Katie Melua – „The House”

Balony zamiast rowerów.

2010.10.29

opublikował:


Katie Melua – „The House”

Pokochaliśmy ją za „Nine Million Bicycles” – hit, którym pana Boga złapała za nogi, a fanów za serca. I kieszenie, bo jej druga płyta „Piece By Piece”, na której znalazł się utwór o dziewięciu milionach rowerów w Pekinie, rozeszła się w Europie w nakładzie prawie 3 milionów egzemplarzy. Nas, Polaków ta piękna, filigranowa Gruzinka tworząca w Anglii ujęła również częstymi wizytami tuż po wydaniu wspomnianej płyty. Doprawdy lepszego startu w karierę nie można sobie wyobrazić. Zwłaszcza, że wokalistka nie była już wówczas nieopierzoną debiutantką. Przypomnijmy – w 2003 r. ukazała się jej pierwsza, zauważona na Wyspach i ciepło przyjęta płyta „Call Off The Search”.

Dziś mamy już jednak rok 2010, a 26-letnia Melua to artystka z całkiem przyzwoitym dorobkiem, która cieszy się zasłużonym uznaniem krytyków i fanów. Dowodem tego napięty grafik koncertowy (zajrzyjcie na jej stronę w serwisie MySpace) i próba podbicia amerykańskiego rynku (reedycja ostatnich płyt i trasa koncertowa). Dla mnie jednak dowodem na to, że Katie to artystka wciąż poszukująca i nienasycona, jest zawartość jej najnowszego krążka „The House”.

Najlepszą „reklamą” materiału nagranego pod okiem genialnego producenta, Williama Orbita (Madonna, Blur, Pink), jest promocyjny singiel „The Flood”. Utwór zaczynający się spokojnie, w typowym dla Katie balladowo-akustycznym stylu zmienia w połowie rytm i charakter, stając się… nowoczesnym popem z elektronicznym bitem. Nieźle! Zwłaszcza, że sporo dobrego dzieje się również w świeżo brzmiącym „Twisted” czy dynamicznym „Plague Of Love”. To nowa Melua – inna, zaskakująca, przebojowa. A co powiecie na flirt wokalistki z kabaretem czy wodewilem w „A Happy Place” i „A Moment Of Madness”? Prawda, że brzmi intrygująco? I tu także czuć mistrzowską, ale jakże subtelną rękę Orbita.

To nowa Melua. A gdzie podziała się „stara”, znana i lubiana? Ta, która wychodzi na scenę jedynie ze swoim charakterystycznym głosem i akustyczną gitarą, a mimo to szczelnie wypełnia przestrzeń dźwiękami? Na „The House” jest kilka takich utwórów – co prawda ładnych, ale doprawdy trudno je zapamiętać na dłużej. Bo choć spokojnych i skromnych muzycznie „I`d Love To Kill You”, „The One I Love Is Gone”, a zwłaszcza „Red Balloons” słucha się miło, to (przynajmniej na mnie) działają one nasennie. Na szczęście gdzieś pod koniec angielska Gruzinka budzi nas zażywnym, zaskakująco rockowym „God On The Drums, Devil On The Bass” (świetny tytuł!). Aż chciałoby się powiedzieć: „Więcej takiego grania Kaśka!”. Może już na następnej płycie?

Polecane