grafika: mat. pras.
Takiego albumu w historii polskiego hip-hopu jeszcze nie było. Nie było, bo nie było dotychczas powodu, by przekazywać osobom trzecim tak ważną czynność jak pisanie tekstów. Samodzielność w klejeniu wersów to w Polsce (w przeciwieństwie do np. USA) wciąż niepisane prawo, a ewentualne odstępstwa od niego – temat tabu. „Słowowtóry” Pjusa są więc pionierskie w tym sensie, że ghostwriting jest tu jawny i niezbędny. Oto ex-raper, który przed laty stracił słuch, a od jakiegoś czasu zmaga się również z problemami z głosem, poprosił bliższych i dalszych znajomych, by ci nawinęli napisane przez niego teksty pod wybrane przez niego bity.
Pomysł już sam w sobie jest intrygujący. Dodajmy do tego fakt, że na płycie spotykają się przedstawiciele różnych pokoleń oraz gatunków. Dobór gości (choć może lepiej byłoby powiedzieć – wykonawców pomysłów Pjusa) jest ciekawy z tego względu, że na jego podstawie widać, jak na przestrzeni lat zmieniała się formuła środowiska Alkopoligamii. Z jednej strony mamy tu postaci, które przed dekadą – w czasach, gdy wytwórnia dopiero raczkowała na rynku – w zimne dni słuchały raczej Kurupta i Daza niż Mobb Deep, tęskniły za mainstreamem z czasów pierwszej płyty Mase’a, a największą pochwałą była dla nich ta od typa, który przestał słuchać w ‘98. Innymi słowy, chodzi tu o Pelsona, Eldo, Wdowę i Małolata, artystów znanych z „Spaleni innym słońcem” 2cztery7, płyty definiującej pierwszy etap rozwoju Alkopoligamii. Z drugiej strony na „Słowowtórach” pojawiają się wykonawcy związani z nowszą historią wytwórni (ci, którzy mieli duży wpływ na wydaną w tym roku „Molzę”: Holak, RAU, Kuba Knap, Rosalie) oraz szereg muzyków z kręgów polskiej alternatywy, do której Alkopoligamia obecnie aspiruje (Kortez, Tymon Tymański, Pablopavo). Całość uzupełniają m.in. Ras, Vienio, Spinache, Abel i Sobota.
Nie ma jakiejś zależności między tym, do której grupy należy dany artysta, a tym, jak poradził sobie z tekstem Pjusa. Jasne, gdy za mikrofonem stają Pelson czy Eldo, opowieść staje się jakby naturalniejsza, bardziej oczywista, z miejsca słychać, że chodzi tu o panów, którzy swoje razem wypili, przegadali i przechodzili (przypomnijcie sobie choćby fantastyczne „Lubię włóczyć się”, ale to oryginalne, nie w wersji z „Molesty i przyjaciół”). Z drugiej strony trudno wyobrazić sobie lepszy początek płyty niż ten w wykonaniu Soboty, który ze swoją południowoamerykańską nonszalancją tylko czekał na ostry jak brzytwa tekst Pjusa.
Jeśli chodzi o klasyczne szesnastki, Pjus ma tendencje do tego, by rozpisywać wersy w sposób, w jaki robiło się to przed kilkunastoma laty: miarowo, z podobną liczbą sylab i półpauzą w środku. To technika, która szczególnie dobrze sprawdza się w przypadku stylach bardziej mówionych, konwencjonalnych – stąd udane występy Pelsona i Eldoki, stąd także bardzo dobre zwrotki Spinache’a w singlowym „Coffee Paste”. Gdy jednak chodzi o raperów bardziej ekspresyjnych, bardziej technicznych, tekst i wykonanie nie kleją się już tak dobrze. Takich przykładów, gdy zaproszeni goście chcieliby przełamać monotonny sposób pisania wersów Pjusa, a z jakiegoś powodu nie mogą tego zrobić, jest kilka. Ot, choćby Ras, któremu rytm w „Z tłustymi i w tłuszczy” wyraźnie nie siedzi, wobec czego w sztuczny sposób przedłuża końcowe głoski na przestrzeni niemal całego numeru (dopiero w refrenach łapie większy luz). Mes, który musi nienaturalnie łamać wyrazy i bez uzasadnienia wydzielać różne sylaby. Kuba Knap, który w „Falkontencie” parę razy wręcz wypada z bitu. Monotonnie brzmią także partie Abla, a jeśli chodzi o Sariusa, mam wrażenie, że gdyby tylko mógł, rozszarpałby ten nerwowy podkład Szczura jeszcze bardziej.
Tym bardziej należy więc docenić te fragmenty „Słowowtórów”, gdzie klasyczna rapowa struktura z dwoma szesnastkami jest przełamana. Kapitalnym przykładem jest „Promyzeusz”, gdzie Włodiemu przypadają krótkie, ale zapadające w pamięć występy, a pierwsze skrzypce gra Piotr Pacak. To numer, w którym kapitalnie zderzono łagodny, miły dla ucha śpiew Pacaka z mocnymi wejściami Włodka. W takiej formule niski, zdecydowany głos byłego członka Molesty brzmi jeszcze lepiej niż zwykle. Z podobnych względów świetnym numerem jest także „Niebotrafię”, gdzie o melodię i dynamikę utworu dba Holak, a szorstkość wersów zapewnia Eldoka.
Czyli co: im bliżej śpiewu, tym relacja tekst-wykonanie wypada lepiej? I tak, i nie. O ile powyższe przykłady zdawałyby się za tym przemawiać, o tyle występ Korteza w „Coffee Paste” jest zupełnie niepotrzebny i ma się nijak do Lynchowskiego klimatu reszty utworu. Pewnym nieporozumieniem jest dla mnie także „Nasztukafszy” z drętwym, męczącym proto-rapem Tymona Tymańskiego.
Powiązanie gości z tematyką utworów – która eksponuje te tematy, które od Pjusa zawsze były najważniejsze (nie licząc nieobecnego tu wątku utraty głosu): nonkonformizm, poczucie kulturalnej elitarności (żeby nie powiedzieć: snobizm), literackie zacięcie, lokalność – wypadło na ogół dobrze. Z wykonaniem wyszło już jednak różnie. Zastanawiam się, czego zabrakło. Może lepszych wskazówek co do wykonania utworów? Ciekawe, na ile istniała komunikacja między Pjusem a wykonawcami, a na ile dostali oni po prostu tekst do zarapowania lub zaśpiewania. Może gdyby artyści mieli większy wpływ na kształt wersów, poczuliby się z nimi pewniej? Może. To i tak bardzo dobra rzecz, z kapitalną, fantastycznie zaaranżowaną warstwą muzyczną, która w wielu miejscach wynagradza nienaturalność nawijki.
Karol Stefańczyk
Ocena: 4/5
Tracklista:
Pjus „Słowowtóry” tracklista:
1. Callarm ft. Sobota
2. Z tłustymi i w tłuszczy ft. Ras
3. Złowo ft. Abel, Rosalie.
4. Coffee Paste ft. Spinache, Kortez
5. Niewielka warszawska ft. Pelson
6. Nasztukafszy ft. Tymon Tymański
7. Na rogu świata ft. Vienio, Pablopavo
8. Lakokalips ft. Głośny, Ten Typ Mes
9. Poloveanie ft. Martina M
10. Promyzeusz ft. Włodi, Piotrek Pacak
11. Odpyski ft. Sarius
12. Falkontent ft. Kuba Knap
13. Guerilla Sunrise ft. Wdowa, Małolat
14. Niebotrafię ft. Holak, Eldo
Bonus track:
15. Dans Fakabr ft. Rau, Kuba Knap