Pablo na „Polorze” nawet nam się skromnie przedstawia, ale w taki sposób, że większość krajowych raperów próbujących nawijać o sobie (a przede wszystkim o swojej zajebistości) mogłaby co najwyżej nosić za Pablo płaszcz. „Pablo i Pavo” to bardzo ciekawy autoportret. Rzecz rzadka u nas. Co w nim fikcją, a co tylko rozwinięciem rzeczywistości? „Kotlet z serca” czy „złote sitko z wątroby„? Jednak siła „Poloru” tkwi zupełnie gdzie indziej.
Siła „Poloru” to historie miejskie, coś jak współczesny stołeczny folklor. To storytellingi, pocztówki z często niefajnej i nieatrakcyjnej rzeczywistości. Tak jak otwierający płytę „Krzysiek”, typ, jakiego każdy z nas pewnie spotkał gdzieś na swojej drodze. „Krzysiek” to nie tylko nieładna w treści opowieść miejska. To próbka możliwości tekściarskich Pablo. Coś jak wprawka do tego, co czeka nas później – „…aż któregoś dnia nie przyszedł na przystanek / bez Krzyśka ledwo ledwo rozpoczął się ranek…„. Inną taką, może bardziej przewrotną opowieścią jest „Bulaj”, w którym nawijka Pablo jest chyba najbardziej Vavamuffinowska. Ot, jedna z twarzy autora.
Płyta rozpięta jest między dwoma znanymi już singlami. Pierwszy to „Koty” – hymn i manifest radości z życia. Życia w świecie prostych i pięknych wartości. Manifest radości czerpania z życia. Czerpania nawet dziurawym starym rondlem. Bo tu chodzi o czerpanie i o to, co zostaje w głowie, w pamięci, a nie w rękach. Drugim singlem z „Poloru” wybrano „Dancingową piosenkę miłosną”. Popisówkę pełną gębą, bo to jedna z najpiękniejszych piosenek o miłości jakie nagrano ostatnimi laty między Bugiem a Odrą. Pablo i Ludziki wzięli na warsztat dancingowy temat, na którym mogli się łatwo (jak inni) wyłożyć. Nic z tego. Lekkość i niewymuszona (jakby mimochodem) przebojowość to tylko dowód kunsztu muzyków i samego Pablo. I jego specyficznego sposobu widzenia świata… a może nie specyficznego a typowego dla nas wszystkich. Wciąż nie mogę się zdecydować, na czym polega fenomen tego numeru.
Ale jeśli myślicie, że single oddają w pełni to, co czeka was na całej płycie, to zostaliście oszukani. Jak ja. Pamiętacie „What do you do to be true” albo „Water” z kultowej płyty „Cosmopolis” Brygady Kryzys? Nie? To przypomnijcie sobie, a potem puśćcie na cały regulator „Idę przez mgłę”. Dancing się skończy, koty pierzchną. Ten numer to koronny dowód…, a właściwie dowody dwa. Po pierwsze Pablo wielkim tekściarzem jest, po drugie Ludziki są gigantami, bez których tej płyty by nie było. „Idę przez mgłę” mogłoby być spokojnie trzecim singlem, bo tak jak poprzednie dwa skutecznie zmyli słuchacza 😉 (czyż nie taka, poza promocją, jest rola singla?). Numer polecam szczególnej uwadze radiowców, zwłaszcza tych, co nie muszą zmagać się z ciasnymi ramami formatów i dyktatem badań. Ta żonglerka słowami, ich zestawami i znaczeniami… I surowa oszczędność muzyki. Mistrz.
Wróćmy na chwilę do snutych tu opowieści, do storytellingu Pablopavo. Bo to właśnie tym stoi ta płyta. Mówiłem o „Krzyśku”, ale są tu znacznie ciekawsze okazy. Taki waitsowski w wyrazie duszny i letni „Piątek” z takimi wersami jak: „…miasto wywaliło kamienno-betonowy brzuch / i łażą po nim ludzie, a każdy lekki jak duch…„. Jest „Nemeczek” w którym tembr głosu autora dodaje opowieści autentyczności i prawdziwości. Treści nie zdradzę. Posłuchajcie sami.
Najdłuższą i chyba najbardziej przejmującą (a opowiedzianą z brutalną lekkością Hłaski) jest historia w „Wenecji” – „…wiosny były rzadko, głównie była jesień…” w „…mieście małym jak pineska wbita w korkową tablicę dań„. Tu też pięknie daje o sobie znać Ania Iwanek. Jej bezpretensjonalny wokal urzeka i uzupełnia to, czego nie mógłby zaśpiewać facet.
Super, że płyta ukazuje się teraz (premiera jest jutro – 25 stycznia). Inaczej utonęłaby w lawinie przedświątecznych czy wiosennych krzykliwych premier. A to byłaby wielka szkoda. Nawet jeśli ten rok zapowiada się fenomenalnie w temacie płytowych premier, to ja znam już 1/10 swojego TOP10 za 2014. Over.