Muzyka Nine Inch Nails niejednokrotnie sprawiała ból. Tym razem boli już od pierwszych dźwięków. Dosłownie. Słuchając „The Eater Of Dreams” w słuchawkach, możecie mieć wrażenie, jakby przez membrany głośników ktoś wbijał Wam igły w uszy. To się nazywa wielowymiarowość.
Na „Hesitation Marks” Reznor postawił na trans. Nie zawsze potrafi ten trans obronić. „Disapointed” ewidentnie nuży (cóż za trafny tytuł), za to już ocierający się o trip hop „Find My Way” potrafi autentycznie oczarować i zachwycić. Paradoksalnie to jeden z najbardziej przebojowych fragmentów płyty. Może przez wokal, który miejscami przywodzi na myśl… The Beatles i „Blackbird” z „Białego Albumu”.
Właśnie, przebojowość. Twórczość Reznora w przeszłości niejednokrotnie była przebojowa, choć w dość dziwnym i patologicznym sensie. Tym razem nie będzie inaczej – bogato zaaranżowany, zróżnicowany wokalnie „Satellite” to niemal pop. Oczywiście wprost ze szpitala dla obłąkanych, ale jednak pop. Gdyby Justin Timberlake przeszedł na ciemną stronę mocy, nagrywałby kawałki właśnie w takim klimacie. Ewidentnymi hitami są też znane z singli „Came Black Haunted” i niemal jednoznacznie rock’n’rollowy „Everything” ze śpiewem, który w przypływie dobrego nastroju można nawet nazwać… radosnym. W rzeczywistości to jednak bardziej demonstracja pewności siebie i siły poparta jednoznaczną deklaracją: „I survived everything”. Sam tekst jest rozliczeniem z mroczną, pełną używek przeszłością.
Stwierdzenie, że „Nine Inch Nails to Trent Reznor” jest oczywiście prawdziwe, ale w kontekście „Hesitation Marks” nie wolno przemilczeć także innych nazwisk. W nagraniach uczestniczył wieloletni gitarzysta King Crimson Adrian Belew. I choć dziś nie ma go już w składzie NIN, ślady współpracy pozostały w nagraniach. Jest jeszcze Atticus Ross, w którym umęczony życiem Reznor znalazł bratnią duszę. Panowie wspólnie przygotowali ścieżki dźwiękowe do „The Social Network” i „Dziewczyny z Tatuażem”, Ross jest także częścią How To Destroy Angels, w którym obok Reznora występuje m.in. jego żona Mariqueen Maandig. „Hesitation Marks” stanowi naturalne rozwinięcie drogi obranej przez duet na ostatnich płytach – mniej tu czadowych momentów niż na większości płyt Nine Inch Nails, więcej chłodu, miejscami pojawiają się iście ambientowe dźwięki.
„Hesitation Marks” trafia do sprzedaży w kilku wersjach. Osobiście polecam tę najprostszą, podstawową. Jako dodatki do wydania deluxe dostajemy zaledwie trzy remiksy. Żaden z nich nie jest „must havem”, poza tym wersja deluxe ma brzydszą okładkę.