foto: mat. pras.
Kolejna świetna polska płyta z alternatywnymi, syntetyczno-instrumentalnymi brzmieniami z pogranicza elektroniki i klasyki. Dźwiękami pięknymi, tajemniczymi i niebanalnymi. Jeśli więc lubicie sięgać nieco głębiej w poszukiwaniu dobrej muzyki, niż zestawienia OLiS czy line-upy letnich festiwali, to „Day One” Wojtka Grabka jest albumem właśnie dla Was.
Rozmawiałem kilka tygodni temu z moją przyjaciółką, która również, tak jak ja, ma kompletnego hopla (czy – jak wolicie – hysia) na punkcie niebanalnej, niszowej muzyki. Sama szuka, ale również chętnie przykłada ucho do dźwięków polecanych przez innych. Nasza rozmowa zeszła na młodych, rodzimych artystów poruszających się w świecie nowej elektroniki – inspirowanej ambientem, post dubstepem, juke’em, muzyką filmową, ale też np. neo-R&B czy post hip hopem. Padło kilka nazw i nazwisk, takich jak: Paweł Stachowiak (EABS, Kroki, Hatti Vatti), Tomasz Mreńca, Nanook Of The North, Daniel Spaleniak, Jakub NOX Ambroziak i Lux Familiar. A dzień po tej rozmowie wypłynął w sieci cały nowy materiał Grabka, czyli „Day One”. Przypadek?
Nieistotne. Najważniejsze, że pojawiła się płyta niezwykła, piękna, nieoczywista. Szybko sprawdziłem, że już gdzieś, kiedyś słyszałem przecież muzykę tego gościa! I nie tylko 6 lat temu na płycie „Duality” (Kayax). Bo przecież wcześniej Wojtek, który z czasem przestał firmować swoje wydawnictwa pełnym imieniem i nazwiskiem, nagrał własnym sumptem EP-kę „mono3some“ (2009) i album „8“ (2011). Dlaczego więc muzyk – bardzo wyraźny, osobny i ambitny – ponadto nominowany do Fryderyka i zaczynający rozpychać się łokciami na naszej muzycznej scenie, nagle zniknął? Zamilkł na długie 6 lat? – To złożona sprawa, ale z jednej strony showbiznes nie okazał się tak bardzo cacy, jak mi się wydawało, a z drugiej skupiłem się na rodzinie. A wreszcie zwyczajnie nie miałem weny, złapał mnie kryzys twórczy – wyjaśnia 40-letni dziś artysta rodem z Poznania.
Na szczęście Wojtek w końcu się odblokował. I to w jakim stylu! Jego nowa muzyka porusza do głębi i w pewien sposób poraża, choć nie wiem czy to dobre słowo w przypadku tak niezwykłych, pozytywnych emocji, których dostarcza słuchanie „Day One”. Więc może lepiej użyć tu określenia „zachwyca”? Wystarczy powiedzieć, że w tej muzyce, w której klasyczne instrumenty (skrzypce, fortepian) tak pięknie zespoliły się z brzmieniem syntezatorów i samplami własnej produkcji, słychać m.in. filmowe „przeloty” z płyt Craiga Armstronga (kto nie słyszał jego „Ruthless Gravity” z krążka „As If To Nothing” niech szybko nadrobi braki) czy Clinta Mansella. Natomiast sam Grabek nie ukrywa, że natchnienie czerpie z twórczości takich artystów, jak: Sigur Ros, Thom Yorke, Henryk Mikołaj Górecki, Max Richter i Olafur Arnalds. Znakomite inspiracje, prawda?
I to wszystko słychać na „Day One”, która jest dla Grabka nowym początkiem. – Ale głębiej idąc: to jeden dzień z życia ludzkości – w konkretnym miejscu we wszechświecie. Zaczyna się od świtu („Dawn”), a kończy na zmierzchu („Dusk”). Bardzo dużo o tym ostatnimi czasy myślę – dokąd zmierzamy, dlaczego tak szybko i z taką bezmyślnością – i niestety moje przemyślenia nie napawają optymizmem. Zmierzamy ku nieuchronnej zagładzie i to w tempie jak dotąd niespotykanym. I nie mówię tutaj tylko o zagładzie środowiska naturalnego, której jesteśmy naocznymi świadkami, ale również o zagładzie człowieczeństwa, wzajemnych relacji, wartości. Nie potrafimy już nawet ze sobą rozmawiać bez obrzucania się błotem… I w tym wszystkim brakuje mi wyciszenia, oddechu, wytchnienia, chwili zastanowienia się nad tym, co my do cholery robimy?! Dlatego cała płyta jest taka… smutna, melancholijna, właściwie bez „zwyczajowej” sekcji rytmicznej. Ta płyta to wyraz moich obaw, uzewnętrznienie lęków, które siedzą we mnie bardzo głęboko – mówił Wojtek w jednym z wywiadów.
Warto wspomnieć, że wszystko zaczęło się od zdjęcia Ziemi i Księżyca zrobionego poprzez pierścienie Saturna przez sondę Cassini. – Zrozumiałem, że jesteśmy tylko pyłkiem, główką od szpilki – mało znaczącym punkcikiem na mapie wszechświata – wyznaje Grabek wyjaśniając, dlaczego dominującym nastrojem na „Day One” jest… smutek. Ale jak on pięknie brzmi na tym krążku! I nie mówię tylko o jedynym wokalnym w tym zestawie „Hise” – zaśpiewanym przez samego autora, który oczarowuje barwą bliską Antony’emu Hegarty’emu vel Anohni czy naszemu Fismollowi. Na tej homogenicznej, niezwykle spójnej brzmieniowo, ale zmieniającej często rytm płycie jest bowiem miejsce na ambient zmieniający się w trans („Dawn”), pulsujący, ilustracyjny EDM („Gravity”) czy melodie jak z filmów Darrena Aronofsky’ego („Rain”), ale też inspirowane muzyką ludową („Wave”).
A to wszystko zagrane i nagrane w całości przez Grabka! Każdy instrument, każda ścieżka. Smyczki i klawisze. A do tego komputer, sporo preparowanych dźwięków i auto-sample. Kiedy więc pytam Wojtka, czy np. te smyki w „Earth” to wiolonczela, to odpowiada: – To są tylko skrzypce. Natomiast te niższe partie uzyskałem poprzez nałożenie filtra basowego na najniższe częstotliwości i udało mi się zejść w rejestr altówki i górnych dźwięków w wiolonczeli. A perkusja w „Gravity” została nagrana przy pomocy… reklamówki z Biedronki i szklanki z Ikei oraz pudła rezonansowego skrzypiec i moich paznokci…
Oto niezwykły artysta. I jego niezwykła płyta. Z muzyką „zamgloną” tak, jak jej okładka. Warto jej dać się jej oczarować. Bo ja już wpadłem w nią po uszy.
Artur Szklarczyk
Ocena: 4,5/5
Tracklista:
1. Dawn
2. Gravity
3. Rain
4. Hide
5. Earth
6. Heat
7. Run
8. Wave
9. Dusk