Teraz, mając już „24K Magic” w rękach, możemy śmiało powiedzieć, że Mars kierował się całkiem spójną wizją, zbierając materiał na krążek. Wokalista, podbudowany sukcesem swoich poprzednich solowych singli („Locked Out In Heaven”, „Treasure”) oraz ogromną popularnością „Uptown Funk”, słusznie obrał ścieżkę retro. Jego punkty odniesienia są bardzo wyraźne i łatwo identyfikowalne. W pierwszej kolejności jest to syntetyczny funk lat 80., którym zdążył już podbić serca wielu w tytułowym, cholernie przebojowym singlu. Kolejne nagranie na płycie, „Chunky”, jest jeszcze lżejsze i łagodniejsze, ale nadal pozostajemy w epoce Michaela Jacksona i Prince’a. Obecność kobiecych partii w chórkach sygnalizuje już jednak kolejną inspirację: r&b lat 90. To konwencja, którą Mars sobie szczególnie upodobał. Sprawia ona, że brzmienie krążka jest miękkie, niewinne, pościelowe. Nieprzypadkowo cały album zmierza w stronę stylowej, napisanej do spółki ze wspomnianym Babyface’em ballady „Too Good to Say Goodbye”.
Ballady, a przynajmniej utwory utrzymane w średnim lub nawet wolnym tempie, są w minimalnej przewadze. Mało kto jednak powinien to odczuć. Ponieważ mamy do czynienia z zaledwie dziewięcioma piosenkami, trzy bomby w postaci „24K Magic”, „Perm” i „Finesse” w zupełności wystarczają. Szczególnie, że kapitalnie wypełniają przy tym luki w retro-układance Marsa. O „24K Magic” była już mowa. „Perm” jest brudniejsze, bardziej w duchu lat 70. i funku spod znaku Jamesa Browna. Z kolei „Finesse” to piękny hołd złożony mainstreamowym hip-hopowcom lat 90. – tym, którzy nie wstydzili się współpracy ze śpiewającymi kolegami i nie brzydzili się podkładami The Trackmasters.
Napisałem wyżej, że to jedna z najsympatyczniejszych popowych płyt tego roku. Na zachętę i na zakończenie dorzucę jeszcze jeden komplement: to idealny produkt mody na retro funk/r&b. Lepszego krążka w tej kategorii prawdopodobnie nie znajdziecie.
Ocena: 5/5
Autor: Karol Stefańczyk