego że przyjaźnie zawarte przez lata na scenie – dokumentowane kolejnymi gościnnymi zwrotkami, których elbląski raper ma na koncie mnóstwo – znajdują odbicie w występach na tym właśnie mixtapie. A VNM, co trzeba zaznaczyć, nie kumpluje się z leszczami. Po drugie, to facet gwarantujący pewien poziom. Jasne, nie raz i nie dwa można odnieść wrażenie, że V plagiatuje samego siebie, składając rymy w tyleż efektowny, co przewidywalny sposób, i poruszając się po orbicie bezpiecznych, mielonych od lat tematów. Tyle że gdy trzeba, staje na wysokości zadania. Jak choćby w „Wirze wydarzeń”, gdy jego goście przynudzają swoim tekstowym rutyniarstwem, on zaś przykuwa uwagę nie tylko świetnym wyczuciem bitu (tego akurat i Gedzowi, i Hadesowi odmówić nie można), lecz także wersami: lekkimi, zabawnymi, operującymi szczegółami. Albo w „Filmie”, rozpisanej na dwie zwrotki opowieści o cienkiej granicy między snem i jawą. Po przesłuchaniu tego numeru zacząłem żałować, że elbląski raper oddał całe „Bez twarzy” zaproszonym gościom. Bo o ile wejścia Radosnego i Oxona wchodzą ze sobą w dialog i składają się na plastyczny portret stalkera/seryjnego mordercy, o tyle żyjący obłędem i teoriami spiskowymi bohater wersów Flojda nijak się ma do całości.
W ogóle można odnieść wrażenie, że druga część albumu (od „Łaaał”) jest ciut gorsza od pierwszej. Proszę mnie nie zrozumieć źle: i tam trafiają się świetne momenty. Wspomniana zwrotka VNM-a z „Wiru”. Niektóre wersy Weny nawinięte z pewnością siebie godną wielkomiejskiego weterana. Zwrotka Astka, choć zmanierowana i popadająca w pretensjonalne tony, za to zaskakująca tekstem napisanym bardzo serio. Wreszcie naprawdę udane podkłady: samplującego z Noonowym wyczuciem Czarnego czy sięgającego po tropikalny motyw SoDrumatica. Równocześnie jednak, niestety, przytrafiają się rozczarowujące, pisane na pół gwizdka szesnastki Gedza, Kubana czy Tostera albo ersatz, jaki funduje nam Kartky, próbując być Gresem i Laikiem jednocześnie.
Pierwsza część płyty to z kolei właściwie all-stars. Lanek, Sherlock i Chris Carson dali tu jedne ze swoich lepszych podkładów, naprawdę. Absolutne polskie top, jeśli chodzi o tego typu brzmienie: przestrzenne, pełne ech i tajemniczych, frapujących dźwięków. Te podkłady mogłyby unieść każdą zwrotkę. I unoszą. Bisz, który przecież nie gustuje na co dzień w tego typu klimatach (bit Deemza ma w sobie bardzo dużo z „Zawady 2k13” VNM-a), tu świetnie odnajduje się ze swoim zmodulowanym nuceniem. Ad.M.A – przeciwnie, dobrze zaznajomiona z tzw. cloudem – wznosi się na wyżyny swoich umiejętności i nagrywa zwrotkę, która jest więcej warta niż większość jej ostatniej płyty. Nawet standardowych frazesów od Rasa i Quebo jestem w stanie słuchać, jeśli podane są na tego typu bitach.
„De Nekst Best Mixtape” to bardzo udana składanka, która godnie inicjuje działalność wytwórni VNM-a. Dobrze sprawdza się jako zbiór samodzielnych nagrań, mniej jako konceptualna całość, którą według zapowiedzi miała być. Rzekome reinterpretacje tytułów klasycznych hip-hopowych nagrań są na tyle luźne, że rzadko kiedy mają cokolwiek wspólnego z oryginałami (choć niekiedy wchodzą z nimi w twórczy dialog, np. „Bez twarzy” i „Film”), przez co pomysł ten w niewielkim tylko stopniu wpłynął na ostateczny kształt krążka. Inna sprawa, że dobór tych piosenek, które stanowiły punkt wyjścia, mógł być bardziej inspirujący i charakterystyczny. Bo takie tytuły jak „Szukaj mnie na projektach”, „Tak to wygląd” czy „System” są raczej mało stymulujące.