Pomysł był taki: nagrać mixtape oparty na motywie telefonu. I tak też się stało: rzecz powstała w kilkanaście dni, w sypialni producenta Zaca Witnessa, którego Badu odkryła, gdy ten remiksował jej starsze nagrania. Sama wokalistka ma w swoim dorobku takie momenty, które łatwo można było podciągnąć pod telefoniczny koncept. Od „Tyrone” z debiutanckiego „Baduizm” po słynne, dedykowane J Dilli „Telephone” z pierwszej części „New Amerykah”. I oba, rzecz jasna, się pojawiają: to z końcówki „Tyrone” pochodzi fraza użyta w tytule mixtape’u, zaś „Telephone” w spowolnionej wersji stało się hołdem dla DJ’a Screw, pioniera techniki chopped and screwed.
Ale „But…” stoi na wielu innych odniesieniach. Na przykład na kilkukrotnych nawiązaniach do „Hotline Bling” Drake’a – w „Cel U Lar Device” najwyraźniej, ale przecież raper ItsRoutine imitujący kanadyjskiego MC w „U Use To Call Me” to też nie byle co. Tak wiem, że ta imitacja, jakkolwiek zabawna, może niektórych rozczarować, szczególnie że przed premierą płyty pojawiały się plotki, jakoby Drake, przyjaciel Badu przecież, miał na krążku wystąpić. Cóż, na pocieszenie pozostaje fakt, że inna gwiazda, Andre 3000, jest tu we własnej osobie. I to w nie byle jakim nagraniu, bo w autorskiej, ale koniec końców zachowawczej i klasycznej w formie wersji „Hello It’s Me” Isley Brothers.
Gospodyni zresztą kilkukrotnie puszcza oko w stronę klasyki. W końcu „Mr. Telephone Man” rozpoczyna się od numeru New Edition, a wspomniane „Hotline Bling” wykorzystuje sampel z Timmy’ego Thomasa („Why Can’t We Live Together”). Już te numery powinny pokazywać skalę horyzontów autorki i Zaca Witnessa, a przecież mamy jeszcze ejtisowe, pląsające electro od Uncle Jamms Army w „Dial’Afreaq”.
Ostatecznie stare spotyka się tu z nowym: miękki soul i lekkie syntezatory natrafiają na zalane hi-hatami, rozmyte, alternatywne r&b, takie, które znamy zarówno z ostatnich nagrań SZA, jak i Beyonce. Wprawdzie pierwszy kawałek kończy się ścianą trudnych do zniesienia dźwięków, o które można by podejrzewać, dajmy na to, Death Grips, ale nie artystkę, która chce osadzić słuchacza w strefie spokoju i komfortu. Jednak reszta krążka jest już taka, jak obiecywała Badu. Przyjemna i wygodna. Tego po prostu chce się słuchać.