Nad brzmieniem płyty czuwało czterech znakomitych producentów – Mark Ronson pomógł odnieść sukces Amy Winehouse, Paul Epsworth odpowiadał za „21” Adele, stawkę uzupełniają Ethan Jones (produkował najlepsze płyty Kings Of Leon) oraz Giles Martin, którego ojciec pracował z sir Paulem w czasach Beatlesów. McCartney śmiał się zresztą niedawno, że wszyscy wielcy producenci są dziećmi jego kolegów. Dobór współpracowników pomógł osiągnąć nowoczesne i dość miękkie brzmienie. Zdecydowanie więcej tu popowego sznytu, który zapewnia choćby spora ilość elektroniki, aniżeli typowo rockowych dźwięków. Na albumie znajdziemy zarówno bogato zaaranżowane utwory, jak i te bardziej oszczędne, jak choćby „Early Days”, gdzie akustyczna gitara do spółki z delikatnym rytmem, mogą przywodzić na myśl beatlesowski „Blackbird”.
Skojarzeń z legendarną czwórką z Liverpoolu jest tu zresztą więcej, choćby w melodiach czy też sposobie śpiewania samego McCartneya, który w utworach takich jak „Queenie Eye” powraca do swojej maniery sprzed pół wieku. Żebyśmy się jednak nie nudzili, Paul używa również innych barw ze swojej bogatej wokalnej palety, w skład której wchodzą m.in. piękne i delikatne falsety jak we wspomnianym wcześniej „Early Days”, harmonie, jak te w otwierającym całość „Save Us”, lekko przetworzony głos w „Appreciate”, trochę krzyku słyszalnego tle podczas „Everybody Out There” oraz zmęczony ton, jakiego używa w zamykającym longplay „Scared”. Wszystko to dobrze wpływa na sposób oddawania emocji.
Sporą różnorodnością cechują się również same kompozycje. W części prym wiodą urokliwe melodie, czasem optymistyczne i radosne jak w singlowych „Queenie Eye” czy „New”, innym razem posępne, jak choćby ta w „Scared”. Jest i również miejsce na mniej przebojowe fragmenty, które z kolei kupują słuchacza klimatem, jak „Appreciate” z monotonnie powtarzanym tytułem oraz trochę mocniej zarysowanym rytmem, ascetyczna „Hosanna” czy „Road”, gdzie na tle elektronicznego podkładu, w pewnym momencie wraz z głównym wokalem słychać zadziwiająco niski śpiew McCartneya.
Naprawdę dobry album. Jasne, nie jest przełomowy. Do tego, aby uznać go za wybitny, również trochę brakuje. Z pewnością jednak nie można powiedzieć, że jest przewidywalny, że powstał w oparciu o utarte schematy. „New” to płyta różnorodna, na której każdy fan McCartneya (może z wyjątkiem entuzjastów czadów typu „Helter Skelter”) znajdzie coś dla siebie. Czuć, że mamy do czynienia z artystą dojrzałym, ale mimo to nadal pełnym twórczej werwy. Pozostaje tylko przyklasnąć i cieszyć się, że Paul McCartney jeszcze raz postanowił zrobić użytek ze swojego ogromnego talentu.