foto: mat. pras.
Nie jest dobrze. Jest… dramatycznie. Bardzo źle. Bo powiedzieć, że najnowsza płyta Adama Levine’a i jego ekipy to koszmar, to jak… nic nie powiedzieć. Słucham jej już trzeci raz (ale z wielkim trudem) i zastanawiam się, jakie procesy musiały zajść w głowie tego, całkiem utalentowanego (do niedawna) wokalisty, że tymi nowymi piosenkami robi dziś, zarówno sobie, jak i fanom taką krzywdę?
Znacie tę historię o torturach, jakich poddawani byli amerykańscy więźniowie – bojownicy Al Kaidy w amerykańskiej bazie Guantanamo? Puszczano im tam przez wiele godzin na cały regulator ostrą, najczęściej metalową muzykę. W tym podobno również utwory Metalliki. Znam co prawda takich (psycho)fanów kapeli Larsa Urlicha, którzy dali by się dosłownie pociąć za to, żeby ktoś zafundował im taki odsłuch „Kill ’Em All” lub „Ride the Lightning”. Czy nawet „Czarnego Albumu”. I to tak głośno, jak to tylko możliwe (i prosiliby o jeszcze). Nie wiem jednak, czy równie chętnie wytrzymaliby do końca nieszczęsnej „Red Pill Blues”. A jestem niemal pewien, że w połowie tego krążka zaczęliby wołać o pomoc mamę i tatę, „sypać” wspólników, podawać wszystkie namiary i kontakty. Taka straszna to płyta…
Mylę się? Może jestem złośliwy? A to wszystko co piszę, wynika tylko i wyłącznie z zazdrości i zawiści? Albo kompleksów? Oczywiście chciałbym mieć taki fajny kaloryfer na brzuchu jak Levine, ale… i bez tego da się żyć. A może boli mnie powodzenie u kobiet, jakim cieszy się nasz Adonis pop-rocka? Dziękuję – nie skorzysta(łby)m. A już zupełnie serio – ja naprawdę lubiłem tę nieinwazyjną, ale też niegłupią muzykę Maroon 5. Ale do czasu, kiedy grali (lub przynajmniej udawali, że grają) fajnego, melodyjnego rocka. Złego słowa nie powiem więc o ich debiucie „Songs About Jane” (2002). Ale też nie skrytykuję – chyba ich najlepszej produkcji, wypełnionej po brzegi hitami „It Won’t Be Soon Before Long” (2007). W radiu lub na potańcówkach nie było wówczas lepszego zespołu. Coś się jednak zmieniło, kiedy w 2011 roku Amerykanie wystrzelili superprzebojem „Moves Like Jagger”. Kawałkiem, który zażarł okrutnie. Klubowym potworem, który najpierw uczynił ich wielkimi gwiazdami. A potem pożarł, niczym nienasycony potwór.
Dowodem tego, że Levine i jego chłopaki pogubili się na drodze swojej muzycznej kariery była już poprzednia ich płyta „V” (2014). Tego nie dało się słuchać bez bólu zębów. Co w takim razie można powiedzieć o „Red Pill Blues”? Nie lubię się znęcać nad artystami, bo nie mam w tym żadnej frajdy, dlatego krótko – szósty studyjny krążek Maroon 5 to absolutny pewniak do tytułu najgorszej produkcji roku. Oprócz otwierającej całość piosenki „Best 4 U”, w której jest sporo tanecznego i seksownego funku w stylu Jamiroquai, reszta absolutnie nie nadaje się do słuchania.
Chyba, że ktoś lubi „przeciągnięty” aż do karykaturalnych rejestrów wysoki, zmieniony vocoderem głos Adama. Jak w „Help Me Out”, który byłby hitem we wspomnianym Guantanamo. Albo zróbcie taki test – puśćcie komuś, kogo (nie) lubicie „What Lovers Do” i niech zgaduje, kto śpiewa ten utwór? Mógłbym się założyć o duże pieniądze, że nie znajdzie się nikt, kto pozna, że to wokal Levine’a. Co w takim razie robią na tym krążku – wcale nie tacy słabi goście? A$AP Rocky, LunchMoney Lewis, Julia Michaels, SZA a wreszcie Kendrick Lamar? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć. Wyłączam „Red Pill Blues” i idę umyć uszy…
Artur Szklarczyk
Ocena: 0/5
Tracklista:
1. Best 4 U
2. What Lovers Do (feat. SZA)
3. Wait
4. Lips On You
5. Bet My Heart
6. Help Me Out (with Julia Mitchels)
7. Who I Am (feat. LunchMoney Lewis)
8. Whiskey (feat. A$AP Rocky)
9. Girls Like You
10. Closure
11. Denim Jacket
12. Visions
13. Don’t Wanna Know (feat. Kendrick Lamar)
14. Cold