Kiedyś wielbiąca i nienawidząca wielkomiejskość swojego miasta, dziś głośno protestuje przeciwko upadkowi świata tuż za swoim oknem. „Karabin” to płyta potężna. A wszystko, co Peszek ma do powiedzenia, jest raczej gorzkie, tragiczne i przewrotnie osadzone na niemiłosiernie kontrastującej muzyce, której współautorem jest Michał FOX Król. Muzyce, która z początku ginie pod gąsienicami tekstów Marii, z czasem dopiero dociera do słuchacza, że te lekko wyrzucane kobiecym głosem ciężkie wersy ilustrowane są czymś więcej niż tylko błahym muzycznym tłem. Warstwa muzyczna to cichy (choć głośny) bohater tej płyty. Jednak gwiazdą jest Ona.
Gwiazdą, która nie oszczędza nikogo, począwszy od siebie („Jaka ze mnie gwiazda, chyba że Dawida?”). Później dostaje się wszystkim. No, może poza Wałęsą, bo w utworze „Elektryk” – usłyszymy „jak kiedyś wolność elektryk włączam dziś miłość jak światło. Taki świat mi się śni, świat bez nienawiści. Chodźcie dziś na ulicę, potańczyć, a nie krzyczeć”. Słowa te można chyba uznać za kredo Peszek. I mając świadomość ponurości i okropności tematyki tej płyty, jawi mi się ona jako manifest i afirmacja życia. Afirmacja życia wolnego od krwawego fanatyzmu, brutalnej głupoty, ślepego zacietrzewienia i skretyniałych podziałów. Oczywiście wszyscy, począwszy od ludzi zakompleksionych, przez ludzi karmiących się podziałami, funkcjonujących dzięki ich istnieniu aż po fanatyków, szczerze znienawidzą Marię. Jeśli jeszcze tego nie zrobili. Ci, którzy odnajdywali siebie w jej tekstach i estetyce, w jej sposobie patrzenia na świat i sprawy damsko-męskie, odnajdą w „Karabinie” dokładnie to, czego szukali. Tylko chyba jeszcze mocniej, niż się spodziewali.
Najmocniejszy moment na płycie? Tu mam problem. Czasem najlepszą odpowiedzią jest ta wymijająca, że najlepszym numerem na płycie jest ten, którego aktualnie słucham. Ale taka odpowiedź może nie przejść. Więc może podkreślę coś, co może umknąć. Utwór „Żołnierzyk” – lakoniczny i śmiertelnie celny tekst. Tak poruszający, dramatyczny antywojenny protest-song, jakiego w wolnej Polsce jeszcze nie było! W samo sedno trafia też „Krew na ulicach” (Krew, krew, krew na ulicach, czerwono w głowach, myślach i źrenicach / krew, krew, krew na chodniku, mokre od śmierci pięści fanatyków / Ile jeszcze litrów czerwieni aż się coś zmieni / Coraz bliższy Bliski Wschód / coraz większy strach i chłód). Wspomniany już „Elektryk” też może być dobrą wizytówką tej płyty.
A, no i nie jest to płyta o Marii. Choć wiele o niej samej mówi – utwory otwierający i zamykający płytę są mocno introwertyczne – to jest to portret dzisiejszej Polski. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że teksty musiały powstać kilka miesięcy temu i spojrzymy, co dziś dzieje się za oknem, można zacząć się Marii bać.
Jednak najmocniejszy i najbrutalniejszy jest tutaj „Modern Holocaust”. Pieśnią piętnującą nienawiść narobi sobie wrogów, jak żadną inną. Ale i zjednoczy rzesze fanów, zwłaszcza tych, którzy prawidłowo odczytają wulgarność jako środek ekspresji. Zresztą, jak tu nie być wulgarnym, jeśli zaczyna się słowami „W moim kraju palą tęczę jak kiedyś ludzi w stodole” i odnajduje się zło w każdym z nas i w sobie. Ponura diagnoza. I byłby to idealny numer na singiel, gdyby nie to, że nie zagra go żadne radio, nawet najmniej „narodowe”. Za to będzie z niego jeden z najważniejszych punktów w koncertowej setliście! Na tysiąc gardeł zabrzmi fantastycznie. Zobaczycie.