Foo Fighters – „Concrete and Gold”

Świat potrzebuje Foo Fighters.

2017.09.15

opublikował:


Foo Fighters – „Concrete and Gold”

foto: mat. pras.

Kiedy wiosną Foo Fighters dawali pierwszy od ponad dwóch lat duży koncert w Stanach, organizator festiwalu BottleRock na kilka minut przed końcem występu wyłączył im prąd, by nie zagłuszać ciszy nocnej. Zespół kompletnie się tym nie przejął i dokończył występ bez nagłośnienia, sprawiając tym samym ogromną frajdę nie tylko uczestnikom odbywającego się w dolinie Napa festiwalu, ale i rzeszom internautów lajkujących i szerujących nagrania z występu.

Mówiąc „Foo Fighters”, myślimy o zespole trollującym baptystów zakłócając ich protest, mówimy o zespole, którego lider toczy perkusyjny pojedynek ze Zwierzakiem z Muppetów, który potrafi dokończyć koncert, mimo iż kilka minut wcześniej spadł ze sceny łamiąc nogę, a następnie zamiast odpoczywać każe zbudować sobie tron i przez kolejne pół roku występuje siedząc na nim. Choć niektórzy nazywają ją „Nickelback dla ludzi naśmiewających się z Nickelback”, trudno zaprzeczyć, że scena – nie tylko rockowa – po prostu ich potrzebuje, bo inaczej byłoby potwornie nudno. Dzięki temu mimo iż FF nigdy nie nagrali wybitnej, ani nawet świetnej płyty, na ich krążki czeka się ze sporą dozą ekscytacji.

Zapowiadając „Concrete and Gold” Grohl mówił o chęci skrzyżowania „Sierżanta Pieprza” Beatlesów z Motörhead lub o połączeniu brzmienia Slayera z „The Pet Sounds” Beach Boysów I trzeba od razu zaznaczyć, że niespecjalnie się to udało. Beatlesowskich naleciałości – choć niekoniecznie z okresu „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” – istotnie znajdziemy tutaj sporo. Objawiają się głównie w harmoniach wokalnych, ponadto nagrana z udziałem Paula McCartneya (sir Paul zagrał tutaj na perkusji) piosenka „Sunday Rain” brzmi jakby żywcem wyjęta z „Abbey Road”, a początek „T-Shirt” kojarzy się z „Blackbird” z „Białego Albumu”. Jeśli natomiast ktoś oczekiwał, że Foo Fighters zabrzmią na swojej dziewiątej płycie jak  Motörhead czy wręcz Slayer, musi liczyć się ze srogim rozczarowaniem. Nawet w najmocniejszych fragmentach jak „Run” czy nagrana z gościnnym udziałem Alison Mosshart „La Dee Da” zamiast metalowych zagrywek mamy do czynienia raczej z logiczną kontynuacją brzmienia „Wasting Light”. To właśnie do wydanej sześć lat temu płyty Foos odnoszą się na „Concrete and Gold” najczęściej, jednocześnie niemal całkowicie ignorując wydane trzy lata później „Sonic Highways”.

Nie wyszło nawiązywanie do ekipy nieodżałowanego Lemmy’ego Kilmistera, inne z przyświecających Grohlowi założeń udało się za to zrealizować w pełni. Zatrudniając Grega Kurstina, współtwórcę „Hello” Adele, współpracownika m.in. Sii, Taylor Swift, Lily Allen czy Kelly Clarkson, Dave chciał nagrać album, który z jednej strony zabrzmi bardzo rockowo, a z drugiej wykorzysta charakterystyczne dla Kurstina wyczucie melodii i aranżacje.

Wspomniane singlowe „Run” umiejętnie łączy ciężar z przebojowością przynosząc jeden z najlepszych tegorocznych refrenów, stanowiące kwintesencję tego, czym jest Foo Fighters „Arrows” pozostaje w głowie po pierwszym przesłuchaniu, a z pozoru monotonne „Happy Ever After (Zero Hour)” prezentuje bezpretensjonalne i delikatne oblicze zespołu. Warto wyróżnić również zaskakujący, melancholijny finał w postaci utworu tytułowego i drugi singiel „The Sky is a Neighborhood”, w którym surowe zwrotki udanie korespondują z rozbudowanym refrenem.

Absolutnym highlightem płyty zostaje trwający zaledwie 82 sekundy „T-Shirt”, który po delikatnym początku atakuje patetycznym, niemal queenowym chórem i jedną z najlepszych w historii zespołu zagrywek gitarowych. Płyty Foo Fighters cierpiały w przeszłości na zbyt dużą ilość wypełniaczy. Tym razem nie dokucza to zbyt mocno – na tle całości odstaje jedynie bezbarwne „Dirty Water”, nie do końca przekonuje także „The Line”, gdzie grupa skupia naszą uwagę przez półtorej minuty, ale przez dwie kolejne można się znudzić.

Trochę z powodu braku konkurencji Foo Fighters oprócz miana „najfajniejszego rockowego zespołu na świecie” stali się w ostatnich latach również jednym z najważniejszych. Za sprawą „Concrete and Gold” nie dołączą do grona najlepszych, ale przynajmniej robią krok w tym kierunku.

Polecane