Weźmy choćby takie „Żyć wietrznie”. Utwór liczy sobie już kilka lat, ale jego obecność na płycie nie dziwi, bo rzecz to bardzo reprezentatywna. Pamiętacie Solara , który w alkoholowym zamroczeniu nie wykluczał „odprawienia mszy na auto-tunie”? Ńemy nawet nie zdobywa się na takie deklaracje i najzwyczajniej w świecie kończy nagranie przesterowanym wokalem recytującym „Ojcze nasz…”. Słabo? To proszę sobie wyobrazić, że wszystko dzieje się w otoczeniu chwytliwych akustycznych akordów i syntezatorów, którymi nie pogardziłby T-Pain, a język polski swobodnie miesza się z angielskim. Mielibyśmy z tego całkiem niezły hit na lato, któremu posmaku kontrowersji dodałaby ewentualna interwencja Ryszarda Nowaka, lecz tekst trochę gmatwa odbiór, uciekając od prostych opozycji: lekka, radosna apoteoza wiecznego życia kontra depresyjny kult śmierci.
„Żyć wietrznie” się Ńememu udało, a jeszcze lepiej wypadł inny kandydat do przeboju – przypominające o scenie klubowej lat 90. „Byłaś tą”. Nawet jeśli pojawią się zarzuty, że autor nie potrafi śpiewać, że maskuje swoje braki studyjnymi efektami, że w gruncie rzeczy żeruje na dość prostych patentach i melodiach – zawsze może puścić oko do słuchacza, zasłonić się ironiczną pelerynką i postmodernistyczną wymówką, że o mariaż kultury ambitnej z niską tu chodzi. I pewnie zżymałbym się na takie tłumaczenie, gdyby te piosenki nie zostawały w głowie, a ja słuchałbym ich z zażenowaniem. Tymczasem jedynie „Słońce” wydaje mi się zwyczajnie nudnym, kompozytorsko słabym, nie do końca przemyślanym nagraniem.
{program-muzyczny}
Zaznaczmy jednak: są tu momenty gorsze, wręcz niewybaczalne. Na przykład „Polish dictionary”, który kumuluje wszystko to, najgroźniejsze dla umysłu tak otwartego i kreatywnego jak Ńemy – a więc przerost formy nad treścią. Czemu miał służyć ten numer? Nie wiem, ale wyjaśnianie po angielsku znaczeń polskich słów wydaje mi się już pomysłem wystarczająco podejrzanym. Załóżmy jednak, że raper z Sierpca chciał w ten sposób osiągnąć… coś. Tyle że jakikolwiek sens ginie w natłoku nieczytelnych wersów, z których każdy rymowany jest na inny sposób: głosem wysokim, niskim, męskim, żeńskim, z różnego rodzaju pogłosami. Mes ma cztery flow na koncert, Ńemy – czternaście flow na numer. Ale chwały mu to nie przyniesie. A może to i dobrze, że mało co z tego utworu da się zrozumieć? Jeśli już coś wyłapuję, to kuriozalne fragmenty godne „Rapwatcha”: „pioseneczka means tune / kupeczka means poo”.
Wybór języka angielskiego jako jednego z wiodących na płycie też mnie raczej nie przekonuje. Jasne, akcent ma Ńemy co najmniej dobry, ale rap jakimś cudem topornieje, zacina się, przypomina nieudolną krzyżówkę B-Reala, Sticky Fingaza i trzecioligowych MC`s z Killa Beez. Paradoksalnie styl ten zyskuje na giętkości, gdy osiada w polszczyźnie. Wówczas lepka nawijka, rzucona na twarde, nowojorskie bębny (dominujące w środkowej części płyty), miło kojarzy się z Abradabem, Rahimem, w kilku momentach podpada pod LUC. Brzmi to o wiele płynniej, nawet jeśli wybór takiej drogi rymowania często prowadzi do nieco już zwietrzałej, śląskiej ekwilibrystyki („Guzik”, „Ń (styl)”, „Tatuuję bity”). Wyjątkiem pod tym względem są klimatyczne „Duchy”.
Choć mamy niby do czynienia z oficjalnym debiutem, odnoszę wrażenie, jakby ktoś wykradł „Ń” jeszcze z warsztatu. Dostaliśmy materiał tyleż różnorodny, co momentami szkicowy, nie do końca przemyślany, chaotyczny i w kontekście całej płyty operujący zbyt dużymi woltami. I w Polsce, i zagranicą znane są przykłady, gdzie spójność idzie w parze z eklektyzmem, serio. Talent i wizja Ńemego to jedno, ale przy okazji następnej płyty warto lepiej wyżłobić koryto, którym popłyną pomysły.
Ńemy – „Ń”
Prosto Label
01. Evening intro feat. DJ O2LD
02. Żyć wietrznie
03. Pain
04. Guzik feat. Biskup
05. Ń (styl)
06. Tatuuję bity
07. Sick Pro
08. Byłaś tą
09. Na `P`
10. Duchy
11. Polish dictionary
12. Słońce
13. S.i.e.r.p.c. (bonus track)
14. Kilka Bomb (bonus track)