Już sam początek albumu porywa. Majestatyczny rytm tytułowego utworu, natchniony głos Luty oraz przebojowy, od razu wpadający w ucho rytm (a dokładniej riddim, jakby powiedzieli rastamani) w utworze „Jedność” brzmią niczym najlepsze zachodnie produkcje reggae. Nic dziwnego. Wszak za produkcję odpowiada Pionear – Niemiec znany u nas z produkcji składanki „Polski ogień” (riddimy pochodzą od House of Riddim, EMZK, Dubby Conquerors, Lockdown Productions, Mista Pita & Radical Irie oraz Justina „JusBus” Nation). Wystarczy zresztą posłuchać następnych (i moim zdaniem najlepszych) utworów na płycie, czyli „Daru” i genialnego „Na ulicach”, by dojść do wniosku, że to równie nowoczesne i przebojowe reggae, za które fani tak kochają innych białych wokalistów Gentlemana czy Alborosie – odpowiednio Niemca i Włocha. Podobnie jak oni, Luta ma to „coś”, co sprawia, że jego muzyka nie jest nudna, a jego solowy debiut wyróżniają się z tłumu podobnych wydawnictw, również na naszej scenie.
Kiedy śpiewa: „Luta zna jedyny dobry podział na ludzi i skurwieli” we wspomnianym „Jedność”, albo składa hołd płci pięknej w „Życiu bez kobiety”, a nawet gloryfikuje marihuanę („W mojej głowie”) wierzę, że jest sobą, że nie podlizuje się słuchaczom. Nie kupuję natomiast fascynacji, jaką Luta darzy hip hop. Mam bowiem wrażenie, że tak naprawdę z miksu jamajskich brzmień z rymowaniem wychodzi… muzyka dla nikogo. Bo taka muza zarówno nie kręci ani hiphopowców, ani fanów reggae. Ale może się mylę? Może nagrany z Hemp Gru „Rób co musisz”, „Chodź” z gościnnym udziałem Blasku, czy wreszcie „Miast stoi w ogniu” w kolaboracji z Mrozem, Fokusem i Rahimem tylko mnie się nie podoba?