„Przedstawiam Wam trzeci raz KęKiego, za to chyba pierwszy raz Piotrka”, napisał niedawno KęKe na swoim Facebooku. Radomski raper swoim trzecim legalnym albumem zamyka trylogię „Rzeczy”, a jednocześnie otwiera zupełnie nowy etap w życiu. Wchodzi w dorosłość? Staje na własnych nogach? Pozbawia się złudzeń? Tak, w gruncie rzeczy o tym jest ten album: o wyjściu z ciemności.
Pierwsze kroki w tym kierunku Kę wykonał już na poprzedniej płycie. Już wtedy nagrywał w pełni na trzeźwo, czego efektem m.in. antyalkoholowy hymn „W dół kieliszki”. Na „Trzecich Rzeczach” szczyci się już nie tylko tym, że pokonał nałóg. Teraz z dumą opowiada o wybrance serca, biznesowej samodzielności, przebaczeniu, naprawianiu krzywd oraz o cudzych prawdach, które udało mu się zweryfikować. W tym sensie radomianin rzeczywiście dociera do krańcowego punktu, o którym wspominał kilka miesięcy temu w rozmowie z CGM.PL. Za nim rysuje się zupełnie płaska, bezkresna przestrzeń.
Tak, to album o wygrywaniu życia. Utrzymany jest w nurcie, w którym łatwo popaść w banał, oderwać się od rzeczywistości, zachłysnąć własnym sukcesem. Na „Trzecich rzeczach” bywają momenty, kiedy chce się postawić taki zarzut KęKę. Albo przynajmniej zapytać, czy każda opowieść o sukcesie musi być ujęta w ten sam schemat z podobnymi słowami-kluczami („zawiść”, „zazdrość”, „samotność”, „kłamstwo”), metaforami i złotymi myślami: „Najpierw Cię każdy kocha, potem Cię każdy hejci/ Oni chcą byś pikował, wkurwia ich, że tak lecisz/ Dawaj po swoje jak taran, pieprzyć wyboje, nie stawaj/ Na drodze prosto wyprzedzam, nie gadam/ Odpalam furę, ich mijam na pasach” („Na drodze”).
Może tak musi być. Znamienne, że sam KęKę w pewnym momencie się dziwi, jak sprawdzają się zasłyszane opinie: „Ktoś mi mówił, że na szczycie jest samotność/ Nie wierzyłem w to wszystko/ Ale tu wszedłem i poczułem/ I to widzę odtąd” („Presja”). Poza tym, nawet jeśli jest w tej historii coś typowego, to tylko w bardzo ogólnym zarysie. Całość jest nasycona wystarczająco dużą ilością szczegółów i prywaty, by dać się jej ponieść. Poza tym pamiętajmy o niedawnej sprawie z TPS’em i Kotzim. Jeśli coś w tym wszystkim jest banalne i oczywiste, to w pierwszej kolejności samo życie.
„Trzecie Rzeczy” to więc w pierwszej kolejności osobowość gospodarz, faceta, który przeszedł długą drogę w stosunkowo krótkim czasie. Ta charyzma ustawia właściwie wszystko. Decyduje o pasji, z jaką zarapowane są zwrotki. Narzuca wokal: chropowaty, donośny, wielokrotnie podbijany i zagęszczany. Usprawiedliwia wiele decyzji, które u innych by nie przeszły, jak choćby biesiadne podśpiewywanie. Przede wszystkim jednak maskuje usterki, których album się nie ustrzegł. Główny zarzut wypada w tym miejscu postawić producentom. O ile PLNBeatz i Deemz mają jeszcze brzmienie i potrafią się odnaleźć w zimnej, szerokiej przestrzeni, w którą zabiera ich niekiedy gospodarz, o tyle podkłady takiego Uraza pachną już plastikiem i taniością. Na koncertach pewnie będą robiły swoje, ale głównie dzięki nośnym refrenom. Gdy puścić je na słuchawkach, momentalnie wyłażą wszystkie warsztatowe braki.
Wspominałem o „ostatecznym” bezkresie, który zarysowuje się przed Kę. Warto jednak uściślić to zdanie i podkreślić, że twórczość radomianina wcale nie dotarła do ściany – nawet jeśli on sam w życiu osobistym odnalazł stabilizację. W zamykającym płytę „Podobno” stwierdza wprawdzie: „Moje marzenia się spełniły prawie wszystkie/ Moje plany wykonałem parę razy”, ale chwilę wcześniej zapewnia: „Kończę ten etap w swoim życiu, idę dalej/ Czuję nerwówkę, jak przed drogą, której nie znam”. Czyli niepewność i ekscytacja – to, co napędza jakąkolwiek kreatywność – wciąż towarzyszą radomianinowi. Na szczęście.