Małpa – „Mówi”

Wku***one wersy.

2016.02.03

opublikował:


Małpa – „Mówi”

Siedem lat trzeba było czekać, aby Małpa znów przemówił. Z perspektywy słuchacza to piekielnie długo, ale dla samego torunianina – o czym pisałem zresztą w tekście jemu poświęconym – pisanie materiału przebiegało naturalnie, tak jak powinno (nie licząc problemów zdrowotnych po drodze). Cóż, warto było czekać. Rozłożony w czasie proces twórczy ewidentnie się opłacił.

Choć drugi album Małpy obdarzony został tytułem równie pojemnym jak „Kilka numerów o czymś”, to wydaje się, że pod względem tekstowym nowa płyta jest jeszcze bardziej rwana i rozbita w stosunku do debiutu sprzed siedmiu lat. Sam gospodarz jest najwyraźniej tego świadom, skoro w „Satelitach” rymuje: „Czasami gadam jak pierdolnięty/ Rzucam strzępy myśli wziętych żywcem/ Jakby nie z tego świata/ Choć jest piękny/ Instrumenty mówią że za szybko się obraca”, a jeszcze później dorzuca wers: „Bez cienia wątpliwości zmieniam brzmienia i tematy”.

Mimo że Małpa skacze z wątku na wątek i gdyby podsumować poszczególne numery, trudno byłoby stwierdzić, o czym dokładnie są – portret, który rysuje się na przecięciu tych linijek, jest paradoksalnie dość wyrazisty. Gospodarz mnoży określenia na swój temat – od „człowieka hałasu” , przez „outsidera”, po „wolny elektron” – ale za każdym razem wiadomo, że chodzi o faceta z głową na karku, etosowego gościa, który nie pozwoli, by ktokolwiek wciskał mu kit: politycy, koledzy po fachu czy przedstawiciele branży. Jego teksty nie wydają się być już umocowane na muzyce i kobietach, dwóch namiętnościach decydujących o kształcie debiutu; a przynajmniej nie wspomina o nich w tak bezpośredni sposób. Obraz, który się wyłania z „Mówi”, wydaje się natomiast być przedłużeniem wersów ze „Skały”, „Jak mam żyć” czy „Jakbym nie miał celu”. Oto stoi przed nami facet, który z uporem szuka twardego gruntu w chaotycznej i zwichrowanej rzeczywistości.

Ten głód decyduje o technice torunianina. Małpa od zawsze miał tendencję do rymowania wersów na granicy krzyku, a wysoki głos często sprawiał wrażenie, jakby raper każdą sprawę stawiał na ostrzu noża; jakby każda linijka była jego „być albo nie być”. Kto wie, czy na „Mówi” nie nawija pod jeszcze większym ciśnieniem. W tych zwrotkach słychać emocje i charyzmę. Także wtedy gdy gospodarz robi wdech i mniej hałasuje („Po sygnale”), choć nie da się ukryć, że im więcej na płycie pasji godnej Eminema, tym jest ciekawiej. Posłuchajcie tylko, jak puszczają mu nerwy w pełnym pasji „Miodu i mleka”, gdy składa wersy w rodzaju: „To temat rzeka, moja walka trwa od dekad/ Od dwudziestu ośmiu lat ciągnę pierwszy etap”, a akcent rozszarpuje liczebniki. Albo w „Wysoki Sądzie”, brawurowo zarapowanej historii z perspektywy świadka na sali sądowej – fragmenty, gdy kryguje się i próbuje stłumić swoją złość i bezsilność, są jednymi z lepszych na tym krążku. Albo we wspomnianych „Satelitach”, gdy pędzące bębny niosą gospodarza i kontrastują go z łagodnym, harmonijnym, wygranym na harfie tłem. Czy muszę wreszcie dodawać, że tego typu pomysł na rap ma świetny potencjał koncertowy? Refreny na „Mówi” są porywające.

Album jest doskonale wyważony, zarówno w kwestii długości, jak i doboru muzyki. O tę zadbali m.in. Stona, Sherlock, The Returners i White House. Warto było się otoczyć takimi właśnie producentami, jeśli chciało się uzyskać szlachetną, elegancką kombinację nowoczesności z klasyką. Ta druga odzywa się zresztą rzadziej, jak choćby w oldschoolowych breakach w „Wysokim sądzie”, fantastycznej, żywej trąbce w „Parabolach” czy w „Mołotowie” i „Jedynej słusznej drodze”, zdradzających inspirację gitarowym graniem. Na ogół jednak płyta oparta jest na mięsistych, światowo brzmiących perkusjach, które nie skręcają ani w chamski trap, ani w rozmyty cloud, ale szukają jakby własnego brzmienia na miarę 2016 roku. Jasne, fortepianowe, masywne „Nie byłoby mnie” ma w sobie coś ze stadionowych przebojów, które docierają do nas zza Oceanu, a blipujące „Po sygnale” wpisuje się w modne nu-beats. Proszę jednak tego nie traktować jako zarzutu. To bardzo dobry, praktycznie pozbawionych słabych momentów album. Te ostatnie wyłapuję, czepiając się, i dotyczą one głównie przewidywalnego intonowania w spokojniejszych utworach („Po sygnale”, a zwłaszcza „Próby, błędy” sprawiają wrażenie, jakby gospodarz potrafił tylko na jeden sposób uchwycić wolniejsze podkłady – sposób znany choćby ze „Skały”) i eksploatowania niektórych fraz w rodzaju „nie pytaj…”. Nie ma co jednak skupiać się na tych detalach. Płyta jako całość broni się w zupełności. Cieszmy się nią i nie myślmy o tym, ile na nią czekaliśmy i ile poczekamy na następną.

Polecane

Share This