New Model Army – „Between Dog and Wolf”

Hipnotyzujący i urzekający.

2013.12.18

opublikował:


New Model Army – „Between Dog and Wolf”

Zgodnie z nerwową tradycją sporej rotacji w zespole ostatni album również przynosi zmianę. Tym razem gitarę basową obsługuje Ceri Monger. Poprzedni, Nelson (Peter Nice), po wielu latach współpracy po prostu odszedł. A to i tak jedna z łagodniejszych „zmian” w obozie New Model Army. Formacja musiała zmierzyć się ze śmiercią managera-przyjaciela oraz z pożarem studia i utratą całego sprzętu. Po takich doświadczeniach dostaliśmy w ręce album bardzo dojrzały, świetnie wyprodukowany i brzmiący, jak… żaden inny album NMA do tej pory. Serio. Za produkcję wzięli się sami muzycy, natomiast  mix powierzono Joe Barresiemu, który współpracował z takimi markami jak Tool, QOTSA, Bad Religion czy Soundgarden. Wszystko to złożyło się na powstanie albumu, który w jakiś sposób hipnotyzuje i urzeka fanów. O wiele bardziej niż „Today Is A Good Day” sprzed ponad czterech lat. Coś dla tych, którzy po „Thunder & Consolation” nie mogli znaleźć niczego, co dorównywało by tej płycie.

Urzeka – to chyba dobre słowo, bo „Between Dog and Wolf” to najspokojniejszy album New Model Army. I nie chodzi o to, że buntownicy stracili zęby i zapomnieli co to bunt. Co to, to nie. Chodzi o to, że wyostrzyły im się wszystkie zmysły. Przy każdym kolejny odsłuchu albumu odnajdujemy kolejne smaczki w aranżach, dźwięki czy instrumenty, których nie spodziewalibyśmy się „tu i teraz”. Wszystko jednak przygotowane i zagrane w tak lekki i swobodny sposób, że z początku nie przychodzi nam do głowy, by w skupieniu szukać czegoś ważnego w dalszych planach muzycznych. Bo ta pierwotna rytmika, która okrywa większość instrumentów hipnotyzuje i trochę oszukuje. Ale wieloletnich fanów NMA nie da się tak łatwo zwieść…

Znaków rozpoznawczych jest zbyt wiele. Ten klasyczny sposób śpiewania Sullivana, który rozpoznałbyś na końcu świata. Ten sposób aranżacji chórków, których nie można pomylić z innymi. Trzeźwe i przenikliwe spojrzenie na zjawiska społeczne, te w skali mikro i te globalne… Klasyka NMA. A jak do tego dorzucimy ten plemienny rytm, transowość („Horsmen”, „March in September”) to mamy właśnie płytę „Between Dog and Wolf”. Płytę bardzo równą, co nie oznacza, że nie da się wskazać najjaśniejszych momentów. Dla mnie to zdecydowanie „Seven Times”. Prawie-ballada, zaaranżowana bez wielkiego rozmachu, ale dzięki temu dostajemy bardzo przyjemny utwór, który od tej pory rozpoznawać będziemy zawsze po pierwszych dźwiękach. Podobnie jak „Did You Make It Safe?”, w którym w jakiś kompletnie magiczny sposób ukryto tyle podskórnych emocji. Zupełnie innego, choć nie mniejszego „nerwa” ma w sobie kompozycja „I Need More Time”, gdzie muzyka skrada się uparcie jak wskazówki zegara. A są jeszcze takie niespodzianki, jak siedmiominutowy „Qasr El Nil Bridge”… ale to już sami sprawdźcie. Polecam.

Polecane