Pod Borodino Napeolon wygrał, ale ogromnym kosztem i trochę bez sensu. Lider Muse, podobnych rozmiarów co cesarz Francji, stworzył album, którym z pewnością też wygra niejeden plebiscyt na podsumowanie roku, ale nasłucha się i naczyta gorzkich słów nie tylko od niedzielnych fanów…
Będą mu wytykać, że fragment wstępu w otwierającym album „Uprising” może kojarzyć się z wiodącym motywem gitarowym z „White Weddnig” Billy’ego Idol’a. Już wypominają mu gigantomanię i nazbyt oczywiste nawiązywanie do Queen w co drugim utworze. W „Undisclosed Desires” dopatrują się wpływów new romantic, a w „Guiding Light” podobieństw do U2.
Szef Muse jednak mimo tych wszystkich zarzutów może sobie spokojnie opracowywać strategię na kolejne ruchy swojej trzyosobowej mikro-armii, bo z pewnością nikt, kto już usłyszał „The Resistance”, przez powyższe nie uzna jej za słabą. Bo te piosenki po prostu są dobre. Może nie najłatwiejsze w odbiorze, ale naprawdę udane. Już widzę, jak tłumy na Wembley (jak na „H.A.A.R.P.”) falują w rytm tytułowego, ewidentnie muse’owego solidnego, gitarowego grania. Albo, jak pary tulą się zasłuchane w lżejszy i bardzo melodyjny „Undisclosed Desires”.
Z kolei inspirowane książką naszego rodaka, Zbigniewa Brzezińskiego, „United States Of Eurasia ( Collateral Damage)” jawi się po kilku przesłuchaniach jak muzyczny monument, a nie fortepianowy smęt, ciągnący się, nie wiadomo po co, przez całe sześć minut. Do tego bliskowschodnie motywy, grane przez fortepian i smyczki, na początku zachęcały raczej do zbombardowania Iraku, ale słyszane za którymś razem bardziej zachęcają do pójścia na kebab… Zaś zamykające całość cytaty z Chopina uradują patriotów znad Wisły tak, że wyryczą „Poooolskaaa, Białoooo Czerwoooooniiiii!!!!!” jeśli tylko Muse przyjedzie do nas na koncerty.
Wykorzystując funkcję „program” w odtwarzaczu CD (jeśli ktoś jeszcze tak słucha muzyki…) fani orkiestrowych brzmień i pieśni ojczyźnianych mogą sobie zaplanować po „United States Of Euroasia…” wszystkie trzy części „Exogenesis”. Pozostałe utwory sprawią więcej radości tym, którzy dotychczas słuchali Muse dla konkretnej pracy sekcji rytmicznej i mniej lub bardziej drastycznych gitar. Na początku wyśmiejecie płaczliwe wokale i organy jak z kościoła, ale po kilku odsłuchaniach polubicie „The Resistance”, a może nawet zapragniecie jej w wersji „de luxe”, która oprócz normalnej płyty zawiera też single, album w wersji winylowej i pendrive z nadrukowanym logo zespołu, do łatwego transportowania muzyki wszędzie tam, gdzie będziecie chcieli aby wam towarzyszyła. A prędzej, czy później będziecie chcieli wszędzie…