Im bliżej było do premiery trzeciego albumu Moderat, tym częściej członkowie tria podkreślali trzyczęściowy charakter ich projektu. Czy sygnalizowali w ten sposób, że istniejąca od trzynastu lat grupa zmierza ku końcowi swojej działalności? Miejmy nadzieję, że nie. Choć „III” może się wydawać zaskakujące niektórym słuchaczom – zwłaszcza tym, którzy kojarzą Moderat przede wszystkim z porywającymi występami na żywo – koniec końców kierunek, który zespół zdecydował się obrać, sprawia wrażenie naturalnego i logicznego.
Spróbujmy jednak najpierw doprecyzować: jeśli zaskakujące, to co? W pierwszej kolejności brak szarżujących, przetaczających się jak walec utworów. Tych zmasowanych ataków na membrany słuchacza, ataków, które w poprzednich latach – szczególnie na wydanym w 2013 roku „II” – Gernot Bronsert, Sebastian Szary i Sascha Ring kilkukrotnie przeprowadzili. Pamiętacie choćby dziesięciominutowe „Milk”, które pod koniec stawało się potężną, napierającą ścianą dźwięku? Tu podobne syntezatory rozlewają się tylko przez chwilę, w „Reminder”. Na „II” ucho przeszłoby obok nich obojętnie; tu zwracają uwagę, bo okalane są minimalistycznym, eleganckim podkładem.
Po drugie – co łączy się bezpośrednio z akapitem wyżej – zwraca uwagę piosenkowy charakter większości nagrań. Spójrzcie chociażby na długość tych utworów. Pomyślane są one tak, by oszczędzić odbiorcy wielowątkowej, transowej opowieści. Bronsert i Szary zwracają się za to w stronę innych klimatów: rozbudowane techno ustępuje miejsca delikatnym, połamanym brzmieniom na styku melodyjnej elektroniki i alternatywnego, białego r&b. Słychać, że producenci próbują wytyczyć swoją ścieżkę między tymi terenami. Bywa, że bliżej im do brytyjskich mistrzów nastroju w rodzaju Jamiego Woona czy Jamesa Blake’a – jak np. w „Ghostmother”. Innym razem, szczególnie w końcówce płyty, wracają na swoje stare, obłędne tory, doskonale wyczuwając puls berlińskich klubów. Zdarza się też, czego świetnym przykładem jest otwierające płytę „Eating Hooks”, że Moderat idzie śladem Buriala, stawiając na wydrążone, sztywne perkusje i budując wokół nich melancholijny nastrój.
Czemu więc „III” wydaje się logiczną kontynuacją dotychczasowych poszukiwań zespołu? Kluczowa jest tu postać wokalisty Saschy Ringa, który tym razem dostał wyjątkowo dużo miejsca na swoje wokale. Gdy ma się w swojej grupie kogoś obdarzonego tak zwiewnym, soulującym głosem, naturalnym jest, że trzeba będzie z niego zrobić prędzej czy później użytek. To właśnie Ring decyduje, świadomie lub nie, o tonie całego albumu i sprawia, że porównania do Woona czy Blake’a się tak narzucają. Moderat, całe szczęście, daleki jest jednak od epigoństwa. Ich droga do alternatywnego r&b wiedzie zupełnie innymi ścieżkami, niż na ogół się to robi. Nie pogłosy rodem z rapowych cloudów, nie popowe melodie. Bardziej surowe techno, oszczędny brytyjski garage, minimalistyczny ambient. To płyta tak dobra, że szkoda by było, gdyby coś kończyła.