Mark Beaumont rozpoczyna biografię Jaya-Z od przypomnienia koncertu rapera na festiwalu Glastonbury. Sam do dziś pamiętam ówczesne niechlubne wypowiedzi Noela Gallaghera, który kategorycznie stwierdzał, że nie wyobraża sobie hip-hopu na słynnej brytyjskiej imprezie; pamiętam też dyskusję, jaka rozgorzała po tych słowach, i ostateczną puentę nowojorskiego MC, gdy rozpoczął swój występ od wykonania „Wonderwall”.
Być może tamten koncert był szczytowym momentem w karierze Hovy. Być może. Równie dobrze można jednak się cofnąć i wskazać kilka(naście) innych takich punktów przełomowych, absolutnych apogeów w jego muzycznej działalności. Ot, chociażby pożegnalne show w Madison Square Garden w 2003 roku, naszpikowane gwiazdami (w tym nierzadko bliskimi przyjaciółmi) i anonsowane przez samego Michaela Buffera. Albo imponującą trasę „Hard Knock Life” w 1999 roku, w której poza Jayem wzięli udział m.in. Method Man i Redman, Ja Rule oraz DMX. Albo singiel „Dead Presidents”, do dziś uznawany przez wielu za najlepszy w jego twórczości.
Można też wyjść poza muzykę i powiedzieć, że wszystko to, o czym wyżej mowa, nie byłoby możliwe, gdyby nie narkotykowy fundament, postawiony przez rapera w pierwszej połowie lat 90. Beaumont przykłada dużą wagę do dilerskich korzeni nowojorczyka. Przypomina o tym nie tylko wtedy, gdy analizuje pierwsze teledyski i nagrania – wzorowane na gangsterskim życiu Tony’ego Montany – ale też w kolejnych latach, gdy sława Hovy opuściła Brooklyn, Nowy Jork, a potem Stany Zjednoczone.
{sklep-cgm}
Z książki można odnieść wrażenie, że o sukcesie decydowały w tym przypadku trzy czynniki. Po pierwsze, narkotykowe epizody Jaya właśnie – jak przekonuje autor biografii, raper nauczył się dzięki dilerce zawodowego rygoru, twardego negocjowania własnych umów i unikania niepotrzebnego, przedwczesnego rozgłosu. Po drugie, wkład Damona Dasha, menadżera Jaya i jednego z założycieli Roc-A-Fella Records, który pchnął Jiggę w hip-hop na poważnie i nieustannie motywował do pracy nad kolejnymi projektami: najpierw debiutanckim albumem, później spektakularnymi trasami koncertowymi, wreszcie linią odzieżową Rocawear.
Po trzecie, wreszcie, decydujący okazał się niebywały talent Jaya – tak do rapowania, jak i czucia trendów. Gdy w modzie było wariackie wypluwanie z siebie słów w stylu Original Flavor, Hova zachwycał tym stylem całą lokalną scenę. Gdy należało spowolnić nawijkę, by wzmocnić przekaz i trafić do szerszego grona odbiorców – Jay-Z wykonał również i ten ruch, o czym przekonuje nas debiutancki „Reasonable Doubt”. Potem przyszły kolejne nowoczesne rozwiązania, przeznaczone dla mainstreamowego odbiorcy – nie wszystkie dobre, co Beaumont kategorycznie podkreśla, gdy nazywa „I Know What Girls Like” „dnem dotychczasowej studyjnej kariery” rapera.
W „Królu Ameryki” cieszy szczególnie to, że autorowi nie zależało na wyciąganiu plotek czy kontrowersyjnych opinii dawnych kolegów bohatera biografii – zamiast tego skupia się na muzycznym rozwoju rapera. Jest w tym niezwykle skrupulatny, czasami można wręcz odnieść wrażenie, że aż za bardzo. Gdy rozwodzi się nad kolejnymi utworami i albumami nowojorczyka, momentami nudzi. Choć Jay-Z to świetny raper, nie wszystkie jego utwory to kanoniczne czy przełomowe produkcje. A tymczasem Beaumont chce jakby każdej piosence oddać sprawiedliwość – nawet tym, które z punktu widzenia dyskografii są zwykłymi zapychaczami. Jego recenzje nagrań są naszpikowane cytatami, przetłumaczonymi rzecz jasna na polski, nie zawsze jednak trafnie. Lekki uśmiech zażenowania towarzyszył mi, gdy przeczytałem o jednej z piosenek, że znajduje się w niej „rewelacja w postaci wyznania: >> Chędożę tylko diwy <<„. Naprawdę? „Chędożę”?
Język tłumaczenia jest wartki, wciągający, ale momentami przesadzony, aż zanadto literacki. I nielogiczny. Akapity momentami nie wynikają z siebie nawzajem, opowieść o przyjacielu-zdrajcy momentami przechodzi w historię o przyjacielu-rywalu, Notoriousie B.I.G. – tak że w pierwszym momencie można odnieść wrażenie, że chodzi o jedną i tę samą osobę.
W większości jednak należy autora pochwalić, bo materiał, który zebrał, jest doprawdy imponujący. Ponad 500 stron, które składają się na spójne odczytanie biografii Jaya, podparte wieloma źródłami. Wiarygodność historii Beaumonta momentalnie rośnie, gdy na horyzoncie pojawiają się przypisy, cytaty z wywiadów i wieńcząca całość bibliografia. Jeśli chodzi o wyważenie własnych opinii i oddanie głosu samym zainteresowanym, Beaumont wywiązał się z zadania celująco.
Rzecz jasna autor wziął sobie na warsztat artystę, którego dzieje są bogate i nierzadko kontrowersyjne (zobaczcie jednak, jak elegancko rozprawia się z historią o dźgnięciu nożem Lance’a „Un” Riverę), i dlatego nieuniknione było pominięcie niektórych materiałów. Ja sam, choć nie uważam się za wielkiego specjalistę od Jaya-Z, zachowałem w pamięci kilka fragmentów wideo, o których można by opowiedzieć w „Królu Ameryki”, bo pasują do podejmowanych przez Beaumonta zagadnień. Ot, chociażby dziwaczny wywiad z okolic 1997 roku, gdy Jay-Z rozmawia z członkiem 2 Live Crew obok kobiet uprawiających seks oralny http://gawker.com/jay-z-was-once-interviewed-next-to-women-having-oral-se-1498697801. Albo wyreżyserowana przez Rika Cordero – ówczesnego współpracownika m.in. Snoop Dogga i The Roots – zapowiedź do klipu „Blue Magic” z 2007 roku , zapowiedź, która równie dobrze była osobnym teledyskiem, utrzymanym w mrocznym, ulicznym klimacie w rodzaju „99 Problems”.
Potraktujcie te linki jako uzupełnienie, bardzo niewielkie w stosunku do tytanicznej pracy, jaką wykonał Beaumont. Jego „Króla Ameryki” warto czytać równolegle z „Decoded” – wówczas można zobaczyć, jak o swojej karierze myśli sam raper, a jak spogląda na nią osoba trzecia.