Po gigantycznym sukcesie rynkowym Taconafide jasnym stało się, że duetów zestawiających ekstraklasowych raperów długo nie zabraknie. To jeszcze więcej fanów, jeszcze lepsze zasięgi, za to mniej pisania. Paluchowi sprawdziło się to zresztą przy płycie z Kalim, pięć lat przed połączeniem sił Fifiego z Quebo, a lata owocnej współpracy Słonia z Shellerem pokazały, że ten pierwszy nie ma problemów z funkcjonowaniem w duetach.
Nie ma co to szukać skoku na kasę, bo dwóch bohaterów tej recenzji łączy miasto, staż, wcześniejsze współprace i zamiłowanie do otwartego, bezceremonialnego komentarza najostrzejszym językiem. „Pośród hien” nie brakuje chemii, co najlepiej słychać w detalach. „Wpadamy jak granat przez okno przedszkola” – rapuje Słoń. „I ginie cały twój target” – wchodzi mu w słowo Paluch. To znakomity moment „Kakato Geri”, dobrego numeru, przy którego referenie można było jednak wysilić się bardziej. „Właśnie tak” rzuca szef BOR na początku „Od do”. „Właśnie nie!” – błyskawicznie odnosi się szef BDF. Takie rzeczy nie dzieją się w kooperacjach o kolorze excelowej zieleni.
Z odpowiedzią na pytanie „czy warto?” nie będę trzymać do końca. Warto. Władczy „Mój teren”, ale i bardziej melodyjny „Rosenthal” pokazuje, że w tej branży Paluch jest jednym z najlepszych pomysłów na refren. Gość jest wiarygodny, gdy patrzy w dół, gdzie rządzi strach przed jutrem i funkcjonuje się na obiadośniadaniach (patrz „Zima”). Świetnie sprawdza się w trybie demaskatora hipokryzji sceny (inscenizowany moment w „Samogonie”). Gdy bity zaczynają drillować , lepi się do nich odruchowo, naturalnie. Jak ktoś chce gadać o raperze zbyt surowym, zapraszam do sprawdzenia tego, jak poskładał swoje wejście w „Milimetrach”
Słoń to gość, który zamawiając w knajpie jajecznicę słyszy pytanie, czy ma być krwista. Króluje zatem wszędzie tam, gdzie trzeba sprytnej, ofensywnej braggi pokroju „Wciąż jestem trzema szóstkami w skali od jeden do pięć” i „Mój styl to głównie prostacka popisówa / wybijam rytm twoim pustym łbem o pisuar”. Bezbłędnie radzi sobie jako publicysta. Pamiętacie, co zrobił z Białasem w „Klękaj przed Panem?”. Posłuchajcie „Bez filtra” z linijkami: „J***ć rządowe gierki i brednie, patrzę na śmierć klasy średniej / Patrzę jak opada ostrze inflacji i czekam aż wszystkich wokół mnie zetnie/ Nie dostaniesz ode mnie lukru, wesołych piosenek i tańca pod palmą / Psychika pęka jak sufit bunkru, zrzucamy na głowę ci bombę z kokardką”
Jest na „Pośród hien” trochę ognia, zwłaszcza w pierwszej połowie płyty. Z utworów jeszcze nie wymienionych nie wolno przegapić „Oczy na mnie”, gdzie gospodarze są bardzo dobrzy (nie zapomnę paluchowego „Dla sceny jesteś, suko, jak Maguire dla United”), Sheller jeszcze lepszy i stuprocentowo celny, a The Returners, kiedyś backpackerzy, potwierdzają swoją mainstreamową klasę. Później jest trochę słabiej. Opowieści w „Rytuale” są przedobrzone, tak czarne, że nie mają prawa działać. „Jedna nić” to dla mnie niezrozumiały wybór singlowy, absolutnie nieudane wyjście ze strefy komfortu.
Tu poznęcam się dłużej. W piosence leży wszystko, od wtórnego, upopowionego podkładu z komory losującej, przez refren z nieszczęsnym „cichym sztormem prywatnego wszechświata”, po tanio grające na emocjach zwrotki (jak nie „pierwszy płatek letniego śniegu” i „zakrwawiona warga przed wybuchem płaczu”, to babcia rzucająca się na trumnę dziadka, litości). To jest numer z tych, przy którym w siedzibie BDF umierano by ze śmiechu, gdyby tylko któryś z „lil youngów” nim poczęstował. Niejeden makijaż przy tym popłynie, wiele wersów pewno pokończy na tornistrach, ale szanujmy się.
Na albumie brakuje mi paru rzeczy. Kilku patentów w rodzaju tego dziecięcego chórka na koniec utworu tytułowego. Realtalkowego numeru serio, ale bez patosu. Posse cuta BOR x BDF, na tej zasadzie, na której Flipmode spotkał się z Def Squadem na debiucie Busta Rhymesa. Ale szanuję to, co dostałem. Profesjonalne jest to nieschodzenie poniżej pewnego poziomu po tak wielu latach. Profesjonalna jest produkcja, gdzie ChuBeats gdzieś na początku rozpędzi do aftotrapu, Miroff na koniec stworzy przestrzeń, by odetchnąć, a pośrodku Barto Katt połączy tłuste bębny z nieortodoksyjnym, falującym basem. Generalnie zgadza się, choć pod koniec roku pewno niewiele zostanie w pamięci. Niespodzianek i rewolucji szukajmy u mniej sytych, nieustabilizowanych raperów. Tutaj zawodowcy przyszli wziąć, co ich.
Ocena: 3,5 / 5
Marcin Flint