Pono – „Bunt”

Zachowawczość, szczerość, konsekwencja.

2015.12.01

opublikował:


Pono – „Bunt”

W niedawnym wywiadzie dla „Głosu Stolicy” Pono przyznał: „Podchodzę do płyty, kiedy mam pomysł, kiedy mam coś do powiedzenia”. To krzepiące słowa, jedne z tych, które częściej chciałoby się słyszeć z ust polskich wykonawców. O tym, że członek ZIP Składu nie idzie na ilość, przekonuje stosunkowo skromna liczba pozycji w jego solowej dyskografii. Ale także tematyka, wokół której skonstruowany jest „Bunt”, nie jest przypadkowa. To może nie album konceptualny, jak życzyłby sobie tego sam autor (i na co wskazywałaby błyskotliwie napisana lista nagrań), ale album o czymś – już na pewno.

Nie widać tego wprawdzie z lotu ptaka. Oglądany z oddali – a więc słuchany pobieżnie – krążek warszawiaka wydaje się tyle zaangażowany, co mętny. O jakiś bunt tutaj idzie, ale o jaki, nie do końca wiadomo. Zwróćcie chociażby uwagę na tytuły: „W zniewolonym świecie”, „Ludzie karmieni nadzieją są”, „W poszukiwaniu stanu świadomości” czy „I co ma tak naprawdę znaczenie” zdradzają misję gospodarza, ale nie odsyłają do konkretów.

Lepiej zaczyna być, gdy wejdzie się w teksty i złapie Pona za poszczególne wersy. Wtedy wizerunek rymującego Mariusza Maksa Kolonki, który opowiada o nowym światowym ładzie (swoją drogą, pamiętacie TO?) i mówi, jak jest – wtedy wizerunek ten ustępuje innemu. Oto staje przed nami Pono, który trafnie wychwytuje społeczne kompleksy leczone wpisami na blogu lub szukaniem tych, którym wiedzie się gorzej. Pono, który w marksistowskim duchu pisze o bycie określającym świadomość, o głodzie, który musi być zaspokojony, by ludzie zaczęli myśleć o wolności. Pono, który jest świadom tego, że bunt nie może być karmiony samą frustracją, wobec czego proponuje wiele afirmatywnych wątków („Wiedząc, co się liczy”; „Żyje się dla uśmiechu”). To ostatnie nagranie, poświęcone ojcostwu, pięknie zresztą pokazuje, jaką drogę przeszli niektórzy weterani, w tym wypadku Zipera: od imprezowego „Bez ciśnień” do dojrzałej opowieści o wychowywaniu własnych dzieci.

Na „Buncie” słychać więc troskę o przekaz, ten niewątpliwie osobisty ładunek emocjonalny, który stoi za każdym wersem. Zwrotki położono na eleganckie, dobrze zaaranżowane, szlachetne podkłady Szczura. Słyszę w tym wyraźnie konserwatywny rys i sympatię do Nowego Jorku, a jednocześnie potrafię sobie wyobrazić ten materiał na żywo z jakimś zespołem. Pod tym względem dostrzegalne jest jakieś podobieństwo „Buntu” do produkcji Waca i Korzenia na „Tak to widzę”: stylowe, nieraz matowe bity, w których równie dużo szumu sampli, co organicznego brzmienia. Wszystko to sprawia, że wiele jestem w stanie gospodarzowi wybaczyć: i nagminne rymy typu „olśnienie/przebudzenie/oświecenie” lub „godności/wolności”, i nazbyt nerwowy nieraz, upakowany sylabami, a przez to ledwo zrozumiały sposób rapowania, i niewielki postęp w ostatnich latach. Pono nagrał taki krążek, jakiego oczekiwałbym od weterana. Zachowawczy, szczery, konsekwentny.

Polecane