W ogóle zabawa to w tym kontekście słowo-klucz. Hagar, Smith, Anthony i Satriani, to nie są jacyś tam statyści, tylko prawdziwi celebryci, dla których sam fakt znalezienia się w tym gronie jest źródłem frajdy. Nikt nie każe im podporządkować się jakiejś wyższej, zespołowej idei, natomiast, jak to w supergrupach bywa, pojawia się mniej lub bardziej świadoma potrzeba udowadniania światu, że każdy z nich jest najlepszym zawodnikiem na świecie w danej kategorii wagowej. W efekcie dostajemy prawdziwie męską muzykę, przeładowaną sterydami i leciwym testosteronem, której doskonałą monotonię zaburza jedynie power-balladka, „Learning To Fall” – podróż sentymentalna w rejony Whitesnake oraz Foreignera, ale i ukłon w stronę barokowego przepychu Meat Loafa. Poza tym jest ostro, rubasznie i z przytupem, a pozostałe kompozycje różnią się jedynie detalami – na „Running Out” irytuje skandowanie tytułowej frazy i przygnębiająca wyliczanka Hagara, „Down The Drain” stoi pod znakiem przeszywającego bólu istnienia podmiotu lirycznego, a „Get It Up” zostaje w pamięci dzięki okrzykowi bojowemu („Arriba, ‘riba”) i kuriozalnemu sloganowi („We can change the world / We gotta change the way we think about it”). A propos okrzyków bojowych – twórcy „Chickenfoot” starają się zrekompensować słuchaczowi tekstową i muzyczną beztreściowość krążka przy pomocy niezliczonej ilości zawołań („come on”, „jump on it”, „a-ha”, „whoah”, „yeah” etc.), by ten miał wrażenie, że bawi się równie dobrze, co oni.
Nie wątpię, że wspólne harce tych czterech gwiazdorów były przednie i że ich zawodowe relacje przesycone są najprawdziwszą chemią. Gdy Anthony zapewnia w wywiadach, że muzykę Chickenfoot cechuje ten sam rodzaj intensywności, co dokonania Led Zeppelin, też nie zamierzam polemizować. Jednak niezależnie od mocno dyskusyjnego podobieństwa stylistycznego obu kapel, zestawienie „Houses Of Holy” czy „Physical Graffiti” z „Chickenfoot” jest dla Hagara i kolegów równie korzystne, co porównanie radosnych rysunków sześciolatka z obrazami Moneta.