Rozstanie z Matthew Barneyem wytyczyło nową, zupełnie nieoczekiwaną ścieżkę w jej karierze. Islandzka wokalistka nie stworzyła wcześniej tak intymnej, emocjonalnej i przede wszystkim osobistej płyty. Artystka szczególnie zadbała o to, żeby zarówno w procesie komponowania, jak i na etapie produkcji i miksowania, jej muzyka była przepełniona osobistym doświadczeniem. Dzięki temu powstała jedna z najlepiej zrealizowanych płyt ostatnich kilkunastu lat (kusiło mnie, żeby pójść o krok dalej, ale – w obawie przed przesadą – zatrzymam się przy tym sądzie). Björk podkreśliła w wywiadzie dla „Pitchfork”, że jej najnowszy album jest w dużej mierze dziełem zaledwie trzech osób. Producent Arca i miksujący The Haxan Cloak pracowali pod wyraźne dyktando Björk, a ich priorytetem była jak najwierniejsza realizacja wizji wokalistki.
W rezultacie powstała płyta, która pod względem brzmienia często przypomina okres jej twórczości związany z albumami „Vespertine” i „Homogenic”. Björk tłumaczyła, że ważna rola instrumentów smyczkowych w kreowaniu brzmienia nowej płyty wynika z tego, że pomogło jej to uczynić ją bardziej liryczną i osobistą. Musiało to jednak wywołać skojarzenia z dawniejszymi wydawnictwami. Trudno jednak mówić o muzycznym kroku wstecz. Na „Vulnicura” partie skrzypiec i wiolonczeli nieustannie przeplatają się z mocnymi elektronicznymi partiami, które najbardziej przypominają płyty „Medula” oraz „Biophilia”. Oskarżenia o wtórność są uzasadnione w bardzo niewielkim stopniu.
Za skojarzenia z „Vespertine” można obarczyć winą otwierający album „Stone Milket”. Jest to bardzo spokojne wprowadzenie w nastrój płyty, która stopniowo staje się coraz bardziej intensywna. Szczególnie wartymi uwagi są przejmujące „Black Lake” i „History Of Touches”. Oba są gęste brzmieniowo i opatrzone bardzo mocnymi tekstami. W „Not Get” może się podobać elektroniczny podkład. Natomiast „Atom Dance” to efekt bardzo udanej współpracy z Anthonym Hegartym (znanym z Anthony and the Johnsons), który gościnnie śpiewał już dla Björk na albumie „Volta”.
Można się domyślać, że gdyby nie zmiany w życiu osobistym, które wymagały od artystki przełożenia swojego doświadczenia na muzykę, „Vulnicura” brzmiałaby zupełnie inaczej. Na „Biophillii” Björk stwarzała muzycznie wszechświat i prawdopodobnie planowała rozwinąć swoją wizję. Teraz, pod wpływem osobistych przeżyć, zdecydowała się na podzielenie się ze słuchaczami własnym mikrokosmosem. Zrobiła to jednak w sposób przemyślany, za wszelką cenę unikając taniej sentymentalności. Pokazała tym samym, że jej geniusz może iść w każdym obranym przez nią kierunku, nie szkodząc przy tym jej twórczości.
Jako wieloletni słuchacz islandzkiej artystki zawsze uważałem, że Björk jest w swojej muzyce bardzo szczera i wręcz ekstrawertyczna. Tymczasem okazuje się, że jej dotychczasowe albumy były w dużej mierze tworami bardzo precyzyjnymi, profesjonalnie zarejestrowanymi i może dlatego pełnymi dystansu. Przed wydaniem „Vulnicura” wokalistka podkreślała jednak, że nigdy tak się nie stresowała przed ukazaniem się jej płyty, bo w żadnym swoim dziele nie zawarła tak intymnych doświadczeń. Nareszcie mamy okazję poznać prawdziwą Björk.
Björk – „Vulnicura”
One Little Indian/Mystic Production
Tracklista:
1. Stonemilker
2. Lion Song
3. History of Touches
4. Black Lake
5. Family
6. Not Get
7. Atom Dance
8. Mouth Mantra
9. Quicksand