Pięć Dwa – „N.E.O.”

Rock? Reggae? Punk? Trzeba było zostać dresiarzem.

2014.07.21

opublikował:


Pięć Dwa – „N.E.O.”

Tak się złożyło, że jedną z ostatnich recenzowanych na naszych łamach płyt było „Loco Tranquilo” Vixena. Album w wielu momentach bardzo eklektyczny, rozbujany, rozpychający się po scenie. Szerokie horyzonty Vixena mogły się podobać, lecz płyta traciła na wartości, gdy odsłaniała swoje hip-hopowe oblicze, a podkład powinien nabrać bardziej tradycyjnego sznytu.

Z „N.E.O.” Pięć Dwa jest na odwrót. Po kilkukrotnym spotkaniu z krążkiem chce się wracać przede wszystkim do tych utworów, które paradoksalnie są najbardziej przewidywalne, zachowawcze i konsekwentne w swoich pomysłach. Mam tu na myśli w pierwszej kolejności „Świecie nasz”, gdzie na klasycznym, nowojorskim bicie, w towarzystwie sprawnie pociętych sampli i chwytliwego refrenu obaj gospodarze mogą się wreszcie wyżyć jako rasowi MCs. Albo „N.E.O. (n.)”, gdzie wolniejsze tempo zyskuje motywację w postaci bluesowych naleciałości. Albo „Księstwo Moonako”: stosunkowo bogate, przestrzenne, a jednocześnie uporządkowane, bo i każdy element, składający się na ten obłędny aranż, ma swoje miejsce w zestawie.

Gdy więc Hans i Deep rozumieją eklektyzm jako kumulację różnych gatunkowo, ale wewnętrznie spójnych utworów, wtedy jestem na tak. Gorzej, gdy próbują łączyć wszystko ze wszystkim w obrębie pojedynczych nagrań. Przerywniki skryte pod tytułem „Mentalność” obnażają ten brak wyczucia może w największym stopniu, choć nawet nie o instrumentale tu chodzi. Weźmy chociażby „W tęczowych barwach” – wszystko zdaje się tu być dopracowane do granic możliwości… aż na horyzoncie pojawia się podkręcony wtyczkami wokal (auto-tune? vocoder?), który nijak się ma co całości i zostawia słuchacza raczej z niesmakiem. Albo „Psalm 52”. Gdy w refrenie Hans wpada w monotonny, ale jednak wzbierający rytm, prosto wybijane klawisze towarzyszą tej powtarzalności, a gęsty bit sugestywnie dramatyzuje całość – wtedy klimat utworu stapia się z tytułem i faktycznie można uwierzyć, że mamy do czynienia z czymś na kształt współczesnego psalmu. Niestety, zwrotki to już gwałtowne przełamanie pomysłu na nagranie i odarcie go ze wszelkiej wartości. Keyboard wchodzi na pretensjonalne rejestry, a Hans, jeszcze przed chwilą porywający profetycznym tonem, momentalnie staje się łzawym proboszczem na niedzielnym kazaniu dla dzieci.

Inna sprawa, że gospodarze często konstruują sobie podkłady, do których sami nie wiedzą, jak do końca się zabrać. Klimatyczne „Ersatz” rozkładane jest na łopatki nie najlepszą jamajską nawijką. W „Elektryczność ciszy” i Hans, i Deep wchodzą na takie poziomy wczucia, że stają się wręcz karykaturalni i przerysowani.

Zastanawiam się, czego tu bardziej brakuje: talentu czy dobrego smaku? Album w wielu swoich rozwiązaniach brzmi archaicznie, zbyt archaicznie: klawiszowe melodyjki cofają nas o dziesięć lat, toporna elektronika o piętnaście, a gitarowa wściekłość w „Make-Upie” jest rzecz jasna czytelnym nawiązaniem do Rage Against The Machine, ale przesadnie dosłownym. Bunt licealistów lat 90.? Trochę tak to brzmi. W warstwie tekstowej – niestety też. Gdy słyszę bezpośredni nawiązania do klasyków polskiej piosenki („Świecie nasz” Grechuty, w „Zdjąć obrożę” słyszymy pod koniec Prońko i Frąckowiak), myślę o Hansie i Deepie jako o facetach, którzy bardzo chcieliby w tej naszej rzeczywistości osiąść – trochę jak Kazik. Tyle że żaden z ich tekstów nie daje do myślenia. Co sobie wynotowałem ze „Zdjąć obrożę”, „Księstwa Moonako”, „Odwróconych”? Same populistyczne slogany. Gospodarzami targa nieznośna ambicja anarchistycznego przewartościowania świata jednym wersem, zwrotką, utworem. To bardzo rewolucyjne i radykalne, ale kończy się jednak na punkowych kalkach, „demaskujących” fałsz środowiska. Brakuje tu polskiego mięsa, zakotwiczenia w konkrecie – ostatnia płyta Mesa świeci tu przykładem. A jeśli nie tego, to chociaż kilku linijek, które zostałyby w pamięci, zaczęły żyć własnym życiem. Rock? Reggae? Punk? Trzeba było zostać dresiarzem.

Polecane